Emigrantki Piszą Bloga. Wywiad z Dorotą Strzelecką z bloga Kropla Arganu.

Emigrantki Piszą Bloga. Wywiad Z Dorotą Strzelecką z bloga Kropla Arganu.

Polki na emigracji. Emigrantki piszą bloga.

Cykl, w którym zapraszam inspirujące, nietuzinkowe, odważne i mądre kobiety, które są dla mnie inspiracją do rozmów o życiu i emigracji.

Dzisiaj zapraszam na wywiad z  Dorotą Strzelecką autorką bloga Kropla Arganu i Dorota Strzelecka 

   

Wyjechałaś na chwilę i zostałaś na dłużej, bo u mnie to tak wyglądało. Po prostu jak potoczyły się Twoje emigracyjne losy?

Mogłabym skopiować początek wywiadu z Paris by Moni (tu link) i podstawić swój kraj.

Moja historia jest taka sama jak wielu emigrantek, które nie wyjechały w celach zarobkowych. Do Hiszpanii a konkretnie do Andaluzji, gdzie mieszkam do dziś pojechałam na rok na wymianę studencką.

Wybrałam ten kraj, ponieważ interesowałam się nim. Jako nastolatka zamarzyłam, aby kiedyś tam zamieszkać pod wpływem wakacji na Costa Brava. Nie zadawałam sobie sprawy, że turystyczny pobyt to coś innego niż codzienne życie.

Dostrzegałam tylko same pozytywy Hiszpanii: słońce, ciepło, zabawa, piękne krajobrazy, weseli ludzie. Jednak nie robiłam nic aby to marzenie spełnić, ponieważ nie widziałam żadnego sposobu.

Aż w końcu na mojej uczelni pojawiła się okazja do wyjazdu na wymianę plus. Za decyzją by jechać przemawiało też to, że nie dostałam się na studia do innego miasta. Trafiłam na uczelnię w tym rodzinnym. Chciałam sposób doświadczyć jak to jest studiować z dala od domu i mieszkać na stancji.

Aby się przygotować zapisałam się na kurs hiszpańskiego. Chodziło za mną to marzenie o pozostaniu, ale początkowo planowałam zakończyć ten etap i wrócić do Polski.

Stało się to samo, co dzieje się u wielu emigrantek. Poznałam chłopaka Marokańczyka, mojego przyszłego męża. Pojawił się pretekst aby rozważać pozostanie. Wróciłam do Polski na dwa lata, aby dokończyć studia macierzyste. Ciągnęłam równolegle związek na odległość, a czas miał pokazać czy przetrwa. Dokładnie wtedy weszły niczym na żądanie kamerki internetowe, które do dziś ułatwiają życie emigrantom.

Po studiach nie miałam wielkich perspektyw w Polsce. Postanowiłam, że jadę z powrotem do Hiszpanii, aby zamieszkać z chłopakiem i układać sobie życie tam.

Od jak dawna jesteś na emigracji?

Na wymianę do Hiszpanii pojechałam w 2004 r. Na stałe przeprowadziłam się w 2007. Od tej pory mieszkam tam z przerwami, ponieważ nadal dzielę życie między nią a Polską. Był też czas, gdy jeździłam także pracować do Niemiec, a po pracy wracałam do któregoś z tych dwóch domów.

Co najbardziej zaskoczyło Cię po przyjeździe czy w pierwszym okresie, bo przecież dostosowujemy się do warunków, w których przyszło nam mieszkać w adopcyjnym kraju?

Zaskoczyło mnie to, że wakacje a codzienne życie to coś innego. Byłam wtedy młoda i głupia (śmiech). Studia na stypendium a radzenie sobie samemu też okazały się zupełnie innymi bajkami.
Liczyłam na to, że znajomość hiszpańskiego i kontakty wyniesione z czasów studenckich pomogą mi w budowaniu życia zawodowego. Niestety, nie wystarczyło. Zaskoczyły mnie zupełnie inne realia.

Musiałam wszystko budować od nowa.

Zaskoczyły mnie sprawy urzędowe i biurokracja. Ostatecznie sobie z nimi poradziłam. Szczęście mi trochę sprzyjało. Bez problemu zdobyłam wszystkie pozwolenia i ubezpieczenie zdrowotne. Za pierwszym podejściem i dość szybko udało mi się nostryfikować dyplom ukończenia studiów, podczas gdy wielu emigrantom nie od razu się to udaje.

Człowiek jest tutaj legitymowany przy każdej okazji i musi wciąż robić kopie swoich dokumentów tożsamości. Nie przypominam sobie, abym w Polsce musiała tyle razy okazywać dowód osobisty. Tutaj każdy emigrant natychmiast nauczy się na pamięć swojego numeru NIE czyli nr karty rezydenta.

