To był dla mnie trudny rok.
Wiele się nauczyłam o sobie i o swoich ograniczeniach. O tym, w czym jestem dobra i o tym, czego nigdy nie zrobię.
Znowu odezwało się moje zdrowie i upomniało o swoje.
Zdałam sobie sprawę, że jako osoba elektronadwrażliwa, u której kontakt z przedmiotami podłączonymi do WiFi wywołuje chroniczny ból głowy, nie zostanę przedsiębiorcą internetowym. Do czego dążyłam przez lata i czym wypracowałam sobie tę swoją elektronadwrażliwość. Rozczarowanie.
Pewnych rzeczy i pewnych ograniczeń nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Musimy się do nich zaadoptować. W pewnym sensie muszę wymyśleć się na nowo. Nie rezygnując z blogowania. Bo blogowanie uzależnia.
Na przestrzeni ostatnich 6-ciu lat blogowanie było dla mnie takim motorem napędowym. Tymbardziej, że my emigranci, z dala od kraju, jesteśmy bardziej spragnieni kontaktu z rodzimym językiem.
Muszę się przystosować do tej nowej sytuacji i wymyślić się na nowo, wypróbować nowe formy przekazu: dlatego nagrywam podcasty i jestem na YouTube.
W tym roku odebrałam też kilka bolesnych lekcji od życia i od blogowania.
Można wkładać w to dużo czasu i energii i czekać na rezultaty bez końca.
Grudzień akurat jest takim miesiącem podsumowań. W grudniu tego roku Vademecum Blogera będzie obchodzić swoje piąte urodziny. Poświęciłam temu projektowi bardzo dużo czasu i uwagi. To takie trochę moje piąte dziecko.
Nawet jeżeli coraz bardziej mam poczucie, że drepczę w miejscu. Jeszcze kilka tygodni temu zastanawiałam się pod wpływem wpisu Pawła Tkaczyka, czy raczej nie powinnam ubić tego psa.
Tak zrobiło kilka znajomych osób (pod wpływem tamtej lektury, uwolniło się od takiego psa). Ja bardziej zastanawiam się czy ubijając tego psa, nie ubiłabym siebie.
Gdzieś, kiedyś, komuś napisałam, że moje podejście do blogowania mogłabym zamknąć w trzech słowach:
Wiara, nadzieja i miłość.
Dlatego niewzruszenie robię to dalej.
- Wiara w siebie i w to, co robię. Mimo wszystko. Poprzeplatana momentami zwątpienia.
- Nadzieja, że czemuś to służy. Nawet, jeżeli stojące w miejscu statystyki bardziej przekonują mnie do czegoś innego.
- Miłość: bezwzględna, głupia, ślepa i beznadziejna. Miłość z takim rozpaczliwym biciem głową w mur.
Czasami mam wrażenie, że robię to siłą rozpędu i że jednak powinnam ubić tego psa, przerzucić się na inny projekt. Poczuć w sobie ten entuzjazm debiutanta. Tę niezmąconą wiarę, że tym razem to chwyci.
Tak, chodzi mi to po głowie: Zabrać się za coś innego. Utopić w tym czymś nowym cały swój entuzjazm, całą swoją żelazną konsekwencję działania. Zakasać rękawy i z pełnym przekonaniem rzucić się w to na łeb, na szyję. W wir radości i niepewności tworzenia. Jeszcze z tą nienadpoczętą, nie wystawioną na takie długie samotne przechodzenie przez pustynię – nadzieją. Spróbować po raz kolejny. Ale czuć się, jakby to był ten pierwszy raz.
Mój francuski przyjaciel uruchamia start up. Chciałbym uczestniczyć w tej przygodzie. Trzymajcie kciuki, żeby wypaliło.
Jak ja zazdroszczę tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z blogowaniem.
Ten entuzjazm, ta świeżość spojrzenia, ten zapał. Każdy krok naprzód jest krokiem milowym.
Jeżeli zaczynasz pisać bloga, wszystko to, co najlepsze jest dopiero przed Tobą. Porażki, rozczarowania, zniechęcenie też. Ale ten niezmącony zapał i entuzjazm są ponad to.
Jeżeli zaczynasz pisać bloga, wszystko to, co najlepsze jest dopiero przed Tobą. Porażki, rozczarowania, zniechęcenie też. Ale ten niezmącony zapał i entuzjazm są ponad to. #motivation pic.twitter.com/yw5BjOocQM
— vademecum blogera (@vademecumbloga) 8 grudnia 2017
Skąd to poczucie rozczarowania moim blogowaniem?
Miałam dołek statystyczny.
Takie poczucie, że mimo ogromnego wkładu pracy w bloga, wciąż stoję w miejscu.
