Będzie o marketingu i o francuskich słodkościach. Bo jak to mówią: przez żołądek do serca … przyszłego pracodawcy.
Czego dowiódł pewien amerykański specjalista od marketingu. Długo i bezskutecznie poszukiwał pracy. Aż w końcu przekonany (ale nie zniechęcony tym), że jego CV za każdym razem niechybnie ląduje w koszu na śmieci … nieczytane, postanowił ugryźć to inaczej. Bardziej marketingowo.
Odtąd zaczął dołączać do swojego CV argument, któremu trudno się oprzeć nawet najsurowszemu HR-owcowi: argument w postaci najsmaczniejszych pączków z całej okolicy.
Drogi przyszły pracodawco.
[Tweet “Zanim moje CV wyląduje w koszu na śmieci, przynajmniej otwórz je i zjedz ten pączek.”]
Dodatkowo nasz bezrobotny marketingowiec osobiście doręczał swoje CV, wzbogacone o ten smakowity argument, nie do … zdarcia, czyli namacalne, jak najbardziej realne puszyste pączki.
A wtedy, okazało się, że dotąd niedostępne drzwik stanęły przed nim otworem. Propozycje pracy też się znalazły.
Nie ma jak przez żołądek do serca. No i nie ma jak zręczny marketing i odrobina dyplomacji.
[Tweet “Pożycz mi na kilka minut swojego cukierka…”]– prosi swojego starszego brata moja 3 letnia córeczka. Ten usłużnie … pożycza. Młodsza siostra po kilku minutach rzeczywiście oddaje mu … papierek po zjedzonym cukierku.
McDonald, czyli sekret Twojej długowieczności.
Bo czyż można wyobrazić sobie lepszą reklamę dla McDonalda, jak regularnie stołująca się w nim stulatka?
I tak w prowinjonalnym miasteczku w stanie Pensylwania tamtejsza ekipa miejscowego McDonalda zgotowała sympatyczny prezent urodzinowy swojej wiernej stuletniej klientce (niejakiej pani Nadine Baum). Z okazji jej 100 letnich urodzin: darmowe obiady w McDonaldzie do końca życia. Na kolejne 100 lat.
Sympatyczny gest marketingowy, o którym aż zrobiło się głośno po drugiej stronie oceanu. Pisała o tym francuska prasa. A jaka reklama dla McDonalda bezpodstawnie oskarżanego o jakieś śmieciowe fastfoody. No, proszę. Jadajcie w McDonaldzie, a dożyjecie sędziwego wieku. Są na to żywe dowody.
A tak na marginesie, zdrowie to nie tylko kwestia tego, co jemy. Bo od najskrupulatniej przestrzeganej diety, ważniejsza dla zdrowia jest radość życia i apetyt na nie. No i przyjemność czerpana z jedzenia. W końcu żyje się tylko raz.. Choćby i sto lat lub dłużej.
Nauka francuskiego.
Czyli kilka słów o francuskich przysmakach i kilka francuskich słówek.


Paris-Brest.
Paris-Brest to nic innego jak apetycznie wyglądające ciastko z kremem. Z założenia w formie k:oła. Tu dodam rowerowego. Posypane z wierzchu drobno sproszkowanymi migdałami. Choć w niektórych piekarniach znajdziecie je w wersji podłużnej, bardziej przypominające ślimaka feralnie rozpłaszczonego owym kołem rowerowym. Widocznie sami ciastkarze zapomnieli, albo po prostu nie wiedzą, jaka była geneza jego nazwy.
A nazwa tego ciastka, jak i sam pomysł na nie wywodzi się z wyścigu kolarskiego Paris-Brest, organizowanego od 1891 roku (do lat 50-tych ubiegłego wieku) – jak sama nazwa wskazuje między Paryżem a Brestem w Bretanii. W tą i z powrotem, czyli z francuska: aller-retour.
Paryski piekarz Pierre Durand chciał wyrazić swoje uznanie tym kolarzom, których często widywał tak pedałujących w pocie czoła. Może i nawet z okna swojej piekarni.