Zaskoczył mnie też tłum na ulicach i to że ludzie są bardzo głośni. Nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że w barach, na przyjęciach nawet gdy postawią krzesła to ludzie zamiast siedzieć stoją w tłumie w tzw. „kółeczkach”. Rozmawiają w stylu „small talk” i nie męczy ich to. Tych kółeczek jest masa, przez co robi się wielki ścisk. Jako introwertyczka nie mogłam tak długo wytrzymać.

Zaskoczyło mnie to, że Hiszpanie uwielbiają świętować. Każde święto to wielkie wydarzenie i pretekst do zorganizowania imprezy na ulicach miasta. Przykładem jest orszak Trzech Króli 6 stycznia, procesje wielkiego tygodnia Semana Santa w okresie wielkanocnym czy znana w Granadzie parada Tarasca podczas Bożego Ciała.

Wiele miast ma swoje tradycyjne wydarzenia. W Kadyksie jest karnawał, a w Walencji 19 marca – tzw. Fallas czyli palenie ogromnych figur z papieru mache. Cała Hiszpania z niecierpliwością czeka na noc św. Jana 23 czerwca, kiedy pali się ogromne ogniska na plażach.

Każdej takiej imprezie towarzyszą tłumy, śmiechy, głośna muzyka, ale też alkohol i góra śmieci. Aczkolwiek zabroniono tzw. „botellón”, czyli ulicznych zgromadzeń, na których się pije poza wyznaczonymi miejscami. Te imprezy wzbudzają ogromną ciekawość, są barwne, pełne tradycji, ale po czasie męczą kogoś, kto woli spokój.

Hiszpanie kochają się przebierać. Robią to przy każdej okazji, dlatego Halloween stało się tu wręcz świętem narodowym.

Najbardziej zaskoczyła mnie pogoda. Myślisz „Hiszpania” to myślisz „gorąco”. Tymczasem tam, gdzie mieszkam 40-stopniowe upały trwają góra 3 miesiące. Przez PÓŁ ROKU jest zimno. Potrzebuję ciepłych ciuchów takich samych jak zimą w Polsce. Pozostałe 3 miesiące, czyli kawałek wiosny i jesieni to przyjemne temperatury, gdy nie jest ani za zimno ani za ciepło.

Dziwiło mnie oraz pewnie dziwi turystów paradujących w krótkich spodenkach i sandałach, że przy prawie 20 stopniach miejscowi chodzą w grubych kurtkach i szalikach. Teraz… sama się tak ubieram (śmiech).

Zimą zdarzają się gwałtowne skoki temperatury, kiedy można trochę z siebie zrzucić. Ale tylko w południe i w słońcu. W nocy, nad ranem, wieczorem oraz… w cieniu jest o kilkanaście stopni zimniej.

Jak ktoś wychodzi z domu wcześnie rano, wraca późno i ma po drodze przez typowe wąskie zacienione uliczki to wiadomo, że musi się odpowiednio ubrać. Domy i mieszkania są bardziej dostosowane do upałów niż do zimy, która trwa dłużej. Ale w nowym budownictwie zaczyna się to zmieniać.

Dlaczego właśnie ten kraj?

Po pierwsze, ponieważ marzyłam o Hiszpanii.

Po drugie, ja i mój mąż oboje jesteśmy tutaj cudzoziemcami. Wówczas nie było opcji, abyśmy zamieszkali w którymś z naszych rodzinnych krajów.

Polska i Maroko różnią się bardzo kulturowo. Hiszpania zdawała się być takim krajem pomiędzy, łączącym obie kultury. Tutaj się poznaliśmy i mieliśmy jakieś podstawy.

Blaski i cienie życia na emigracji

Powiem tylko o blaskach. O cieniach będzie w kolejnych pytaniach.

Hiszpania ma dużo zalet i ogólnie dobrze się tutaj żyje. Ma bogatą kulturę, tradycję, historię, architekturę, zróżnicowany krajobraz.

Mamy zarówno morze, jak i ośnieżone góry. W większości miast, gdzie tylko się obrócisz jest pięknie.

Możesz aktywnie spędzać czas, uprawiać wiele sportów (biegam i jeżdżę na nartach), podróżować i realizować swoje twórcze pasje. Jest tu wiele uczelni, na których możesz się kształcić i robić kursy w dowolnym kierunku.

Każdy pewnie ma inne doświadczenie, ale ja jak na razie jestem zadowolona z tutejszej służby zdrowia, ze szpitala, w którym urodził się mój syn, ze żłobka, do którego chodzi, z placów zabaw, parków oraz otwartości do matek z dziećmi. Nigdy nie miałam problemów np. z publicznym karmieniem piersią. Dla mnie Hiszpania jest krajem tolerancyjnym i bezpiecznym.

