VADEMECUM BLOGERA

Stwórz newsletter, na który ludzie będą czekali.

Stwórz newsletter, na który ludzie będą czekali.

Bo jest kilka takich newsletterów, na które czekam, czy wręcz wyczekuję ich z niecierpliwością, pożądaniem, nadzieją, że wreszcie wpadną do mojej skrzynki mailowej.

I to właśnie z tej perspektywy przeanalizowałam ten temat: z perspektywy czytelnika newsletterów.

Bo tu chodzi o to, by znaleźć klucz do serc ludzi. Nie tylko do ich skrzynek mailowych. Bo to, że niestety mail wpadnie do skrzynki mailowej – to jest dopiero początek długiej drogi.

Czyli nie tylko chodzi o to, by być mieć – zbudować listę mailingową, ale by mój newsletter docierał..,

by ludzie chcieli go otwierać, a potem czytać.

I tu pokażę Wam również moje błędy jako wysyłającego newsletter, które sprawiają, że mimo posiadania sporej, no może dla niektórych to wcale nie oznacza sporej, ale kilkuset osobowej listy mailingowej – zupełnie nie korzystam z jej dobrodziejstw.

To znaczy mam listę mailingową i bardzo rzadko wysyłam newsletter do zapisanych na niego osób.

Bo ja wciąż szukam: pomysłu, motywacji. Zamiast działać.

A do pewnych rzeczy dochodzi się poprzez działanie: metodą prób i błędów: im więcej prób, tym więcej błędów, aż zaczną pojawiać się pierwsze wyczekiwane rezultaty….

I tak z mojego doświadczenia, z punktu widzenia wysyłającego newsletter przekonałam się, że można mieć kilkaset osób (u mnie to jest około 700 osób) zapisanych na liście mailingowej, ale to nie oznacza, że te 700 osób dostanie, otworzy i przeczyta mój newsletter.

Te procenty są dużo – dużo mniejsze. Na każdym etapie tego procesu wykrusza się jakaś część zapisanych.

Docieralność, bo maile trafiają do spamu.

Otwieralność, bo ludzie już nas nie kojarzą…,

albo kojarzą z czymś co można pominąć w natłoku innych treści, a nawet wręcz z czymś, co niepotrzebnie zaśmieca ich skrzynkę mailową. Tyle, że mają lenia, albo nawet nie mają pojęcia, że mogą otworzyć danego maila i raz na zawsze wypisać się z danej listy mailingowej – jednym prostym UNSUSCIRBE.

I że zarówno dla niej samej, tj. dla osoby, która otrzymuje maile, których nie chce otrzymywać, jak i dla autora danego newslettera, który prawdopodobnie za trzymanie tej nie-chcącej tego osoby na swojej liście mailingowej musi płacić – będzie to najlepsza rzecz, a nawet – prezent.

Jeżeli wysyłający newsletter płaci za docieralność do tych osób, którym nawet się już nie chce wypisać z jego newslettera (a co dopiero go otworzyć)? Stracony odbiorca, choć – ale o tym później – można próbować go odzyskać…

Bardziej przeanalizowałam w tym temacie siebie, jako statystycznego, mniej lub bardziej reprezentacyjnego odbiorcę newslettera lambda. A może bardziej odbiorcę wiszącego na listach mailingowych różnych autorów…. i nie-otwierającego wielu maili, które otrzymuję.

Bo jako odbiorca zapisałam się i wciąż dopisuje się na coraz to nowe newslettery. Ale czytam ich niewiele.

Czytam te wybrane. Jak, dlaczego właśnie je wybrałam?

Ale te, które czytam:

Biorąc pod lupę te newslettery, które rzeczywiście czytam – stwierdzam, że

Newsletter służy budowaniu szczególnej relacji czy wręcz więzi autora z odbiorcą.

Są takie newslettery, na które wręcz wyczekuję.

Ale są takie, których autorów kojarzę zbyt dobrze, by przestać je otwierać. Bo wiem, że znowu w środku czeka mnie kolejna promocja, że dany autor znowu będzie chciał mi coś sprzedać.

Tyle, że mniej wysiłku kosztuje mnie pominięcie jednego maila w skrzynce mailowej, niż wejście do środka i wypisanie się z danej listy.