I tak zechciał oddać im cześć tym przepysznym ciastkiem. Tzn nie do końca wiem, czy jest przepyszne. Z zasady unikam takich bałamutnych przyjemności. Niemniej z wierzchu (przez szybę) na takie wygląda. No i pewnie też dość słodkaśnie smakuje.
Stąd wziął się ten pomysł na ciastko w formie koła rowerowego. A choć sam wyścig rowerowy Paris-Brest poszedł w odstawkę, jeszcze w latach 50-tych ubiegłego wieku. Zostało ciastko noszące jego nazwę. Które do dziś cieszy się niesłabnącym powodzeniem.
Powinniście znaleźć je w każdej szanującej się ciastkarni. Nawet jeżeli w niektórych bardziej przypomina rozpłaszczonego (może i kołem rowerowym) ślimaka, niż samo koło rowerowe. Co możecie zaobserwować na załączonym obrazku.
Religieuse.
A obok tak zdeformowanego Paris-Brest tzw religieuse, czyli zakonnica. Zawsze bawi mnie ta nazwa. Ale rzeczywiście formą – ciastko przypomina zakonnicę (co prawda taką przy kości)… I to zakonnicę w habicie (tu wykonanym z polewy czekoladowej, kakaowej czy innej). Co zmienia kolor habitu.
Paryskie makaroniki.
Oczywiście są jeszcze nieśmiertelne makaroniki – macaron. Znak firmowy paryskich ciastkarni.
Podobno paryskie makaroniki robią światową furorę i ściągają do stolicy Francji (na specjalne kursy gastronomiczne) miłośników francuskiej kuchni. Wielu Japończykow jest gotowych wydać całkiem sporą sumkę na to, by opanować tajniki ich wypieku.
A jako, że ja samo wolę słodkości w formie smoothie. No i przy tym podjadając, czy popijając je – dziergam, robi się kolejna serwetka. Bardziej dla relaksu, niż dla czegokolwiek innego.
Ostatniu zauważyłam, że dosłownie tonę pod szydełkowymi serwetkami. Właściwie już nie wiem, co z nimi robić. Ale tłumaczę to przed samą sobą, że przyda mi się kolejna sewetka, jako gadżet do zdjęć kulinarnych.



A ja pozdrawiam Was serdecznie
Beata
Chętnie jeszcze raz bym poleciał do Paryża dla jego wypieków. Do dzisiaj czasami śnią mi się po nocach 🙂
Haha, jak dla mnie wygrało ciastko ‘Zakonnica”:D https://wartowiedziecwiecej.wordpress.com/2016/11/02/ale-to-juz-bylo/
A moje ulubione to gavottes 🙂 Co prawda nie paryskie, ale chyba francuskie, a w każdym razie do mnie docierają z Francji 🙂
Przypomniałaś mi moją ulubioną cukiernię Samanta w Zakopanem 🙂 A ciastko zakonnica, na świętobliwe nie wygląda 🙂 Pozdrawiam Beatka 🙂
Nie ma co, kreatywność w dzisiejszych czasach jest na miarę złota:) a pomysł z cv i pączkiem – rewelacyjny 😉
O makaronikach to już Proust pisał i zawsze mi się one z nim kojarzą. Sliczne te twoje serwetki nie zaprzestawaj. 🙂
Jaki ciekawy i apetyczny wpis – więcej takich proszę 🙂
Tak się napatrzyłam na te ciacha, że teraz z trudem zapanuję nad moją ochotą na coś słodkiego. Tak naprawdę chyba najbardziej chciałabym spróbować tych słynnych francuskich makaroników 🙂
Z tym paczkiem to genialny patent – w razie czego do wypróbowania, dzieki za podpowiedź 🙂
A ja uwielbiam magdalenki 🙂
http://blog.placfrancuski.pl/francuskie-magdalenki-nieodlaczny-jesienny-towarzysz-lekturze/
Od razu zatrudniłabym osobę, która przyszła do mnie o firmy z CV i pączkiem w ręku :). Mimo że nie jem słodyczy :).