Jakie problemy napotyka i jak się czuje emigrant?

Emigrując warto wierzyć, że będzie dobrze, ale trzeba się liczyć z problemami. Zwykle nie będzie tak, jak oczekujesz.

Byłam zafascynowana historiami sukcesu wielu znajomych Polaków emigrujących do różnych krajach. Opowiadali o tym jak sobie poradzili i ile pieniędzy się dorobili. Wierzyłam, że jak im się udało to mi też się uda. Szybko się przejechałam. Rzeczywistość pokazała, że jest o wiele trudniej. Ale po tym wszystkim trzeba się jakoś podnieść i nauczyć radzić w nowym miejscu.

To jakie problemy napotyka emigrant zależy od osoby, od tego co ma na starcie oraz na jakich ludzi i sytuacje trafi. Mogą być wszelakie dotyczące adaptacji do tutejszych warunków, kontaktów z ludźmi, rynku pracy, biurokracji, służby zdrowia czy tęsknoty za krajem pochodzenia.

Największym problemem, do którego przyznają się prawie wszyscy jest JĘZYK.

Chyba, że masz wyjątkowy talent i pasję do szybkiej nauki (zazdroszczę takim osobom). Albo jesteś filologiem lub tłumaczem tego języka. Zauważyłam, że osoby z takim wykształceniem mają lepszy start.

Jeśli nie znasz języka lub znasz go słabo możesz mieć poważne problemy, by cokolwiek tutaj samodzielnie załatwić. O pracy już nie wspominając, choć jest wyjątek, do którego za chwilę dojdę.

Aby żyć na emigracji trzeba znać język. Najlepiej na poziomie zaawansowanym. Koniec i kropka. Im lepiej go znasz, tym lepsze otwierają się przed tobą możliwości i jesteś bardziej niezależna.

Ja na początku mimo ukończenia kursu hiszpańskiego nie potrafiłam nic zrozumieć, a tym bardziej powiedzieć. Nauka na miejscu i oswojenie się z językiem zajęło mi ponad 3 miesiące. Umiejętność biegłego posługiwania się nim przyszła z ogromnym trudem, o wiele później niż znajomym Polakom i ludziom innych nacji, którzy płynnie mówili już po miesiącu. To było jeszcze w trakcie wymiany studenckiej.

Dziś po 14 latach mieszkania w Hiszpanii potrafię bardzo dobrze się komunikować. Mimo to z pewnymi problemami językowymi mierzę się do tej pory.

Raz odmówiono mi przyjęcia do pracy tylko dlatego, że mam cudzoziemski akcent, bo rzekomo będę odstraszać klientów. Starałam się wybronić, że mimo akcentu na pewno sobie poradzę. Uznano, że to tylko wymówka, bo akcent da się wyeliminować i mają na to dowody: przeprowadzane rozmowy z innymi kandydatami, także… cudzoziemcami i Polakami, u których nie słychać było ani śladu akcentu.

Aby dobrze znać język trzeba mieć z nim nieustanny kontakt. Odcięcie od niego sprawia, że znajomość może spaść natychmiast.

W mojej emigracji do Hiszpanii jest pewien paradoks. Biegła znajomość języka angielskiego jest niezbędna jeśli chcesz być „obywatelem świata”. Wymaga się byśmy go znali tak samo dobrze jak polski. Tymczasem to taki sam obcy język jak każdy inny i wcale nie taki łatwy do nauczenia.

Wielu przyszłych emigrantów pyta się, czy da się zamieszkać w Hiszpanii z samym angielskim. Gdy przyjeżdżasz okazuje się, że mało ludzi mówi po angielsku w kasach, urzędach, sklepach a nawet w sektorze turystycznym. Wymagają od Ciebie, aby jednak nauczyć się hiszpańskiego. No to się go uczysz aż w końcu osiągasz zadowalający poziom.

Ale w Hiszpanii jest mało okazji, by porozmawiać po angielsku przez co równolegle ulatnia się jego znajomość. Chyba, że trafisz do pracy międzynarodowej korporacji. Aby pracować tutaj w korpo musisz bardzo dobrze umieć angielski, ponieważ komunikacja odbywa się w tym języku.

Znam parę cudzoziemców, którzy w takich firmach pracują. Co ciekawe, rozmawiają po angielsku, lecz po hiszpańsku „ani be ani me”. Mimo to, żyją sobie w Hiszpanii na niezłym poziomie, ponieważ praca w tutejszych międzynarodowych korpo jest bardziej stabilna i lepiej płatna niż w typowych hiszpańskich firmach.

Dlatego z drugiej strony jak dobrze znasz tylko angielski, ale zero hiszpańskiego i masz wykształcenie, czy doświadczenie na typowo korporacyjnych stanowiskach takich jak zarządzanie, finanse czy programowanie to możesz śmiało emigrować do Hiszpanii, bo… masz szansę dobrze się tu ustawić.

Natomiast jeśli przez nadmierny kontakt z hiszpańskim ulotniła ci się znajomość angielskiego to bardzo trudno jest dostać się do pracy w korporacji. To jest właśnie problem, jaki napotkałam jako emigrantka. Dlatego będąc otoczona językiem hiszpańskim staram się równolegle uczyć angielskiego na własną rękę m.in. poprzez czytanie książek w oryginale co też bardzo lubię. Jeśli finanse pozwolą, rozważam zrobienie certyfikatu Cambridge.

Wniosek jest taki, że najlepiej na emigracji poradzi sobie osoba, która bardzo dobrze zna oba języki: tutejszy + angielski.

Czym różni się życie w Hiszpanii od tego, do czego byłaś przyzwyczajona w Polsce?

Nie zwracam już uwagi na takie różnice. Może z wyjątkiem pogody i dostosowania domów do niej. To jest największa według mnie różnica.

Jest parę rzeczy, do których podchodzi się tutaj inaczej niż w Polsce, które ja kultywuję w „polski sposób”. Hiszpańskie śniadania są tutaj skromniejsze. Pije się tylko kawę i je tosty. Ludzie często wychodzą do pracy bez śniadania. Potem jedzą je w kawiarniach podczas przerw.

Dla mnie to śniadanie to najważniejszym posiłkiem aby dobrze zacząć dzień. Musi być „królewskie”, zdrowe i zjedzone na spokojnie w domu. Ale też bardzo lubię hiszpański zwyczaj chodzenia do kawiarni.

Czasem pozwalam sobie na zjedzenie tam „drugiego śniadania” czy lunchu choćby dla samego klimatu. W Polsce w mojej rodzinie nigdy nie chodziło się do kawiarni czy restauracji na normalne posiłki.

Do domów wchodzi się w buciorach. Identycznie co w Hiszpanii jest w Maroku. A co to oznacza?
Wnoszenie brudu, konieczność częstego odkurzania (na szczęście mamy robota) i oraz „sobota dniem wiadra i mopa”. Ja zawsze zdejmuję buty tak, jak w polskim domu. Ale trudno jest zmienić zwyczaje tych, którzy są inaczej wychowani.

Mąż nadal wchodzi do domu w butach i muszę mu przypominać, aby zmienił na kapcie. On już wie, że w Polsce zdejmujemy. Gdy odwiedził nasz kraj był tym zaskoczony. Nie mówiąc już o gościach. Na nich przymykam oko. Prośba o zdjęcie butów mogłaby być przez nich odebrania jako wymuszanie do zrobienia czegoś co nie jest w ich naturze.

Zarówno Polacy jak i Hiszpanie choć w pewnym sensie się różnią to mają dużo podobieństw. Jedni jak i drudzy potrafią być bardzo otwarci, przyjaźni, rodzinni i wspierać się w obrębie swojej rodziny.

Ja dobrze się czuję przebywając zarówno z jednymi jak i z drugimi. Nie tylko Polakami i Hiszpanami, ale osobami innych nacji czy kultur z którymi na emigracji się stykamy. Możemy sami stworzyć tu sobie własny dom. W moim emigracyjnym domu spotykają się tradycje zarówno polskie, hiszpańskie, jak i marokańskie.

W Hiszpanii urodził się nasz synek, który żyje na styku trzech kultur. Kiedy odwiedzamy któryś z naszych krajów, to szybko potrafi się przestawiać pomiędzy jednym a drugim środowiskiem. Choć jest jeszcze mały. Otoczenie w jakim żyjemy na pewno odbierane jest przez niego inaczej niż przez nas.

Dla nas nigdy nie będzie ono w 100% tym rodzinnym domem w którym się wychowaliśmy i za którym w pewnym sensie tęsknimy.

Nasze mieszkanie nie jest nasze. Jest tylko wynajmowane, z którego możemy się kiedyś wyprowadzić, choć mieszkamy w nim pod 8 lat. Dla naszego synka pozostanie ono tym prawdziwym rodzinnym domem, w którym się urodził, wychował, w którym dobrze się czuje. Za którym może w przyszłości tęsknić i pamiętać jako miejsce beztroskiego dzieciństwa.

Większość znajomych mam jednak w Polsce. W Hiszpanii musiałam nawiązywać nowe znajomości.
Wiele szybko się skończyło, ponieważ ludzie zabiegani w swoich sprawach mają mniej czasu na spotkania. Trochę irytuje mnie to, że wolą rozmawiać przez komunikator Whatsapp niż osobiście. Tutaj na Whatsappie powstaje równoległy świat. Wcześniej czy później zmuszona jesteś do niego się zalogować, aby utrzymać jakikolwiek kontakt.

