Bo można uzależnić się od mediów społecznościowych.
Zdałam sobie sprawę z tego, że niebezpiecznie pogrążam się w taki stan uzależnienia.
Jak prosto i niezauważalnie – można uzależnić się od social mediów:
Można tutaj żyć nie swoim życiem. Za to takim lepszym, wyidealizowanym, wystylizowanym…
Bez skazy. Nabierając na nie innych. Ale przede wszystkim nabierając na nie siebie…
Kiedy się od nich uzależniamy, social media stają się swego rodzaju ucieczką do lepszego świata i do lepszego życia.
Jaka frustracja, kiedy realne zdarzenia przypominają nam, kim naprawdę jesteśmy.
Można tu żyć w rytm kolejnych publikacji i przez długi czas nawet sobie tego nie uświadamiać.
Można podporządkować swoje realne życie – temu wirtualnemu.
Odciąć się od realnego świata, który podcina skrzydła, tylko dlatego że jeszcze nie stracił poczucia rzeczywisotści.
Można stać się mistrzem wymówek i zachowywania pozorów: być razem z ludźmi, nie będąc z nimi.
Z pozoru uważnie słuchając drugiego człowieka obok nas, dyskretnie wystukiwać komentarze na klawiaturze telefonu. Przecież przez to sypią się najsolidniejsze małżeństwa.
Można planować swój dzień tak, by mieć materiał do mediów społecznościowych. Zamiast tworzyć ten materiał przy okazji swojej codziennej aktywności.
Można mieć idealnie dopracowany wizerunek na potrzeby social mediów….
Robić zdjęcia na morderczym wdechu, byle mieć talię osy. Bo przecież inni widzą mnie przez pryzmat tego, kim jestem na Instagramie.
Można torturować i możyć głodem rodzinę – rodzina zdycha z głodu: obiad już 5 razy zdązył ostygnąć, a bloger jeszcze nie obfotografował. Taka jest cena perfekcyjnej stylizacji na Instagramie.
Można żyć swoim wymarzonym życiem na potrzeby innych na Instagramie i tonąć w długach.
Tutaj na wyobraźnię podziałała mi historia dziewczyny, która żeby utrzymać swój Instagram na pewnym poziomie (podnosząc poprzeczkę coraz wyżej – egzotyczne podróże, luksusowe hotele), wpadła w kolosalne długi.
Bo ten poklask społeczny uzależnia: lajki, szery przewracają ludziom w mózgu.
Wciągnęła ją ta machina.
Rosnąca liczba obserwujących i ich pozorne uznanie były najlepszą motywacją do tego, by brnąć w to dalej.
Bo kiedy człowiek wpada w uzależnienie, traci konktrolę nad samym sobą i swoim życiem. Ona przestała żyć dla siebie, a żyła dla swojego Instagrama.
To coś może spotkać każdego z nas. Bo jest taka cieńka granica, którą łatwo przegapić……
Sama stwierdzam u siebie pierwsze symptomy
Co z tego że moje profile w mediach społecznościowe nabierają pozorów życia towarzyskiego. Ale jakim kosztem?
Piszę ku przestrodze. Nie dajcie się zwariować.
Bo te wszystkie niesławne gratiski i mamiąco działające na wyobraźnię blogerów dary losu. Bo można robić to dla tak zwanej idei, że kiedyś się ten kawałek tortu stanie się naszym udziałem.
Ale to jest pułapka.
To podkrada się niezauważenie: jednak, drugi, trzeci lajk, potem komentarze – trzeba na wszystkie odpowiedzieć. Przecież tak ciężko na ich pojawienie się pracowałem.
Potem wszystko się zatrzymuje… Przez kolejną aktualizację algorytmu – maleją zasięgi, chcemy je odzyskać i jeszcze bardziej angażujemy się w tę spiralę….
Gonimy za niedoganialnym.
Nieświadomi, ale już uzależnieni.
Ogłupiamy samych siebie wmawiając sobie, że kiedyś to zaprocentuje. Zaprocentuje jeszcze większym uzależnieniem.
Kiedy nasze życie przenosi się do wiralu, tracimy to realne. Może z pozoru to niewielka strata, może nie dzieje się w nim nic ciekawego. Może social media nadają mu ten smaczek… dla którego aż chce nam się żyć. Ale to perfekcyjna iluzja, porozy i zero treści….
Ale najgorszy jest ten STRES. Social media to STRES. Gonienie w piętkę za czymś niedefiniowalnym. W rytm stale przyrastających i niekończących się publikacji….
Aż przychodzi opamiętanie – detoks – offline.
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam.
Jak to robi człowiekowi dobrze….
Miłego weekendu.
Pozdrawiam serdecznie
Beata
Mądry artykuł