Rzeczywiście moja krzywa statystyczna nie tyle że wypada blado. Tyle że cały czas jest płaska.
Tyle piszę i cały czas rozwijam się. Ale zapotrzebowanie na ten temat jest ograniczony.
Uczę się nowych rzeczy, doskonalę w tym, co robię. A jednak mam poczucie, że nie rozwijam się dość szybko, nie nadążam za galopującym rozwojem internetu.
Bo wszystko robię sama. Na tym etapie po prostu – nie mogę inaczej.
Z jednej strony, żeby naprawdę zaistnieć w takiej niszy, jaką jest blogowanie – trzeba pisać o zarabianiu. Ale żeby o tym pisać, trzeba zacząć zarabiać. A ja mam przed tym opory. Bo żyję skromnie i dobrze mi z tym.
Z drugiej strony, kiedy patrzę na blogi, które kiedyś lubiłam, które stały się popularne, przyciągnęły licznych reklamodawców i przekształciły się w gazetkę reklamową. To odechciewa mi się …. chociażby dalej je czytać.
Przez 6 lat blogowania wbrew temu, co wiele osób przypuszcza, nie dostawałam żadnych propozycji współpracy.
Dopiero w ostatnich tygodniach zaczęłam dostawiać propozycje od zagranicznych firm technologicznych. Takie trochę dary losu dla blogerów technologicznych.
Czyli w zamian za napisanie wpisu polecającego dostanę darmowy dostęp do wersji płatnej danego programu. Ale kiedy takim programem, który składa propozycję jest Fotor, z którego korzystam wersji bezpłatnej, to jakby święty Mikołaj pukał do drzwi. Teraz czekam aż taką propozycję prześle mi mój ukochany Missinglettr.
Rozwiązaniem byłby własny produkt. Ale znowu….
Chyba udzieliła mi się mentalność kraju, w którym mieszkam, czyli we Francji. Tutaj ludzie boją się zarabiać, z obawy, że zaraz spadną na nich podatki. Bezpieczniej jest pracować na etacie. Kiedy podatki płaci pracodawca….
Co robiłam w tym roku?
Trochę dla przeciwwagi – zaczęłam pisać humorystyczne treści.
Zawsze ciągnęło mnie w tę stronę. Nawet jeżeli, jak to eufemistycznie ujęła zaprzyjaźniona blogerka: moje poczucie humoru nie jest dla wszystkich.
Zaczęłam nagrywać podcasty. I….
Ucieszył mnie pozytywny odbiór moich podcastów. Ta forma przekazu treści mi leży. Od zawsze chciałam pracować głosem.
Jako dziecko pragnęłam zostać śpiewaczką operową. Potem pokochałam Edith Piaf i zapragnęłam nauczyć się francuskiego. Dzisiaj mieszkam we Francji, w Paryżu. Więc w pewnym sensie zrealizowałam te swoje dziecięce marzenia. Nawet jeżeli znowu w pewnym sensie ich realizacja – rozczarowała mnie. Ale znowu to wynika z faktu, że moje tutejsze emigracyjne życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. Trafiłam na osłabione złą sławą sławą emigranckie przedmieścia z całym dobrodziejstwem inwentarza…. Ale to osobny temat…
Dlaczego podcast?
Zamiast wpatrywać się w ekran komputera, co w pewnym momencie u mnie skończy się bólem głowy, mogę to samo odsłuchać i jednocześnie ogarnąć mieszkanie, wyprasować…. A jeżeli tak lubię słuchać podcastów, to dlaczego nie miałabym sama ich nagrywać.
Jeszcze daleko tym moim podcastom do perfekcji. Szczęśliwie nigdy nie byłam perfekcjonistką.
Uważam, że trzeba iść na kompromisy z życiem, żeby móc posuwać się naprzód. Zacząć z tym, co mamy. Po to, by później podbić świat z tym, do czego dojdziemy.
Wróciłam do nagrywania filmów.
Tzn cały czas stawiam tu pierwsze kroki. Od niedawna przygotowuję tutoriale w formie video. Jeszcze niezupełnie wychodzą mi tak, jakbym tego chciała. Ale są. I to jest punkt wyjścia. No i będą coraz lepsze. A ja dokonałam odkrycia, którego się po sobie nie spodziewałam – uwielbiam montować filmy.
Wzięłam udział w kilku kursach.
Tzn. zainwestowałam w kilka kursów. Przyznam się, że jedynym, który skończyłam i z którego wyniosłam sporo motywacji, świeżego zapału do pracy, trochę innego niż wcześniej spojrzenia na blogowanie – jest kurs Jasona Hunta.
Pewnie złożyła się na to optymalna długość kursu i nieustannie dostarczana przy okazji porcja motywacji.
Przerobione (i to nie do końca) kursy uświadomiły mi, że stworzenie kursu to nie jest wyzwanie dla każdego.