Jako emigrantka możesz budzić mniejsze zaufanie. Zakładają, że pewnie jesteś tu tymczasowo, więc nie warto się angażować w budowanie trwałych więzi. Na szczęście parę tutejszych znajomości przetrwało do dziś i ma się dobrze.

Zarówno w Polsce jak i w Hiszpanii czuję się bezpiecznie. Nie mam jakiegoś poczucia zagrożenia, kiedy wracam o zmroku sama do domu, czy idę sobie pobiegać na przedmieściach. Właśnie dlatego dobrze mi się tutaj żyje.

Wiadomo, różne rzeczy mogą się zawsze wydarzyć i na ich podstawie ocenia się, na ile dane miejsce jest bezpieczne. Hiszpania i mam nadzieję, że też Polska nadal pozostają bezpieczniejsze, niż inne kraje Europy zachodniej. Mój mąż uważa, że to jednak Hiszpania jest bezpieczniejsza od Polski skoro w naszym kraju chory psychicznie człowiek zdołał bez problemu wbiec na scenę i zabić nożem prezydenta Gdańska podczas 27 Finału WOŚP.

Co sprawiało Ci największą trudność w życiu na emigracji?

Największą trudność sprawiło i sprawia mi wyłącznie znalezienie pracy. Z innymi sprawami dobrze sobie radzę.

Ty za każdym razem wspominasz mi o swoich koleżankach z południa, które mówią Ci, że u nich jest bardzo trudno o pracę. Hiszpania znana jest niechlubnie z wysokiego bezrobocia. W czasie kryzysu w 2008 r. wynosiło ono ponad 20%, a wśród młodzieży ponad 50%. Do tej pory jest trudno. Jeśli jakaś praca jest to głównie śmieciowa i za bardzo niską pensję. Jest to tylko moje doświadczenie i pewnie Twoich koleżanek.

Na przekór temu, WSZYSCY Polacy, których tutaj znam (stowarzyszenie Polaków w Granadzie liczy kilkaset osób) mają pracę lub prowadzą swoją działalność. Z tego, co widzę to powodzi im się dość dobrze. A jeśli ktoś nie pracuje to jest to wyłącznie wybór, a nie przymus, bo np. chce się zajmować swoimi dziećmi. Dlatego wierzę, że być może znalezienie dobrej pracy jest tutaj jeszcze możliwe. Tak samo, jak język niezbędne jest doświadczenie i powiązane z danym stanowiskiem wykształcenie.

Jedno i drugie razem. Nigdy osobno. Koniec i kropka. Dlatego trudno jest mi o pracę w turystyce czy sprzątaniu, ponieważ moje wykształcenie jest w zupełnie innej dziedzinie. Tak samo trudno jest mi o taką zgodną z moim wykształceniem, ponieważ nie mam bogatego doświadczenia.

Jestem w błędnym kole. Ale cały czas szukam i uczestniczę w programach aktywizacji bezrobotnych.
Jeśli nic z tego nie wyjdzie rozważam założenie własnej działalności jako grafik.

Czego to doświadczenie Cię nauczyło?

Raczej opowiem, jak zmieniłam się dzięki emigracji, jeśli chodzi o moją kreatywność. Mam wykształcenie artystyczne. Kiedyś byłam bardzo nieśmiała. Nie wierzyłam w siebie, obawiałam się oceny, krytyki i tego, co o mnie pomyślą. Dlatego na studiach w Polsce bardzo bałam się otworzyć twórczo, a tym samym stworzyć coś fajnego, co miałoby ręce i nogi. Myślałam, że mój styl jest kiczowaty i nieestetyczny przez co… chyba taki mi wychodził.

Moje studenckie prace nie trafiały na wystawy. Nigdy nie były tak dobre, jak moich kolegów i koleżanek, którzy wyczuwali, że moja niepewność odbija się na tych pracach. Pewnie za plecami mnie jakoś oceniali.

Na studiach atmosfera bywała niekiedy sztywna. Większość zajęć polegało na… kilkugodzinnym staniu w kolejce do profesora lub asystenta w celach konsultacji projektu na zaliczenie. Mało było takich, gdzie pokazywano studentom, co jak się robi. Miałam bardzo despotyczną profesorkę od rysunku, przez którą nawet przeżyłam załamanie nerwowe i problemy zdrowotne. Nie raz poryczałam się przy sztaludze na oczach całej grupy. Jednak mimo to zdołała mnie ona czegoś nauczyć.

Pewnego dnia nieśmiało oświadczyłam jej, że chcę jechać na stypendium do Hiszpanii. Ona spojrzała na mnie z niedowierzeniem mówiąc, że trzeba najpierw mieć dobrą średnią.