Są newslettery, które otwieram tylko na zasadzie, czy z nastawieniem, że rzucę okiem, przejrzę i generalnie po 2 sekundach wychodzę, bo znowu to samo – nic ciekawego tam nie ma… Jeżeli dana osoba płaci za przesyłkę newslettera do swoich subskrybentów, to jej strata.

Ale są takie newslettery, których wręcz wyczekuję w swojej skrzynce mailowej i oznaczam, żeby łatwiej móc do nich wrócić i szybciej odnaleźć w natłoku innych minionych maili i newsletterów.

Dlatego….

Pobawiłam się, czy potraktowałam siebie jak tego króliczka doświadczalnego, by przeanalizować, jak skuteczniej trafać do odbiorcy, jak zwiększyć otwieralność newslettera.

Jednym słowem: czytam te newslettery, o których wartości dla siebie się przekonałam.

Pierwszą rzeczą jest wartość dla mnie, jako czytelnika. Co ja z tego mam?

Mniejsza o oprawę, grafiki, czy szumy w tle…. Najważniejsza jest treść (wiedza, inspiracja), którą dostaję…. To dotyczy właściwie wszystkiego, co tworzymy w sieci.

Jak wyglądało u mnie to przekonywanie się do danego newslettera?

Bo to wiele wyjaśnia na temat mechanizmów:

Jak reaguje statystyczny czytelnik – odbiorca.

Jestem takim króliczkiem doświadczalnym i analizuję na sobie.

Jeżeli zapisuję się na dany newsletter, to niekonieczne dlatego, że znam, czy kojarzę daną osobę.
Często trafiłam na czyjegoś bloga – przypadkowo (ktoś go polecił – sprawdzam, Pinterest mi to podsunął… – w sumie przypadek), czytam, spodobało mi się.

Tzn spodobał mi się jeden wpis. Chcę pozostać w kontakcie z jego autorem, dowiedzieć się czegoś więcej, czyli po prostu skorzystać z jego doświadczenia… Nie chciałabym stracić go z pola widzenia.
Jednym słowem:

Zapisałam się na newsletter, bo spodobało mi się to, co znalazłam na danej stronie i czekam na więcej.

Ale przez ile czasu będę kojarzyć danego autora?

Jeżeli w miarę szybko nie dostanę od niego do przeczytania czegoś wartościowego, czy po prostu czegoś, co mnie pozytywnie zainspiruje i utwierdzi w tym przekonaniu, że tego autora warto czytać.

W przeciwnym razie raz na zawsze wyleci z mojej pamięci.

Tu widzę ten błąd, który popełniam sama:

Zbieranie listy mailingowej w próżnię. Dla samego zbierania.

Jeżeli regularnie (albo wcale) nie piszę newslettera, a mimo wszystko prowadzę zapisy na listę mailingową.

Nie korzystam z potencjału, jakim jest newsletter.

Z mojej listy zapisanych jakaś część osób, kiedy w końcu po miesiącach, czy po latach – wyślę do nich maila nawet nie skojarzy – kim jestem. Albo już nie będzie pamiętało, albo po prostu już nie będzie na etapie zainteresowania daną tematyką.

Więc to są takie martwe dusze. Albo jeszcze gorzej dla osób, które płacą za swoje listy mailingowe – to jest przede wszystkim kosztowny balast.

Jeżeli w tzw międzyczasie (czyli przez kilka miesięcy) nie ugruntowałam naszej (dopiero co rodzącej się) znajomości epistolarnej – nie wysłałam do nich żadnego newslettera, czy w ogóle jeszcze będą mnie z czymkolwiek kojarzyć?

Aż sama siebie przekonałam, żeby regularnie pisać….

A jeżeli nie skojarzą? Najprawdopodobniej nie zareagują, nie otworzą, nie przeczytają mojego maila.

Co z kolei kolejnym razem, przy kolejnej wysyłce newslettera przełoży się negatywnie na wszelkie możliwe współczynniki i parametry. Bo te wszystkie roboty i wyszukiwarki nie są głupie: zliczają sobie to wszystko i przy kolejnym podejściu negatywnie odbije się to na otwieralności kolejnego newslettera.

Tutaj polecam wywiad z Pawłem Sala z Freshmaila na blogu Mała wielka firma: Budowanie listy mailingowej dla początkujących – jak zdobyć pierwszy tysiąc subskrybentów. – więcej na ten temat.

Jeżeli w tym pierwszym okresie, kiedy miałam danego, choć jeszcze nie za bardzo mi znanego autora – w pamięci (pozytywnie) i jeżeli nie wykorzystał tego w porę tego potencjału – nie przypomniał mi się równie pozytywnie, podsyłając coś przydatnego, albo inspirującego dla podtrzymania tego pierwszego dobrego wrażenia, popadnie w niepamięć.

Tak się dzieje właściwie ze wszystkim w sieci….

Nie ma, że raz napiszesz coś się dobrego. Musisz nieustannie udowadniać, że dostarczasz wartość.

Stale musisz przekonywać do siebie i do tego, co piszesz….

Choć nie zabrania Ci to korzystania jeszcze raz z treści, które już kiedyś wcześniej napisałeś: recycling treści….

Jeżeli newsletter będzie wpadał do czyjejś skrzynki mailowej i pozostawał w niej nieprzeczytany, bo dana osoba go nie czyta, ale też nie wypisuje się z Twojej listy mailingowej,

możesz o nią jeszcze powalczyć – zmieniając strategię, zmieniając format newslettera, tzn zmieniając to, co jest widoczne na pierwszy rzut oka – tytuł newslettera, lub adres mailowy, z którego go wysyłasz.

O wpadł mi do skrzynki mail od jakiejś nieznanej osoby…

Nie, nie tego spamera, co to ciągle pisze o tym, co chciałby mi sprzedać, ale tym razem nie wiem, że to jest ten spamer (bo wysyła mi maila pod innym nazwiskiem), więc daję mu kolejną szansę.

Widzę, że niektóre osoby przeprowadzają takie manewry i w moim przypadku, czyli po prostu na mnie to czasami działa.

Tymbardziej, że można posegmentować swoją listę mailingową tak, by do osób nie otwierających wysłać coś szczególnie wartościowego po to, by odzyskać ich uwagę.

Ale wróćmy do tego,

dlaczego ludzie nie czytają, nawet nie otwierają danego newslettera, a jednak nie wypisują się z listy mailingowej,

czego jestem najlepszym przypadkiem:

  • bo mają lenia (jestem trudnym przypadkiem), ale taki niechciany newsletter łatwiej pominąć, za każdym razem kasować, niż bawić się w wypisywanie z listy mailingowej.
  • są chomikami, nie wypisują się na wszelki wypadek. B właściwie co to ich kosztuje?

Co nas odbiorców kosztuje bycie na czyjejś liście mailingowej?

Skoro koszty ponosi nadawca. To przede wszystkim kosztuje osobę, która jest – w tym kontekście nie wiem czy szczęśliwym posiadaczem takiej właśnie rozbudowanej listy.

Czasami ludzie zostają na niej na wypadek, gdyby coś fajnego jednak innym razem z niej wpadło, żeby tego nie przegapić, czy nie stracić.

To jeszcze jest sytuacja do odratowania… i czytelnicy do odzysku…

Bo może jeszcze zwrócą uwagę na odpowiednio napisany newsletter z odpowiednim tytułem. Może wreszcie do niego zajrzą, a jeżeli zajrzą i znajdą coś ciekawego, to może właśnie od tego momentu – zapamiętają….

Ale w kolejnym podejściu wciąż najważniejsza będzie dostarczana wartość.

Jeżeli będziesz wpadał komuś do skrzynki mailowej z regularnością szwajcarskiego zegarka, i jeszcze lepiej z regularnością szwajcarskiego zegarka będziesz oferował mu dobrą jakość – dobre jakościowo i użyteczne treści…, jeżeli dopiero po czasie, otworzy kolejnego Twojego maila – zdobyłeś stałego czytelnika.

Bo może dopiero od pewnego momentu wyrobisz, czy uda Ci się wyrobić w swoich czytelnikach rytuał otwierania Twojego newslettera.
Tak było w moim przypadku z newsletterem Marka Schaeffera, którego swego czasu poleciła już nie pisząca – Adrienne Smith.

Mark wysyła swój newsletter prawie codziennie.

Jego maile prawie codziennie wpadały do mojej skrzynki mailowej i prawdę powiedziawszy, przez dłuższy okres czasu nie zwracałam na nie uwagi.

To był jeden z tych wielu newsletterów, na które się zapisałam z zamiarem, że będę je czytać. Ale jak z wieloma rzeczami w życiu – skończyło się na dobrych chęciach i braku czasu…. (który jest rzeczą względną, bo potrafimy go znaleźć dla pewnych autorów, a zupełnie nie mamy dla innych).

A że Mark pisze codziennie o marketingu i robi to dzięki hojności sponsorów, których logo pojawia się pod każdym mailem. Między innymi jest tam – jako jeden ze sponsorów Brand 24 Michała Sadowskiego.

W końcu, chyba bardziej z przyzwyczajenia, zaczęłam kojarzyć jego newsletter i z ciekawości wreszcie do niego zajrzałam: otworzyłam, zaczęłam czytać, przeczytałam kolejny – następnego dnia i tak zaczęłam zżywać się z jego autorem….

Tak, że teraz nie pomijam żadnego newslettera przychodzącego od Marka. Ale jak to mówią – szczęściu trzeba pomóc – pracą, pracowitością, regularnością i oferowaną jakością…. jak w tym przykładzie.

Ale newsletter Marka to raptem jeden newsletter, spośród wielu, na które jestem zapisana.

Ten, który wiernie czytam i którego pojawienia się w mojej skrzynce mailowej – wyczekuję.

I tu właśnie mam jeden ważny element odpowiedzi na to pytanie:

Jak pisać newsletter, by ludzie wyczekiwali go w swojej skrzynce mailowej…

newsletter jak pisać, newsletter przykłady

1. Newsletter, który służy budowaniu relacji, a nie nabijaniu wejść na bloga. Newsletter specjalisty od marketingu Marka Schaefera z businesses grom.com.

Bo jako odbiorca wolę newslettery, które nie wymagają ode mnie dodatkowego wysiłku tzn. klikania w jakieś zewnętrzne linki.

Wyjątkiem, ale o tym wyjątku będę pisać w punkcie drugim – wyjątkiem jest tutaj newsletter Amy, który właśnie otwieram po to, by sprawdzić czy nie podrzuciła w nim jakiegoś przydantego linku.

Więc jest reguła i wyjątek od reguły, który z jednej strony potwierdza tę regułę, z drugiej strony pokazuje, że nie ma żadnych reguł. Po prostu trzeba znaleźć pomysł na siebie.

Wracając do newslettera Marka:

Co odróżnia go od innych newsletterów na ten sam temat, których nie czytam?

Albo jakie cechy sprawiają, że ten newsletter czytam tak regularnie?

Po pierwsze – regularność. To wyrabia w czytelniku pewne nawyki…

Ten newsletter jest wysyłany codziennie. Co najprawdopodobniej nie jest możliwe, a może wręcz niewykonalne w przypadku rozlicznych blogerów (Mark zawsze podkreśla, że w jego przypadku jest to możliwe dzięki hojności jego sponsorów).

Niemniej – właśnie to – ta regularność buduje tak silne więzi z czytelnikiem.

Oczywiście myślę, że optymalnym, tzn realistycznym wyborem jest dopasowanie takiej częstotliwości, rytmu wysyłki, który będziemy potrafili utrzyać – nie poświęcając jakości…

Czyli nie ilość, czy regularność – kosztem jakości.

Po drugie: U Marka dobre treści mamy podane bezpośrednio w newsletterze. Nie trzeba po nie przechodzić na bloga.

I to jest ten mega patent, który chciałabym zastosować u siebie.

Bo jak ja nie lubię klikać w linki podłączone w newsletterze. Chyba że i tu są pewne wyjątki, ale o nich opowiem w punkcie drugim.

Newsletter Marka to nie jest zajawka czegoś fajnego, co znajduje się na blogu. Ale dobre, przydatne, inspirujące treści podane w samym newsletterze.

Mark wrzuca do newslettera treść wpisu, który można przeczytać na jego blogu.

Tak… i ja uwielbiam to.

Jaki to ma sens, zapytacie?

Skoro newsletter, który prawdopodobnie słono opłaca, bo Mark ma solidną listę mailingową, a ta ma

swoją cenę…. w utrzymaniu.
I jeżeli w tym momencie ten słono opłacany newsletter nie przekierowuje na jego stronę czyli nie przekłada się na ruch na stronie? Strata energii, czasu.

Nie, wręcz przeciwnie – dogłębne zrozumienie tego, co jest ważne …. naprawdę.

Bo newsletter Marka przekłada się na coś więcej i coś dużo bardziej wartościowego niż ruch na blogu: świadomość marki….

Mark jest specjalistą od marketingu…. , który zmienił moje spojrzenie na marketing.

Czy naprawdę najważniejsze jest przekierowanie na bloga i wygenerowanie jakiegokolwiek ruchu na stronie?

Te puste cyferki, na które blogerzy z premedytacją mamią niekoniecznie świadomych, jak to działa potencjalnych reklamodawców. Podsuwamy im tych unikalnych użytkowników, obnosimy się z nimi na zasadzie wciskania kitu.

Liczba unikalnych użytkowników na stronie – pozorne atrybuty ważności danego influencera.

Bo najważniejsze są realne wpływy -docieralność do serc ludzi, bycie kojarzonym, bycie marką.
Suchymi cyferkami można prosto zamanipulować.

Można mieć imponujące statystyki, a pozostawać anonimowym. Wystarczy kilka dobrze wypozycjonowanych wpisów na blogu….

Ludzie wchodzą na nie, ale jeżeli nie kojarzą ich, to jaki rzeczywiście ma on na nich wpływ?

Newsletter taki, jak ten Marka, którego celem nie jest nabijanie sobie cyferek, tylko budowanie więzi przez dzielenie się swoim doświadczniem i przemyśleniami.

Gdyby Mark wrzucał tu suche linki do swoich wpisów, choćby nawet z kilkoma słowami wstępu, prawdopodobnie nie kojarzyłabym go w taki sposób, jak to robię dzisiaj. Nie stałby się moim guru.

Ile razy straciłabym cierpliwość, czekając na przekierowanie na daną stronę i nie mogąc się go doczekać.

Może nigdy nie dowiedziałabym się, kim jest dany autor i ile fajnych rzeczy ma do powiedzenia.
Newsletter – tworzy więzi między autorem a jego czytelnikiem.

Tu kluczowe są dwa elementy:

a. Wartość: tutaj teksty pisane przez człowieka, który jest praktykiem w swojej dziedzinie i dzieli się swoim doświadczeniem.

Czyli teksty pisane z doświadczenia, które niosą w sobie wiedzę praktyka.

b. Trafianie do swojej grupy docelowej.

Newsletter Marka dotyczy tematu, który dzisiaj mnie interesuje: marketing internetowy. Tematu, który chcę zgłębiać, czyli jestem w fazie zainteresowania tym tematem.

Nie będę czytać najciekawszego newslettera o lakierach do paznokci, bo to mnie nie interesuje – w ogóle – Choć tu zaznaczam dzisiaj, na tym etapie. Ale coś mi mówi, że tak będzie ze mną zawsze.

Niemniej, jak to mówią: tylko głupcy nie zmieniają opinii. A przecież nikt nie chce być głupcem.
Nisza tematyczna (nie za wąska, ale na tyle specyficzna, żeby móc określić grupę docelową).

Czyli docieranie do konkretnej i czekającej na ten temat – specyficznej grupy docelowej.

PS. do punktu 1.

Podobnie, jak newsletter Marka Schaeffera – funkcjonuje newsletter Jamesa Clear. To jest newsletter na temat rozwoju osobistego.

I tu znowu otwieram każdy mail, kiedy czytam nazwisko James Clear.

Tu nazwisko jest wystarczającym argumentem, który symbolizuje wartość. Na tym polega wartość marki osobistej.

I znowu wiem, że James Clear nigdy nie zawiedzie mnie jakością swoich treści i jakością swojego newslettera. I znowu nie ma w nim przekierowań na jego stronę…. z zajawkami do świeżych treści.

Ten newsletter nie służy nabijaniu ruchu na blogu, tylko budowaniu relacji. A jednak często właśnie tam – na blogu Jamesa – kończę czytanie tego newslettera.

newsletter jak pisać, newsletter przykłady

I tutaj zwrócę Wam uwagę na dodatkowy element, jakim jest Lead Magnet.

James Clear przy zapisach (przy formularzu zapisów na swój newsletter) proponuje prezent – ebook, czyli tzw Lead Magnet – dodatkowy argument za zapisaniem się na czyjąś listę mailingową.

I tu ten prezent, czyli Lead Magnet ma dwie funkcje.

Z jednej strony: Przyciągnięcie osób na listę mailingową, to z jednej strony.
Z drugiej strony: już na wstępie pogłębienie znajomości. Bo jeżeli odbiorca wykorzysta ten prezent (wiedzę, porady, wskazówki) w tym, co robi, to ta relacja już od momentu wejścia staje się głębsza (bo czytający będzie lepiej kojarzył wysyłającego newsletter).

Co to jest lead magnet?

I tym prezentem może być cokolwiek:

  • lista narzędzi (coś bardzo praktycznego, zebranego w jednym miejscu i podanego w taki sposób, by czytelnik do tego od czasu do czasu zaglądał),
  • infografika – to przejrzysty, bo bardzo obrazkowy (obrazkowo – komiksowy) sposób podania wiedzy, czy to rozpisania np danego procesu w formie takiej obrazkowej ściągawki,
  • instrukcja działania: krok po kroku, przejrzyście, ale bardzo pomocnie,
  • ściągawka, check -lista,
  • darmowy mini kurs – może wręcz zajawka do właściwego kursu na zachętę, ale też jak najbardziej sprytny haczyk i w pewnym sensie 2 piecznie upieczone na jednym ogniu – przyciągnięcie czytelnika na swoją listę mailingową i jednczesna promocja właściwego kursu…
  • darmowe szkolenie video, ta forma przekazywania wiedzy jest przecież najprostsza w odbiorze, a z drugiej strony buduje najsilniejszą relację międzyludzką, bo stajemy twarzą w twarz z drugim człowiekiem (jeżeli to będzie video z gadającą głową), a jeżeli to będzie video instruktażowe – to taka forma instruktażu jest jedną z najlepiej przyswajalnych,
  • zniżka na produkt, kody rabatowe, w przypadku osoby, która jest w tym momencie w fazie zakupu, czy w fazie przed zakupem – w fazie przeczesywania internetu w poszukiwaniu stosownych informacji- to prezent jak znalazł, który tym bardziej przekona ją do tego, by kupić właśnie u nas – taka dodatkowa pomoc w dokonaniu decyzji zakupowej.
  • darmowa wysyłka – czyż może być lepszy argument dla kogoś, kto jeszcze waha się czy i od kogo kupić.
newsletter jak pisać, newsletter przykłady
To u Agnieszki Skupieńskiej.

E-book czy check lista jako lead magnet?

Czyli lepiej podsuwać tu coś długiego, bardzo konkretnego, czy raczej krótkiego, ale za to szybko przyswajalnego?

Może wydawało by się, że ebook jest takim bardziej solidnym, bardzo konkretnym argumentem do zapisania się na listę.

Ale poza tym, że ludzie taki ebook sobie ściągną – wiem po sobie – jak często na tym ściągnięciu się kończy. Ebook leży odłożony gdzieś na komputerze i czeka (nieużywany) do lepszych czasów, tzn aż będziemy mieć dość czasu, by sobie do niego usiąść….

A czasami nawet tego ebooka nie chce nam się ściągać, żeby właśnie tych zasobów komputera już dalej nie przeciążać.

Dlatego wbrew obiegowym opiniom może lepszym, bardziej sugestywnym prezentem – argumentem do zapisania się na listę będzie nie ebook, ale zwyczajna check lista, którą człowiek obleci sobie w kilka minut i skorzysta z niej tak na gorąco, od ręki bez odkładania.

newsletter jak pisać, newsletter przykłady

2. Newsletter – jako zbiór przydantych linków po przejrzenia.

Inna forma newslettera w formie podsuwania odbiorcy przydatnych linków.
I tu jako przykład Amy Useletter….

Amy raz na tydzień robi taki przegląd pożytecznych treści ze swojej niszy. Nie linkuje do siebie (jeżeli jej się to zdarza, to bardzo rzadko), ale linkuje do innych.

I tu można taki newsletter w pewnym sensie zmonetyzować, przeplatając w nim linki sponsorowane.
Nie czytam jej newslettera z tym samym nastawieniem, co newsletter Marka (czy Jamesa Clear), tj. od deski do deski.

Nie jest to newsletter, w który wczytuję się całą sobą. Raczej przelatuję go wzrokiem. Co jednak oznacza, że czekam na niego i otwieram go zawsze, czytam kolejne zajawki. A jeżeli temat mnie interesuje, sprawdzam podany link.

Uważam, że jest to forma newslettra, który równie mocno przywiązuje czytelnika do autora, a w pewnym sensie wręcz uzależnia.

Jakie widzę tu zalety tego newslettra (na konkretnym przykładzie newslettera Amy):

  • regularność (przychodzi raz na tydzień, co sobotę),
  • użyteczność – jest źródłem dobrych linków (stąd nazwa useletter – połączenie newsletter i use – usage – coś, co wskazuje na jego użyteczność),
  • obsadzenie pewnej niszy – nisza dotycząca działalności w sieci, czyli newsletter skierowany do osób zainteresowanych konkretnym tematem.
  • I znowu otwieram ten newsletter ze względu na osobę.

Nawet jeżeli Amy właściwie już więcej nie pisze bloga (nie dodaje nowych wpisów, co najwyżej aktualizuje starsze, już kiedyś opublikowane). A w swoim newslettrze linkuje do osób trzecich – w mojej świadomości buduje swoją markę osobistą. Bo to właśnie od niej, czy dzięki niej dowiedziałam się o tym, czy o tamtym…

newsletter jak pisać, newsletter przykłady

3. Trzeci typ newslettera, której jest połączeniem, czy przemieszaniem dwóch poprzednich.

Jako przykład podam Wam newsletter Agnieszki Skupieńskiej albo Urszuli Phelep.

To taki mix (mieszanina, kompilacja) dwóch poprzednich form.

U Urszuli Phelep newsletter zazwyczaj jest podzielony na kilka części:

W kilku zdaniach porada blogowa, którą może być porcja inspiracji, link z krótkim wprowadzeniem.
Plus często linkowanie do zewnętrznych źródeł: np namiary do przydatnych stron, narzędzi itp…

newsletter jak pisać, newsletter przykłady

U Agnieszki Skupieńskiej – podobnie.

Owszem pretekstem do wysłania newslettera może być najnowszy wpis na blogu…
Czyli newsletter jest tu formą promocji treści z bloga. Ale obok tego zawsze znajdą się tu inne dodatki: porady, czy linki do ciekawych źródeł. Czyli taki mały plus…. Coś, co można przeczytać tylko w tym newsletterze.

Ta treść wrzucona do newslettera może być czymś wyciągniętym ze starszych wpisów (recycling treści – jak najbardziej polecam tę praktykę).

Ale podana na nowo, dla osób nowo – dochodzących i zapisujących się na newsletter – może to być zupełna nowość

Plus linki zewnętrzne i to wcale nie do siebie na bloga. Ale w tym ujęciu -newsletter, jako źródło praktycznych namiarów, porad, przekierowań.

Tym bardziej, że piszący może w ten sposób monetyzować swój newsletter.
Tym bardziej, że newsletter jest najbardziej wdzięczną i stabilną formą utrzymania kontaktu z odbiorcą.

PODSUMOWANIE

I tutaj przypominam kilka najważniejszych punktów, na które warto zwrócić uwagę w swoim newsletterze.

Najważniejsze są treści, których dostarczamy odbiorcy. Nie to, co przy okazji chcemy im sprzedać.
Forma pisania newsletterów, która sprawia że odbiorcy traktują je jako ważne źródło wiedzy.

Regularność i przewidywalność.

Bo czekam na newslettery, które docierają do mnie z przewidywalną regularnością, ale też oferują przewidywalną jakość treści – tj dobrą jakość treści. I to taką, która budują markę osobistą ich autora.

Tak się rozpisałam, że aż prawie zmotywowałam się do wysłania Wam kolejnego ewslettera.

Oczywiście najpierw muszę powalczyć z RODO I GIODO.

Ale to temat na osobny post.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Zapisz się na newsletter i pobierz darmowy ebook: TWOJA MARKA NA INSTAGRAMIE

O AUTORZE

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.

Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.

Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.

Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.

Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci.

Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie.

Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.

A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *