marketing internetowy, media spolecznosciowe, VADEMECUM BLOGERA

Jak skutecznie działać w social mediach?

social media dla początkujących

social media dla początkujących

Bez obecności w social mediach nie ma blogera.

[Tweet “Piszesz bloga – nie zaniedbuj social mediów.”]

Gdybym kiedyś traktowała je bardziej poważnie, dzisiaj byłabym dalej w moim blogowaniu.

Próbowałam różne metody od … nic nie robienia, przez zautomatyzowanie wszystkich publikacji, po spokojne, mozolne i systematyczne bycie w wybranych miejscach.

Ten ostatni sposób testuję od kilku miesięcy i przyznam się, że dopiero teraz widzę, że social media to nie tylko must have blogera. Ale że nie należy zrażać się tu początkowym brakiem odzewu. Tylko robić swoje. W końcu coś zacznie się dziać… W końcu coś chwyci.
Tu w moich działaniach w social mediach oparłam się na 3 zasadach, o których szerzej pisałam we wpisie:

TU:

  • Ustaliłam sobie priorytety, czyli social media, na których najbardziej mi zależy.
    Wyrabiam sobie codzienny nawyk, by do nich zaglądać (przeznaczam choćby kilka minut dziennie na wybrane social medium).
  • Zarezerwowałam sobie żelazne 10 minut na działania, na które dotychczas nie starczało mi czasu. Tylko 10 minut. Ale w perspektywie kilku miesięcy to aż 10 minut dziennie i codziennie. Czujecie różnicę?
  • Wybrałam tu social media (dość tradycyjne): Facebook, Twitter, Pinterest, Instagram i Google Plus. W pierwszym rzędzie chciałam rozwinąć swoją obecność właśnie w nich.

Nie mam tu spektakularnych rezultatów, tzn nie mam tu setek tysięcy followersów. Ale też nie jestem żadną celebrytką. Nie mam nieograniczonych zasobów finansowych (nie korzystam z żadnych płatnych narzędzi, kupowania followersów, czy płatnych reklam).

Zaczynam od zera, jak robił by to każdy szary człowiek (bloger też człowiek).  A jednak powoli  i systematycznie (od kilku miesięcy) posuwam się naprzód.

Tu bardzo pomagają mi codzienne nawyki. Te nie zabierają dużo czasu. Ale ich suma daje efekty, które już widzę z perspektywy kilku miesięcy.

Zaczęło się od Facebooka.

Kiedyś miałam do niego baaaaaaaaaaaaaaardzo długi ogon. W początkach mojego blogowania notorycznie zapominałam chociażby o puszczeniu tutaj linku do kolejnego wpisu. Po co? Dla kogo? Przecież i tak nikt mnie tutaj nie obserwuje. Błędne koło: bo skoro nic tu nie publikuję, to po co ktokolwiek miałby mnie tutaj obserwować?

W końcu zastosowałam zasadę 10 minut dziennie. 10 minut dziennie przeznaczonych na działania na Facebooku. Z czasem weszło mi to w krew. Teraz pierwszą rzeczą, o której myślę jest to, co ja dzisiaj wrzucę na Facebooka?

Z czasem też pojawili się pierwsi obserwujący i pierwsze udostępnienia (podania dalej).
Facebook, tu biegnę w pierwszej kolejności, kiedy opublikuę nowy wpis na blogu. Zresztą to tutaj mam najbardziej zaangażowaną społeczność. A przecież, jak to mówią Francuzi, nie zmienia się ekipy, która wygrywa.

Przedtem jednak link do nowego wpisu przepuszczam przez DEBUGGER. By upewnić się, czy FB dobrze zassie z niego zdjęcie. Zob wpis

Dalej dany link wrzucam do BIT.LY, czyli do serwisu, który skraca linki. W ten sposób, że stają się bardziej przyjazne mediom społecznościowym.

Jednoczeście w bit.ly (po założeniu tu konta, które jest tu bezpłatne) mam dostęp do statystyk. Dzięki nim mogę na bieżąco sprawdzać, ile wejść mam z poszczególnych wpisów.