Wzięłam się do pracy. Nie opuszczałam zajęć. Robiłam jakieś minimalne postępy. Zaliczałam przedmioty dzięki frekwencji. Parę kolejnych prac w miarę mi się udało. Rok później dobiłam do średniej, pozwalającej na wyjazd.

Na uczelni w Granadzie atmosfera była zupełnie inna. Czuło się większą otwartość ze strony profesorów i nowych kolegów. Zajęcia na kierunku artystycznym są bardziej praktyczne niż teoretyczne, więc da się być na nich aktywnym, mimo różnicy językowej. Zachęcano nas do większej swobody twórczej. Nie sugerowano, że tylko taki styl jest sztuką, a reszta to kicz. Pozwalano na popełnianie błędów i tego, że nie od razu musimy być perfekcyjni.

Pozwalano nam rysować, malować, rzeźbić, wycinać, fotografować, projektować tak jak czujemy, zarówno trzymać się schematów, jak i wychodzić poza nie. Już samo środowisko w Hiszpanii pozwala na swobodę twórczą. Ten kraj zrodził lub wychował wielu wybitnych artystów, malarzy takich jak Pablo Picasso, Salvador Dali, El Greco, Francisco de Goya, czy architektów: Antonio Gaudí, Santiago Calatrava. Każdy miał swój odmienny styl, każdy był za niego krytykowany i wiele trudności przeszedł w życiu, aż w końcu stał się sławny, jeszcze za życia.

Nasiąknięta tą atmosferą wróciłam na polskie studia. Zdołałam zrobić parę dobrych prac, przy tworzeniu, których już wierzyłam, że są dobre. Zostały pozytywnie ocenione. Na koniec obroniłam swój dyplom na bardzo dobry.

Teraz, gdy coś tworzę, coś projektuję już nie przejmuję się, że wyjdzie mi kicz. Jestem o wiele swobodniejsza i bardziej wierzę w siebie. Robię tak, jak potrafię. W końcu przeprowadziłam się do tej inspirującej i stymulującej twórczo Hiszpanii.

Oczywiście nadal dużo mi brakuje, aby być w tym bardzo dobra. Był też okres, że przez brak perspektyw w zawodzie designera rezygnowałam na jakiś czas z tworzenia. Jednak wiem, że jestem w stanie do niego wrócić i być lepsza. To tylko kwestia pracy i praktyki, która może przynieść więcej niż talent. Chciałabym tylko mieć większą siłę przebicia, która pozwoliłaby mi się wybić, zaistnieć zawodowo. Być może do tego też kiedyś dojdę.

Dzięki wyjazdowi do Hiszpanii już zrzuciłam z siebie wiele ograniczeń i teraz czuję się naprawdę wolna. A inni niech myślą, co myślą i oceniają, jak oceniają.

Nie twierdzę, że Hiszpanie są bardziej utalentowani niż Polacy, czy Hiszpania to lepsze miejsce do tworzenia niż Polska. Ostatecznie o kreatywności nie decyduje tylko pochodzenie czy otoczenie, ale to, co jest w naszej głowie.

Czy myślisz, że potrafiłabyś z powrotem zamieszkać w Polsce?

Bez problemu. Przynajmniej raz do roku jeżdżę do Polski i zostaję na kilka miesięcy. Bardzo dobrze się czuję, gdy znów spotykam się z rodziną i znajomymi. Lubię moje rodzinne miasto oraz lokalne podróże po Polsce. Tam zawsze będzie mój dom.

Podobno sytuacja na polskim rynku pracy się poprawiła i mamy teraz „rynek pracownika”. Ale o tym musiałabym się przekonać na własnej skórze. Na pewno nie jest tak kolorowo jak nam wmawiają.

Dlaczego więc nie wrócę? W Hiszpanii mam rodzinę. Mąż ma w miarę dobrą pracę na umowę na czas nieokreślony, którą znalazł po 3 latach bezrobocia.

Nie miałabym nic przeciwko temu, aby kiedyś zamieszkać gdzie indziej niż w Hiszpanii. Będzie to możliwe dopiero, jak ktoś z nas (a najlepiej oboje – szczyt marzeń!) znajdzie w innym kraju coś lepszego niż tutaj i będzie pasować to drugiemu. Ale na razie nie zdarzyła się taka okazja.

Oprócz pracy na miejscu w Hiszpanii szukam też jakiejś atrakcyjnej na odległość na Polskę. Choć już wraz z mamą dorabiamy sobie współpracując z firmą MLM sprzedającą kosmetyki i wellness, co także można robić przez Internet.

Wielu emigrantów, a raczej emigrantek pisze bloga po polsku. Twoim zdaniem skąd ta tendencja?

Tęsknota za krajem? Potrzeba wygadania się? Możliwość wirtualnego powrotu? A może po prostu nowe możliwości? Co o tym myślisz?

O tym, że piszę bloga po polsku nie decyduje tęsknota za krajem. Aczkolwiek potrzeba wygadania się ma znaczenie i mogłabym to robić po hiszpańsku, czy angielsku. O tym, że piszę po polsku decyduje wyłącznie wygoda i zasoby czasowe.

W ojczystym języku jest łatwiej wyrazić swoje myśli, oraz publikować posty szybciej. Moje teksty są bardzo merytoryczne, przemyślane i wyczerpujące temat. Trzeba je jeszcze wypozycjonować, zilustrować odpowiednim zdjęciem lub grafiką. To wymaga czasu.

Kiedyś przez 3 lata pisałam bloga po hiszpańsku. Był o grafice i życiu Polki w Hiszpanii. Jednak go porzuciłam. Mimo, że znam ten język to i tak nie jestem w stanie napisać tak poprawnie jak rodowity Hiszpan, czy filolog hiszpański. Z szacunku do czytelników błędy są niedopuszczalne.

Każdy mój tekst wymagał korekty. Poprawiał mi je mąż. Jednak nie zawsze miał czas, aby poprawiać wszystko, co masowo pisałam i zdążyć z tym wtedy, kiedy chciałam opublikować. Najlepiej byłoby zatrudnić do tego korektora. Nie mogłam sobie na to pozwolić, kiedy blog przez swoją nieidealność się nie wybijał. To był zbyt duży wysiłek w stosunku do efektów. Dlatego zrezygnowałam.

Nie jest łatwo emigrantowi zaistnieć w blogosferze kraju zamieszkania. Choć na pewno są tacy, którym się udaje.

Przykładem jest Agnieszka, która mieszka we Włoszech w Dolinie Aosty (https://ciekawaosta.pl/). Założyła swój drugi włoski blog ( https://combinando.it/ ). Ma on zaangażowanych czytelników i ilością polubień przebił ten polski dwukrotnie.

„Poszłam więc na łatwiznę” i zaczęłam pisać dwa blogi po polsku dla Polaków. Czytelników też jest tak łatwiej zdobyć, więc wysiłek bardziej współmierny. Dla Hiszpanów planuję otworzyć stronkę ze zdjęciami i grafikami, czyli swoim portfolio do pokazywania pracodawcom. Zacznę pewnie od profilu na Instagramie lub Twitterze, ponieważ te media społecznościowe lepiej docierają niż blogi.
Obrazkami można komunikować się bez względu na język.

Co skłoniło Cię do pisania bloga i jaki jest Twój cel tego pisania?

Od zawsze lubiłam pisać. Do założenia bloga skłoniła mnie potrzeba posiadania azylu, w którym mogę być w 100% sobą, wyrażać swoje opinie, tworzyć i dzielić się tym z innymi. W codziennym życiu mamy mało okazji do bycia sobą. Zawsze zmuszają nas do grania i kreowania się. Na swoich blogach nikogo nie udaję i są one inne niż większość tzw. kobiecych i lifestylowych.

Pamiętam, jak kiedyś śp. dziennikarz Robert Leszczyński przeprowadzał wywiad z rosyjskim duetem Tatu. Dziewczyny zawsze podkreślały, że muzyka w Rosji jest inna niż w USA, dlatego się wyróżniają.

On wypytywał się na czym polega ta różnica. A one z dużą pewnością siebie odpowiadają, że „jest inna i koniec”. Później w wywiadzie odkrywano poszczególne różnice. Ja mogę o swoim blogu powiedzieć to samo: „jest inny i koniec”. A czemu inny – to dojdzie się w miarę poznawania.

Zamiast motywacyjnej papki i kreowania się na ekspertkę, komentuję rzeczywistość taką jaka jest.
Piszę o rzeczach, o których ludzie pewnie widzą lecz wstydzą się na głośno powiedzieć, aby nie popsuć sobie wizerunku.

Myślę, że to jest przyczyną ich małej popularności moich blogów, ponieważ ludzie owszem – „kupią” kogoś, kto jest prawdziwy, ale tylko kiedy to bycie sobą pokrywa się z tym czego oni oczekują.

Być może powinnam była pisać pod publiczkę, aby się wybić, ale ja tak nie umiem. Nie byłabym naturalna i szybko bym się znudziła. Nie wiem, czy to dobra droga, którą blogowo idę. Profil blogerki, która jest naprawdę anty-trendy i anty-systemowa raczej nie może liczyć na komercyjne współprace.

Ale innej drogi sobie nie wyobrażam.

Mam też parę czytelniczek, które mimo, że do niczego ich nie motywuję i nigdy nie radzę nikomu, jak żyć, poczuły się po moich publikacjach podtrzymywane na duchu wobec życiowych trudności, ponieważ trafiłam w punkt.

Blog to też zajęcie, które zastępuje brak pracy. Prowadzę go równolegle z wychowywaniem synka.
Może gdybym miała pracę to nie bawiłabym się w coś takiego, bo nie miałabym czasu.

Obecnie idę w kierunku wprowadzenia na blog swojego graficznego portfolio. Teksty oprócz ładnych zdjęć będą ilustrowane grafikami mojego autorstwa. Na razie jest ich niewiele, ale będzie stopniowo coraz więcej. Chcę łączyć tekst z ilustracją, aby mieć pretekst do rozwoju jako grafik. Jeżeli nie będę mieć zleceń, to będę tworzyć dla siebie.

 

W jakich miejscach można Cię znaleźć w sieci?

https://kroplaarganu.com

Pierwszy blog, dzięki któremu dałam się poznać w sieci. Prowadzony jest od października 2014r.

Opowiada on głownie o Maroku, ciekawych miejscach, historii, obyczajach, polityce, mierzeniu się z różnicami kulturowymi, emigracji, kuchni Maroka i świata, tipach podróżniczych. Choć dużo jest też o Hiszpanii i innych podróżach. Założyłam go ponieważ z powodów rodzinnych mam bliski kontakt z Marokiem. Wiele znajomych często mnie o ten kraj pytało. Odpowiedziałam na ich potrzeby. Blog ten cały czas działa, choć obecnie z mniejszą regularnością. Był on jednym z pierwszych tego typu blogów i teraz wiele blogerek idzie w moje ślady.

https://dorotastrzelecka.pl

Założyłam go w lutym 2018 r, aby przestać przemycać na Kroplę Arganu tematy, które mogłyby przeszkadzać tym, którzy przyszli poczytać o Maroku. Chciałam, aby miały jakieś ujście tak więc mają je tutaj.

To taki blog osobisto – profesjonalny, jak pisałam… inny niż wszystkie, na którym kompletnie się nie kreuję, nie zważam na trendy, tylko mówię to, co myślę.

Pisany jest z punktu widzenia kobiety – długotrwale bezrobotnej emigrantki, mówiącej o życiowych trudnościach, próbach znalezienia pracy, mierzącej się kiedyś z nieśmiałością, nadwrażliwością, brakiem znajomości, pewności siebie i akceptacji ze strony innych.

Piszącej o tym szczerze, ale w pogodny sposób. Takiej, która nie mogąc zmienić swojej sytuacji postanowiła ją zaakceptować i polubić siebie taką jaka jest i w miejscu, w którym się znalazła.

Mającej swoje pasje takie, jak lokalne podróże, sztuka, kreatywność, dorabianie w MLM, sport czy przede wszystkim rodzina, które pomagają jej to wszystko przetrwać oraz być kobietą aktywną i spełnioną, mimo wykluczenia z rynku pracy.

Choć zaakceptowałam, że jest jak jest, cały czas dążę, by coś tam zawodowo osiągnąć. Dlatego spisuję to wszystko w formie pamiętnika. Być może po latach dostrzeże się różnicę – historię zwykłej kobiety, która doszła od czegoś od zera.

Chcę też pokazać, wartość aktywności, które nie są stricte pracą zawodową i niestety nie są wynagradzane przez Rynek, mimo wnoszenia wiele dobrego w życie własne i innych. A powinny. Jestem ambasadorką idei bezwarunkowego dochodu podstawowego działającą niezależnie.

Przeprowadzam też wywiady z ciekawymi ludźmi. Początkowo chciałam z osobami w podobnej sytuacji, jak ja, czyli z bezrobotnymi, którzy są aktywni i robią ciekawe rzeczy. Ale zakres ten się trochę poszerzył, przez co każdy może znaleźć tutaj miejsce. Pragnę być głosem zwykłych ludzi, którzy nie są wybitni, bogaci, trendy, pewni siebie i pełni sukcesów ale takich, którzy ze swoich słabości czerpią największą siłę.

Fanpage ( https://facebook.com/dorotastrzeleckabezbez ) bloga nazywa się Dorota Strzelecka na żywo, ponieważ prowadzę na nim LIVE i nagrywam filmiki.

Jako osoba, która woli wyrażać swoje myśli na piśmie wyszłam na przekór i postanowiłam sprawdzić się w mówieniu.

Moi bliscy twierdzą, że dla nich jestem urodzonym mówcą i powinnam iść w tym kierunku. Natomiast na Instagramie ( https://instagram.com/dorotadorkita ) wrzucam migawki z życia na emigracji.

Dorotko, dziękuję serdecznie za tę inspirującą rozmowę i cudowną grafikę, którą dla mnie przygotowałaś.

Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version