Kiedy ktoś odchodzi.
Są takie dni, kiedy nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skończyła się kolejna epoka w moim życiu.
13 lat temu – 28 lipca zmarła moja mama. Był piękny lipcowy dzień, jak dziś. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, że już jej przy mnie nie ma.
Bunt – niemoc – a wreszcie świadomość, że przemijamy. Nieuchronnie.
Z takim swego rodzaju niedowierzaniem, bo pewne rzeczy nie powinny się kończyć – i nie kończą się – bo póki żyjemy – wspominamy.
13 lat później – ta sama data 28 lipca – Kora.
Kiedy przeczytałam o tym rano – szok. Nie zgadzam się. Nie akceptuję. Takie jest prawo wszechświata.
Kora była bardzo ważna w moim życiu. Jako artystka, chyba najmocniej wpłynęła na mnie w okresie mojej “wyboistej” nastoletniości. Kobieta piękna i mądra.
Pamiętam te jej seksowne, przylegające do ciała sukienki. Jak chciałam wtedy – wyglądać tak, jak ona – ja zakompleksiona nastolatka.
Jak chciałam być taka, jak ona. Kora była moją idolką.
Do dziś pamiętam wywiad sprzed lat, w którym Kora wspominała czasy komuny – lata 80, kiedy ja z koleżankami z podstawówki nuciłam Luciolę. Kora mówiła w nim, że zbyt ceniła sobie swój czas, by stać w kolejkach … za wszystkim.
Wolała pozbierać na łące mlecze i zrobić z nich sałatkę. Slow life – minimalizm – wegetarianizm. Nie – wtedy to się tak nie nazywało. Tzn wtedy nawet nie miałam pojęcia, że można tak żyć. Dopiero Kora otworzyła mi oczy.
Dlatego dziaiaj mam poczucie, że zamknął się pewien etap w moim życiu.
Kiedy odchodzą ludzie, którzy tak bardzo inspirowali nas jako nastolatków – zaczynamy rozumieć, że nikt już tak nas nie zainspiruje. Nie w ten sposób. Bo już nigdy nie będziemy mieć tej nieposkromionej chłonności, tamtej wrażliwości, tamtej pewnej otwartości umysłu i niepodważalności przekonań.
Kiedy odchodzą tacy ludzie, kończy się pewien etap, wytwarza się próżnia, którą nie łatwo wypełnić. Pozostają wspomnienia i Luciola.
28 lipca…
To wszystko po raz kolejny uświadomiło mi to, do czego coraz bardziej dochodzę z wiekiem, że nie ma co odkładać życia na później.
Żyjemy teraz. Teraz jest ten nasz czas. Teraz jest ten moment, żeby korzystać z życia.
28 lipca – śmierć Kory i zarazem data, kiedy odeszła moja mama – 13 lat wstecz.
Pewne rzeczy nie powinny się kończyć, ale się kończą.
Twoje życie naprawdę zaczyna się wtedy, kiedy zdasz sobie sprawę, że życie masz tylko jedno. I że nie ma co – czegokolwiek odkładać na później.
To, co teraz piszę – to jest totalny spontan.
Zrobiłam sobie zdjęcie w aplikacji upiększającej, która tak mile głaszcze moje ego…
Ale co będę sobie żałować?
Czytam super książkę: Prawda o sprawie Harrego Queberta.
Dzięki Aga @agnesonthecloud, że doradziłaś mi żeby w niej wytrwać, bo teraz widzę, ile wartych przeczytania rzeczy jeszcze tam na mnie czeka.
Teraz jestem w tej jej drugiej połowie – jak w życiu – (przeczytałam ponad stron 500 na 800) i już się boję, że niedługo się skończy.
Książka o pisaniu książki i nie tylko. Miejscami ociekająca seksem. Ale przede wszystkim pełna niespodziewanych zwrotów akcji i wyjaśnień, których zupełnie byśmy się nie spodziewali. I myśli, które codziennie do czegoś mnie inspirują.
To jest ten chyba najlepszy jej smaczek.
A ja założyłam sobie, wreszcie dorosłam do tego, a może wystarczająco się zestarzałam i wiem, że chcę korzystać ze wszystkich smaczków życia…
Nie czekać na to, aż przyjdzie odpowiedni moment, by się w nich rozsmakować, bo teraz jestem zbyt zajęta. Ten moment jest TERAZ.
I tu jeszcze mocno dały mi do myślenia słowa Kingi KINKA
właśnie w nawiązaniu do swojej choroby i znowu do śmierci Kory:
Nie musicie zachorować, żeby zacząć żyć.
Te słowa docierają do mnie za każdym razem, kiedy oddałam od siebie diagnozę potencjalnej choroby.
Jestem hipochondrykiem na odwyku. Tzn myślę, że wreszcie dojrzałam do tego, czy po prostu wyleczyłam się z hipochondrii, która była takim pretekstem, żeby tak naprawdę jeszcze nie zacząć żyć.
Pozdrawiam Was serdecznie
Beata
Smutne, ale bardzo prawdziwe
Przykro mi z powodu twojej mamy, czasem trudno uwierzyć, że już tyle czasu upłynęło. On tak szybko płynie, jednocześnie chyba zapisze sobie ten cytat ‘nie musisz zachorować, żeby żyć’
Ale czy nie macie tak, że im starsze jesteśmy to czujemy się na dużo młodszy wiek niż w rzeczywistości jesteśmy? To jak jakby ciało starzało się szybciej niż umysł. A tak pyzatym to hipohondria to straszna “dolegliwość”, mam siostrę, która jest hipohondryczką i jak tylko do mnie dzwoni i powiem jej że mam zły dzień, czy że syn gorzej się czuje to wymyśla z 50 różnych teorii co nam jest;/
Nie wiem czy do końca da się zaakceptować przemijanie. Zawsze będzie tliła się w nas jakaś iskra buntu, niezgody lub żalu. Ważne by ta mała iskierka nie zmieniła się w niszczący pożar.