Czyli wiem, co chwyciło na FB, a co nie. Tu niestety moje wpisy o zdrowiu raczej nie chwytają. No bo skoro obserwujecie mojego fanpaga dla porad blogowych, to rozumiem, że właśnie o nich chcecie czytać.

social media dla początkujących

Google Plus.

Dalej przychodzi kolej na Google Plus.

Bo jednak warto podsunąć Googlowi kolejny nowy link. Było, nie było Google Plus to Google.

Dlatego warto tu być, warto wrzucać tu linki do kolejnych wpisów z bloga. Jeszcze warto dodać do nich opis i hasztagi. Zauważcie, że w Google Plus raz już opublikowaną notkę można poprawiać (zmienić opis, dorzucić hasztagi). Jeżeli np wcześniej o tym nie pomyśleliście.

Niestety trudno działać na wszystkich frontach z równym zaangażowaniem. Niemniej jeżeli gdziekolwiek zależy Wam na jakimkolwiek odzewie, te działania nie powinny ograniczać się do “Wrzucił link i uciekł”.

Tu z pomocą przychodzą dobre nawyki. Jeden z nich co prawda ostatnio zaprzepaściłam. Ale swego czasu przynosił on na prawdę dobre rezultaty. Za każdym razem, kiedy publikowałam coś w Google Plus, starałam się zajrzeć do osób, które zareagowały na moją poprzednią notkę. Tu nie chodzi o samo polajkowanie. Warto np pisać komentarze u innych (jednocześnie otagowując daną osobę, czyli  @ i nazwa: np imię, nazwisko danego użytkownika).

Bo w momencie, kiedy np ktoś dodaje komentarz do danej notki, automatycznie podbija ją wzwyż. Ta automatycznie wskakuje na samą górę w streamie. W ten sposób jakby dostaje kolejne życie. Kolejną szansę, by ktoś ją przeczytał.

Jeżeli będziecie działać u innych, ci (a raczej ci, którzy bywają i działają w Google Plus), prawdopodobnie zrewanżują się Wam tym samym. Dzięki temu osoba, która zostawi u Was komentarz (chociażby w ramach rewizyty), popchnie Wasz wpis wzwyż.

Twitter.

No dobra, tu niby miałam działać regularnie. Ale nie udaje mi się to codziennie. Zdałam się tu na pewną automatyzację publikacji. Po to by mieć więcej czasu np na bezpośrednie dyskusje z innymi twiterowiczami.

Bo jak mądrze i całkiem sensownie radzi pewien guru od Twittera: by tu zaistnieć potrzeba 3 magicznych składników (w równych proporcjach), czyli:
1/3 własnych twittów, 1/3 retwitów (czyli udostępniania twittów innych osób), 1/3 interakcji (czyli reagowania i odpowiadania innym).

Sama tak to sobie skonfigurowałam, że za pomocą FRIENDS AND ME moja notka z Google Plus automatycznie zostaje przesłana na Twittera i do LinkedIn. Tu dzięki temu, że dodałam na bloga Twitter Cards, na Twitterze pojawia się jednocześnie pełne zdjęcie i wprowadzenie do danego wpisu.

Dodatkowo miałam w ambitnych założeniach usiąść sobie raz na tydzień i na cały tydzień z wyprzedzeniem zaplanować swoje twitty przy użyciu Hootsuite.

W praktyce zdałam się na wtyczkę Revive Old Post. Która losowo twituje starsze wpisy (po kilka dziennie). Tylko tu stworzyłam osobną kategorię okolicznościowych wpisów, które wyłączyłam z tej zabawy. Chodzi o to, by w środku lata nie wyskoczył mi wpis z  choinkami i życzeniami: Wesołych świąt.

Mam z tego jakieś 3 tweety dziennie (fajnie rozplanowane w czasie, wrzucane o różnych porach dnia, kiedy ja już nie siedzę na Twitterze). Ponieważ wcześniej dodałam na bloga Twitter Cards, linki do moich wpisów pojawiają się/są publikowane na Twitterze z dużym zdjęciem i krótkim opisem danego postu (to właśnie jest to Twitter Cards).

MISSINGLETTR.

Korzystam tu z jego bezpłatnej wersji, która wybiera jeden wpis w tygodniu i przygotowuje pod niego kampanię na Twittera z losowo wybranych fragmentów tekstu.
Dodatkowo rozplanowuje je w czasie. Tak, że link do danego wpisu, jeszcze przez kilka miesięcy po jego opublikowaniu regularnie wraca na Twittera.