Ogrom pracy, jakiej wymaga stworzenie kursu. Zaangażowanie, jakiego wymaga jego przygotowanie, sprzedaż, a potem jeszcze pilotowanie kursu i doglądanie uczestników.
Z perspektywy tego doświadczenia, wiem jakich błędów powinnam unikać przy pisaniu swojego kursu. Tyle że nie wiem, czy go napiszę. Bardziej przez problemy ze zdrowiem.
Moje moje małe zwycięstwa:
Doszłam do wyzwalającego stwierdzenia, że pisanie trzech wpisów na tydzień w tak specyficznej i wąskiej niszy, jak blogowanie do niczego nie prowadzi.
Czego dowodem są stojące od lat w tym samym miejscu statystyki. Muszę to ugryźć inaczej. Mocniej angażując się w social media.
Mimo uczucia zastoju i dreptania w miejscu, poczyniłam postępy. Po prostu mam nadzieję, że efekty kiedyś przyjdą. Stale uczę się coraz to nowych rzeczy:
- Np. śmigam w programie do edycji filmów. Tylko jeszcze moja gęba filmowa nie jest.
- Podcasty. Nauczyłam się już je udostępniać i opanowałam narzędzia do przechowywania podcastów. Jeszcze przede mną – najgrubszy kawałek: ich obróbka.
Lepiej piszę.
Doszłam do tego wniosku, kiedy przejrzałam starsze wpisy i stwierdziłam, że przestaję je udostępniać w mediach społecznościowych. Bo dzisiaj napisałabym to zupełnie inaczej.
Wpisy, które opublikowałam dwa – trzy lata temu w przekonaniu, że te wpisy mi się udały. Dzisiaj odczuwam względem nich niedosyt. Napisałabym to inaczej, bardziej od serca.
Niemniej niektóre fragmenty starszych wpisów wciąż nadają się do tego, by jeszcze raz wrzucić je w social media …. w ramach powtórki z rozrywki.
Udało mi się wywołać większe zaangażowanie w social mediach.
Cóż nadal uważam, że na moim Facebooku za dużo mam martwych dusz. Ale coraz bardziej udaje mi się je poruszyć.
Instagram, Twitter – coraz bardziej przekonuję się o tym, że zaangażowanie to dwukierunkowa ulica.
Odkąd nie tylko koncentruję się na samym tworzeniu treści, ale przede wszystkim na interakcji i dyskusji z innymi użytkownikami, widzę większe zaangażowanie, jakie wywołują publikowane tu przeze mnie treści.
Wróciłam do pisania o zdrowiu.
Na blogu Moda Na Bio. Ale bez spiny.
Traktuję ten blog w kategorii prywatnej motywacji do tego, by żyć zdrowiej. Bo skoro już o tym piszę, to poczuwam się do życia zgodnie z tym, o czym piszę.
Bez ambicji i bez spiny. To jest ten pozytywny wpływ bólu głowy, którego powoli pozbywam się.
Regularnie biegam.
Czuję, że poprawia się od tego moja kondycja. Czyli po raz kolejny przekonuję się, że dopiero po wyrobieniu nawyku, przychodzą efekty.
Na ból głowy pomaga mi magnetoterapia. Czyli opaska magnetyczna, która prawie wyeliminowała towarzyszący mi dotychczas nieprzerwanie ból głowy.
Ból głowy też na coś się przydał. Dzięki niemu nauczyłam się odpuszczać.
Co z tego, że nie zajrzę do social mediów, że nie odpowiem na komentarze, że zrobię to, co robię w swoim rytmie. Ból głowy jest najlepszą motywacją do zdrowszego stylu życia. Bo w ostatecznym rozrachunku najważniejsze jest zdrowie
Zdrowie.
Moim zamiarem było przejście na dietę bezglutenową – bezmleczną. Nie udało mi się. Ale coraz bardziej ograniczam produkty mączne i mleczne. Czuję, że dzięki zmianom w moich nawykach żywieniowych, moja flora bakteryjna ma się lepiej.
Czyli mam nieśmiałą nadzieję, że kolejny rok będzie dla mnie lepszy. I dla nas wszystkich.
Czego serdecznie Wam życzę i pozdrawiam cieplutko
Beata
Beata, gratki z okazji urodzin bloga, jesteś moim guru 🙂
Gratuluję, pozdrawiam i z serca życzę jeszcze wiele rocznic, za każdym razem z większą satysfakcją 🙂
Pilnie Cię czytam, zawsze wizyta u Ciebie wyzwala we mnie wiele przemyśleń. Zawsze też wracam tu z wdzięcznością, bo Twoje wpisy stanowią żywe i prawdziwe Vademecum blogera.
A ja do ciebie wiele razy trafiałam, bo szukałam informacji na dany temat. Nic “nie ubijaj” 🙂 Działaj dalej, rób podcasty, filmy i dalej do przodu 🙂
Ważne żeby starać się cały czas rozwijać bloga:) Wyniki przychodzą z czasem. Życzę kolejnych 5 lat:)
Dla mnie Twoje blogowe wyniki są szczytem marzeń! Ale nie narzekam – powoli też idę do przodu 🙂
Nie jestem na Twojej stronie po raz pierwszy, ale pierwszy raz tutaj coś piszę. Złapałam się pewnego razu na tym, że gdy szukałam czegoś na temat blogowania w polskiej blogosferze, Google kierował mnie do Ciebie. Masz masę bardzo przydatnych treści i stronę, która dobrze się pozycjonuje. Świetna robota. Rozumiem jednak zmęczenie i chwile zwątpienia. Porzuciłam blogowanie na trzy lata i wróciłam do niego pół roku temu, co oznacza, iż praktycznie buduję bloga od zera. Poza tym wszystko zmienia się w takim tempie, że gdybym chciała działać tak, jak gdy zaczynałam, to byłabym w głębokim lesie. Pozdrowienia i gratuluję wyników, są świetne.
Beata, a ja kiedyś usłyszałam od dużego blogera, że w blogowaniu wygrywają przede wszystkim ci, którzy przetrwają… tzn. ci, którzy nie odejdą w międzyczasie. Jak się dookoła rozejrzę to muszę przyznać, że wiele fajnych blogów jednak zniknęło z blogosfery – z różnych powodów. Te, które są i działają stają się coraz lepsze. Tego Ci życzę i trzymam kciuki!
Beata jesteś wielka że 1.tyle blogujesz 2.jesteś tak skromna! Serio, wiele ludzi- w tym ja wiedziało jak się
za to całe blogowanie zabrać! <3
Gratuluje rozwoju, wszelkich prozdrowotnych kroków i oby tak dalej!
ps.A co to za starup kolegi? Oraz w jakim programie montujesz filmy?
Najważniejsze, że się nie poddajesz. Co do zarobków na blogu to ciężki chleb. Przez 3 lata blogowania współprac miałem aż 1. Dlatego warto rozważyć własny produkt. Afiliacja to fajna metoda, ale z nią to różnie bywa, czasami firmy oszukują czego też doświadczyłem. Ale cały czas szukam jakiś sprawdzonych metod zarobku i gdzieś tam są, gdyż pewni blogerzy jednak zarabiają w Internecie.
Dobrym uzupełnieniem są bonusy w postaci aplikacji w wersji premium dla blogerów. Z tego co wiem to brand24.pl udostępnia swoją wersję za darmo dla blogerów.
Czy znacie jakieś inne firmy co również dają dostęp do wersji premium dla blogerów?
Tak patrze na Twoje statystki i myślę … Ty marudzisz? 😉 Pogodzenia. Niech rosną 🙂
Trzymam kciuki za startup i za nowe wyzwania – to Ty przede wszystkim musisz lubić to co robisz 🙂
Najlepszosci urodzinowe 🙂
Nawet jeśli twoje statystyki stoją w miejscu to i tak są naprawdę świetne! 🙂 Wiele osiągnęłaś, zdobyłaś doświadczenie, rozwijasz się! 🙂 Będzie coraz lepiej!
Świetny i bardzo madry wpis. Kilka razy go czytałam. 5 lat to kupe czasu i oczywiście gratuluję. Ja od nie dawna bawie się w blogowanie. Namówił mnie na to mój mąż i fajnie ze wpadł na ten pomysł. Podoba mi się to. Sporo jeździmy i mam troszkę informacji a jeszcze więcej zdjęć i tworze sobie takie masze albumy z wyjazdów. Muszę się z Tobą zgodzić że to faktycznke ciężka praca i żeby ktos do nas zajrzał i docenił nasze wypociny trzeba nie lada wysiłku.
Nie jestem tu po raz pierwszy, kilka miesięcy wcześniej już coś tu mnie zainteresowało, trafiłam po raz drugi przypadkiem i znalazłam dużo ciekawych podpowiedzi na temat blogowania i Instagramu. (Poprzednio szukałam wpisów na temat Paryża). Byłoby żal, gdyby nowe rzeczy się nie pokazywały… Życzę nowej dawki entuzjazmu w Nowym Roku!
Beata..jesteś wspaniałą kobietą i bardzo mądrą, swietnie się czyta TWOJEGO boga…pozdrawiam i życze zdrowia…..Chcą pisać bloga ale chyba w moim wieku bedzie mi trudno…doiero mi tlumaczysz jak to zrobić a już jestem zmeczona..ha ha