Tu jeszcze jedna rzecz. Kiedy Missinglettr przygotuje taką wstępną kampanię tweetów (a raczej jej szkic),  musimy go przejrzeć i zatwierdzić. Każdy tweet po kolei (to nie zabiera dużo czasu). Dzięki temu usuwamy te, które nie mają rąk i nóg i najmniejszego sensu. Takie się oczywiście zdarzają, bo losowo wybiera je nie człowiek, tylko maszyna.

Jednocześnie staram się codziennie wysłać przynajmniej jeden własny, spontanicznie napisany tweet, najlepiej ze zdjęciem. No i przyznam się, że to właśnie ten tweet ma z reguły najwięcej lajków. Trudno oszukać Twittera.

Podobnie jak w każdym innym social medium trudno zastąpić tu swoją realną obecność automatycznym publikowaniem czegokolwiek, choćby za pomocą najsprytniejszych narzędzi.

A jednak, to prawda, że sekret sukcesu tutaj (jak i w każdym innym social medium) tkwi w tym, by podzielić swoją aktywność na 3 części i każdej poświęcić tyle samo czasu: twittowanie, retwittowanie cudzych myśli i interakcja z innymi twitterowiczami.

Czasochłonne, prawda?

[Tweet “Dlatego trudno od razu ogarnąć kilka, a może i więcej social mediów.”]

Sama staram się zaoszczędzić czas na twittowanie (stąd korzystam z automatyzacji), by móc go przeznaczyć go więcej na poznawanie innych osób.

Bo można twittować najmądrzejsze treści… Ale jeżeli nikt tego nie czyta, to i tak nie spełni to swojej roli. Dlatego codziennie staram się wychodzić na przeciw innym.

Tu, nie ukrywam, wzięłam sobie do serca radę tym razem innego guru, żeby codziennie zacząć obserwować po 100 (ale nie więcej) nowych osób. Nie wszystkie na to zareagują i zrewanżują się tym samym. Ale to jakiś punkt wyjścia. W końcu od czegoś trzeba zacząć. A akurat ta metoda sprawia, że powoli acz systematycznie rośnie liczba moich obserwujących na Twitterze. A wraz z nimi rośnie  interakcja.

Na Twiterze nie ma (jak np na Instagramie) ograniczeń, co do ilości obserwowanych osób. Oczywiście trudno nazwać influencerem, ktoś kogo co prawda obserwuje  40 00O osób, jeżeli on jednocześnie obserwuje tyle samo. A jednak. Choć nie jest on influencerem, publikowane przez niego treści docierają do 40 000 osób. Część z nich na pewno na nie zareaguje. Więc jest to jakaś metoda na zbudowanie swojej obecności w dowolnym social medium.

Tu przydatny jest MANAGE FLITTER, który pozwala monitorować i odobserwować osoby, które nie zrewanżowały się nam obserwacją (tzw unfollowers).

Może i stwierdzicie, że nie tak chcecie budować swoją pozycję w social mediach. Może i macie rację. Ja ze swojego doświadczenia powiem jedno: ta metoda sprawdza się na początek. Bo na początek, no cóż od czegoś trzeba zacząć.

A na Twitterze jak w każdym social medium, najlepsze efekty uzyskacie interesując się drugim człowiekiem. Tu konktretnie zaczynając go obserwować.

social media dla początkujących

Instagram.

Obok Pinterestu jest to medium, w które staram się mocniej zaangażować. Instagram potrafił zmotywować mnie do częstszego wychodzenia w plener i przygotowywania kolorowych sałatek. Niestety często boli mnie głowa od telefonu. Więc choć uwielbiam Instagrama, ograniczam się.

Bo to Instagram jest dla mnie, a nie ja dla Instagrama. Biorę więc z niego to, co najlepsze: motywację i inspirację. Ale nie chcę, by stał się kolejnym złodziejem czasu.
Na Insta przeznaczam najwyżej kilka minut dziennie. Dużo więcej z kolei przeznaczam na robienie fotek pod niego. Ale to już samo zdrowie i sama przyjemność.

Choć wcześniej długo szukałam tu swojej drogi. Skończyło się na 2 równolegle prowadzonych profilach: 

Jeden prywatny, o mojej codzienności i nieustannym poszukiwaniu zdrowia. Z mottem i kolorem przewodnim: In green we trust.

Drugi o Paryżu, takie scenki z ulicy i  życia codziennego (świadectwo moich czasów). Po prostu coś dla zaspokojenia niepohamowanej potrzeby utrwalania wszystkiego na kliszy.

O ile wcześniej testowałam najróżniejsze apki (VSCO, A COLOR STORY, SNAPSEED). Dla oszczędności czasu staram się nie rozdrabniać. Obrabiam już tylko swoje zdjęcia bezpośrednio na Instagramie.

Czasami tylko ciemniejsze fotki (te robione w domu w deszczowe dni) przepuszczam przez Snapseed (tu można je świetnie rozjaśnić).

Tu zaobserwowałam taką prawidłowość. Te najbardziej obsadzone, najpopularniejsze hasztagi typu foodporn wcale nie gwarantują największej liczby lajków. Bo tyle nowych rzeczy dochodzi do nich w każdej sekundzie, że to co opublikowaliśmy pod tym hasztagiem przed chwilką, po chwili już przepadło w tłumie. Samej więcej lajków udaje mi się zebrać, kiedy oznaczam swoje fotki bardziej specyficznymi hasztagami typu igersparis czy seemyparis.

Oczywiście, skoro już poświęcamy swój czas jakiemuś social medium, chcielibyśmy zobaczyć jakieś postępy czy efekty w postaci rosnącej liczby followersów. Tu Instagram to wieczna huśtawka. To rośnie, to opada. A jak nie wyjdziecie do innych, to beznadziejnie stoi w miejscu.

Strategiczna obserwacja.

Testowałam różne metody zdobywania followersów na Instagramie. Masowe lajkowanie zdjęć pod danym (uprawianym przeze mnie hasztagiem), widżet na blogu,  wrzucanie zdjęć z Insta na bloga, lajkowanie i komentowanie kogo się da i gdzie się da. U mnie akurat nic z tego nie działało. No cóż nie jestem geniuszem fotografii. Choć mam nadzieję, że cały czas się rozwijam.

Ostatecznie, zupełnie przypadkowo i raczej z desperacji znalazłam jedną jedyną metodę, która działa.

[Tweet “Zainteresuj się drugim człowiekiem, jeżeli chcesz, by on zainteresował się Tobą.”]

Na Instagramie oznacza to polubienie innych profili i w miarę, jak dodają kolejne fotki (skoro mamy je w streamie), lajkowanie, komentowanie ….

Inaczej nigdy nie dorobiłabym się ponad 2000 followersów na jednym profilu, 1800 na drugim. To oznacza, że sama obserwuję bardzo wiele osób. Więc nie jestem influencerem. A jednak ilość obserwujących  (plus dobór odpowiednich hasztagów i tagowanie odpowiednich osób) przekłada się na lajki.

To Mickael Hyatt nazwał strategiczną obserwacją: Obserwuję osoby, które śledzą profile podobne do mojego i które jeszcze są na etapie budowania społeczności (tzn nie mają tu zbyt wielu followersów).

Takie osoby statystycznie częściej rewanżują się obserwacją za obserwację. Jak je znajduję? Zaczynam obserwować osoby, które obserwują profil, który sama też chętenie obserwuję.

Oczywiście tu akurat Instagram wprowadził ogranicznie. Można obserwować do 7500 osób. Jednocześnie kiedyś fajnie działały tu darmowe narzędzia do odobserwowania nieobserwujących (czyli osób, które mimo że polubiliśmy ich profil, nie zrewanżowały się nam tym samym). Ale te narzędzia typu Crowdfire czy Unfollowers ostatnio stały się płatne.

A jednak teoretycznie, mam tu nadzieję, że kiedy dobiję do pułapu 7500 obserwowanych, mój Instagram sam z siebie ruszy z miejsca. A ja po drodzę jeszcze dopracuję swoją technikę obrabiania zdjęć. A wtedy mój profil sam z siebie będzie zachęcał do tego, by go zaobserwować.

I tu pierwsza obserwacja: wreszcie doczekałam się pierwszych wejść na bloga z Instagramu. Niewielu, ale …

Pinterest.

To medium, w którym najłatwiej zdobywa się obserwujących. Tu mniej jest zachowań typowych dla Instagrama, typu: zaobserwuję Cię, ale tylko na chwilkę. Bo chcę uchodzić za influencera i chcę obserwować niewielu i mieć wielu obserwujących.

Tu taka postawa (nawet jeżeli niektórzy ją stosują) nie ma większego sensu. Bo gwoźdźiem programu są grupowe boardy. Tylko, że można w nich uczesniczyć (zostać do nich zaproszonym i zapraszać innych) dopiero wtedy, kiedy obustronnie się obserwujemy.

Tymczasem Pinterest to największa wyszukiwarka wizualnego contentu.
Oczywiście wszystko zależy tu od specyfiki danego bloga. Bo są tematy (typu kuchnia, DIY …) które są bardziej obecne na Pintereście. Co nie znaczy, że innych tu nie ma. Są. Jest marketing, social media, blogowanie i pewnie wiele innych, może z pozoru mniej fotogenicznych.

A dodatkowo za każdym razem, gdy pinujemy tu coś ze swojego bloga (albo z komputera, a wtedy podczepiamy link do danego wpisu), a potem dalej repinujemy to (np na grupowych tablicach, do których zostaliśmy zaproszeni). Tak  zdobywamy kolejne linki wiodące na naszą stronę.

Sama zauważyłam, że wpisy o zdrowiu z których mam najwięcej przepięć na Pintereście, są najlepiej wypozycjonowane na moim blogu.

Tu kwestia przygotowywania ładnych pinów. Kilka tipsów na ten temat znajdziecie tutaj

A dalej to kwestia …. docierania z nimi coraz to dalej, czyli pinowania, repinowania. Obserwowania nowych osób w nadziei, że te odwzajemnią się, że może zaproszą do udziału w tematycznie powiązanej z naszym blogiem tablicy. Codziennie, systematycznie, regularnie…

Odkąd zauważyłam pierwsze efekty (wzrost obserwujących i lepsze wypozycjonowanie wpisów z licznymi repinami), codziennie staram się poświęcić czas Pinterestowi. I tu znowu nie za dużo, bo wystarczy kilka minut.

Pinuję i lajkuję nie tylko swoje piny, ale też twórczość innych. Do tego staram się tak zoptymalizować moje piny, by:

  • po pierwsze zajmowały jak najwięcej miejsca w streamie i były łatwiejsze do znalezienia: pionowe zdjęcie, czy pionowa składanka z poziomych zdjęć, opis (mamy tu możliwość dodadania do 500 słów, część wrzucam po angielsku, w tym hasztagi (góra 2).
  • Do tego aktywowałam na swoim blogu tzw Rich Pin, w ten sposób dany pin jest zasysany z ikonką bloga i tytułem wpisu, do którego linkuje.
  • PINTEREST. Jak zweryfikować stronę i dodać RICH PIN z SEO by Yoast.
  • Staram się rozjaśniać zdjęcia na Pinterest, bo ludzie szukają tu inspiracji i radości życia.
  • Dodatkowo przekształciłam swoje konto na Pintereście w konto biznesowe (można to zrobić za darmo).
  • Mam konto naTAILWIND. Nawet jeżeli korzystam tylko z jego darmowej opcji, tu też mam dostęp do cotygodniowych statystyk (ile pinów przepięłam w danym tygodniu i ilu przybyło mi nowych followersów).

Codzienne nawyki.

Ale ponieważ znowu jestem w stanie poświęcić Pinterestowi tylko kilka minut dziennie, wyrabiam tu sobie codzienne nawyki: kilka przepięć cudzych pinów i kilku własnych, kilka nowo zaobserwowanych osób. I tyle.

Dodatkowo staram się wykorzystać to, co robiłam wcześniej i to, co robię w innych social mediach. Recykluję starsze fotki i przerabiam je do formatu pinów. Tu nie ma jak Canva.

Dodatkowo ustawiłam (jakkolwiek mam co do tego wątpliwości i docelowo kiedyś to zdejmę), ustawiłam tu automatyczną publikację moich fotek z Instagramu na Pintereście z IFTTT.

Co prawda nie jest to najlepszy format. Ale kwadrat (format zdjęć z Insta) lepiej sprawdza się na Pintereście, jak poziome fotki przypinane z bloga. Z drugiej strony w ten sposób cokolwiek wrzucam do mojej tablicy o Paryżu (która inaczej zupełnie leżałaby odłogiem). A przy okazji mój Pinterest (gdzie mam więcej followersów ponad 7700) linkuje do mojego profilu na Instagramie (który od niedawna rozkręcam).

social media dla początkujących

Podsumowanie:

Jak to podsumować? Piszesz bloga – nie zaniedbuj social mediów.

[Tweet ” Gdybym kiedyś traktowała social media poważniej, dzisiaj byłabym dalej w moim blogowaniu.”]

Ja jednak wpadłam w swego rodzaju błędne koło. Skoro nikt, albo przynajmniej mało kto obserwował mnie w social mediach, niewiele tam działałam. A skoro niewiele działałam, niewiele udzielałam się, mało kto interesował się tym, co tam robię. To skutecznie podcinało mi motywację do dalszego działania. Więc dalej niewiele robiłam.

W końcu zrozumiałam, że takie podejście do niczego nie prowadzi.

W moim przypadku sprawdziła się zasada 10 minut. Czyli jeżeli notorycznie nie starcza Ci na coś czasu, to choćby waliło się i paliło, zarezerwuj sobie żelazne 10 minut dziennie na wykonanie danej czynności.

Sama tę zasadę zastosowałam u siebie na Facebooku. Nie jestem nałogową użytkowniczką fejsa. Jakoś ominęło mnie to uzależnienie. A jednak odkąd weszło mi w krew to, że muszę codziennie coś tu opublikować (najlepiej coś wartościowego i użytecznego), odtąd mam poczucie, że dzień bez Facebooka (bez tych poświęconych mu 10 minut), to dzień stracony … dla bloga.

To mój priorytet. To zresztą z Facebooka mam najwięcej wejść  (spośród innych social mediów, w których jestem). Ale też działam tutaj najdłużej.

Tę samą zasadę 10 minut, choć tym razem w zmniejszonym wymiarze czasowym, staram się stosować w kilku innych social mediach, na których mi zależy: Pinterest, Instagram i Twitter.

Nie robię wiele, ale staram się poświęcić na nie choć kilka minut dziennie. Przynajmniej zajrzeć do nich raz na dzień. Coś tam opublikować (często robię to wręcz w biegu z telefonu), coś komuś polajkować, zaobserwować kogoś zupełnie nowego. Niby mała rzecz, ale powtarzana regularnie z perspektywy czasu daje całkiem widoczne efekty.

  • Po kilku miesiącach takiej aktywności na Pintereście mam ponad 7700 obserwujących (5000 zebranych w ciągu ostatnich 5 – ciu miesięcy).
  • Na Twitterze prawie 1600 obserwujących (ponad 1000 osób zaobserwowało mnie w ciągu ostatnich 2-3 miesięcy). Z Twittera mam regularnie wejścia na bloga.
  • Instagram o Paryżu, otworzyłam raptem pół roku temu, a działam energiczniej od kilku tygodni: ponad 1800 obserwujących.

A to dopiero początek. Bo wcześniej nie miałam nawyku regularnego bywania i działania w social mediach. A teraz poświęcam na nie wszystkie razem, może raptem kilka minut dziennie. A systematycznie, codziennie. I to już wystarcza, by coś się ruszyło.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Jeżeli macie ochotę zostać ze mną na dłużej, zapraszam Was serdecznie do zapisywania się na mój świeżutki newsletter.

Na blogu znajdziecie inne wpisy o social mediach: 

 

FACEBOOK

TWITTER

PINTEREST

INSTAGRAM

SOCIAL MEDIA

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Zapisz się na newsletter i pobierz darmowy ebook: TWOJA MARKA NA INSTAGRAMIE

O AUTORZE

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.

Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.

Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.

Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.

Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci.

Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie.

Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.

A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

(24) Komentarze

  1. O jak m brakowało takich wpisów u Ciebie! Ten jest fantastyczny :). Chętnie poczytam więcej na temat instagrama, bo powoli przymierzam się, żeby na niego wejść :).

  2. Adzik tworzy says:

    Bardzo przydatny wpis, już widzę nad czym muszę popracować, co zmienić, z której strony ugryźć Social Media. 🙂
    Na razie działam na Facebook’u, Pintereście, Google Plus. Zamierzam też ruszyć z Instagramem (obecnie problem stanowi kiepski sprzęt, ale to musi się zmienić!) i może spróbuję również Twitter’a – na pewno nie zaszkodzi, a może przyniesie pozytywne efekty.
    Dziękuję za mnóstwo informacji i pozdrawiam serdecznie! 🙂

  3. Meeega przydatne wskazówki!! Bardzo dziękuję! Póki co aktywnie działam na Facebooku i Instagramie (i w miarę jestem zadowolona z efektów), a także na Twitterze, choć tu mniej, bo nie wiem, jak go ugryźć. No i w planach mam Pinterest, bo wiele dobrego o nim czytam 🙂

  4. Jak zwykle bogaty i bardzo pomocny wpis. Brawo Beato. 🙂 Zgadzam się z tym, że codziennie 10 minut robi różnicę, gdy się nic lub prawie nic nie robi (tu mowa o mnie). Ja niestety tak mam, że podejmuję próby, ale szybko się zniechęcam. Nie jestem wytrwała, szybko się zrażam. Poza tym, muszę sama przed sobą przyznać, że sama nie wiem czego chcę, a wszystkich srok za ogon nie da się trzymać. 😉 Jak dla mnie, to Ty jesteś mistrzynią żonglowania nie tylko czasem ogólnie, ale również czasem spędzonym w tych wszystkich mediach. Dla mnie zapanowanie nad Facebook i Instagram, to logistyka nie do przeskoczenia. 🙂

  5. Niedługo mamy nadzieję, złapiemy trochę oddechu w związku ze skończeniem studiów, więc postaramy się rozkręcić nasze sm, bo, szczerze mówiąc, ostatnio mocno je zaniedbałyśmy. A jak widać, rezultaty minimalnego nawet działania mogą być naprawdę imponujące!

  6. To wszystko o czym piszesz, to bardzo przydatna wiedza, aż mi się kręci od niej w głowie, tyle tego jest:) Będę systematycznie zaglądać i wprowadzać poprawki na swoich profilach. Co do systematycznej codziennej pracy nad docieraniem do odbiorców, to rzeczywiście ma to sens, bo choć małymi kroczkami, to cały czas do przodu:)

  7. Bardzo fajny i przydatny wpis 🙂 Do Google+ i Pinteresta się za nic przekonać nie umiem – pracuję z nimi w pracy no ale no nie umiem 😀 A Crowdfire ja mam dalej darmowy, dziwne 😀

  8. Facebook, Google Plus i Instagram – te trzy media społecznościowe bardzo lubię. Z Twitterem nie możemy się dogadać już dłuzszy czas. Nadal nie wiem jak go ugryźć :/

  9. Witaj Beatko! 🙂
    Ja sama wypracowałam sobie system prowadzenia kont na IG oraz na FB, które systematycznie aktualizuję dwa – trzy razy dziennie. Sprawia mi to ogromną frajdę, szczególnie IG – zachwyca mnie swoimi możliwościami 🙂
    Uważam, że każdy, kto posiada swój kąt w sieci, powinien zainwestować chwilę swojego czasu na to, aby być na bieżąco w mediach społecznościowych.

  10. media społecznościowe takie skuteczne, ale myślę, że jakbym miała na raz obsługiwać tyle kont, to bym chyba oszalała. no i sam fakt, że nie mam smartfona, więc nie mogę prowadzić profilu na np. Instagramie. cóż, chyba nigdy nie będę prawdziwym blogerem. :DD

  11. Ja jakoś nie mam zaufania do automatów – wolę ogarniać social media sama, choć może przez to robię to mniej intensywnie. Mam swój harmonogram tygodniowy i staram się każdego dnia poświęcić czas innemu medium. Jakoś to się rozwija – powoli, ale do przodu.
    Nie miałam pojęcia, że na instagramie jest limit, ale jeszcze mi do niego daleko 😉

  12. Nie doceniam socjal mediów, ale chyba muszę zacząć działać. Chociaż 10 minut 😀

  13. Agnieszka podrozyszczypta.pl says:

    regularność podobno przenosi góry 🙂

  14. Bardzo przydatne informacje Beatko. Ja zazwyczaj wymiguję się brakiem czasu, jednak widzę na Twoim przykładzie, że te kilka minut poświęconych dziennie, mogą przynieść świetne rezultaty 🙂

  15. Wprowadziłam tą samą zasadę…co najmniej 10 minut dziennie. Grunt, żeby systematycznie. Obiecuję sobie, że będę wcześniej wstawać, żeby te 10 minut zmieściło się przed wyjściem do pracy, ale słabo mi idzie 😀

  16. Bardzo trafne podsumowanie różnych rodzajów aktywności w Internecie. Muszę zastosować Twoją zasadę 10 minut na fb, bo często go zaniedbuję… A przed Instagramem długo się broniłam, a teraz bardzo go polubiłam 🙂

  17. Zaczynam mieć powoli wrażenie, że blogi przestają być miejscem, gdzie ktoś dzieli się pasją, a zaczynają być pogonią za lajkami i forsą. Ale brutalna prawda jest taka, że jeśli nie będzie się robić tego, co wszyscy blogerzy (czytaj: inwestować w social media), zostanie się w tyle. I najbardziej wartościowe treści na blogu nie pomogą. Kiedyś uważałam, że to niekulturalne tak “spamować” swoich followerów codziennie. Oczywiście nie każdy musi być codziennie na Facebooku i zobaczyć w streamie nasz post, dlatego często publikacje to podstawa. Proste, a jednak dotarło do mnie dopiero niedawno. Zgadzam się z lajtmotivem tego wpisu – chcesz być obserwowany, to zainteresuj się innymi. To jest nie tylko droga do zdobycia lajków, ale czasem wspaniałych znajomych, a może nawet przyjaciół.

  18. Zdołasz w 10 minut przygotować grafikę i opublikować? Do tego pomysł! Wielka to sztuka. Mi to zajmuje mnóstwo czasu, chyba za bardzo się skupiam na pierdołach. 10 minut??? Hmmm… zawalczę, może i mi się uda :).

  19. 10 minut dziennie to – niech to będzie mój cel. Ogarnięcie SM to chyba największy zjadacz czasu w blogowaniu. I tak się ograniczam… Dziękuję za post – jak zwykle przydatny 🙂

  20. Tylko 10 minut? Jezu, ja siedzę na fejsie godzinami, a i tak nic z tego nie wynika. NIC. Nienawidzę facebooka za ucinanie zasięgów i za to, że kompletnie nie potrafię przewidzieć co stanie się za chwilę. Grrr.

  21. Waldek says:

    Świetny tekst. Mam podobne doświadczenie z Fb jak Ty. Zdarzył mi się dzień, że nie zajrzałem na fejsa nie polubiłem i taką samą miałem odpowiedź, na blogu i fejsie. Zrozumiałem też że potrzebne są mi obce osoby, które polubię, skomentuję, może zrobią to samo u mnie. Przecież z czasem te wcześniej nieznane nam osoby stają się naszymi znajomymi, osobami które zaczynamy lubieć, poznawać. Kiedyś myślałem że wystarczą mi tylko znajomi z fejsa (rodzina i przyjaciele) ale szybko się zorientowałem że w ten sposób sam się ograniczam. Dlatego poszukuję grup blogerów, aby się samemu rozwijać i pomóc w tym innym,
    Waldek z odchudzaniezczymsietoje.blogspot.com

  22. Bardzo przydatne porady. Ja też zaczynam zauważać coraz więcej powiązań pomiędzy tymi najlepszymi blogerami, a tym w jaki sposób prowadzą oni swoje social media. To właśnie poprzez social media tworzą swoją społeczność, która później chętnie ich komentuje i regularnie odwiedza. A to powinno chodzić każdemu blogerowi 🙂

  23. Twoje porady są super, zawsze jak do Ciebie zajrzę to dowiem się czegoś nowego:) I zazwyczaj kończy się tym, że mam pootwierane wszystkie Twoje wpisy, które linkujesz w tekście;p

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *