Mówiłam, że nigdy nie polubię Instagramu, do czasu aż go spróbowałam. A teraz lepiej nie patrzcie jak tam spamuję. To chyba typowe dla początkującego instagramowicza. ha ha ha.

Ale jeżeli mówiłam, że nigdy … to dlatego, że moja świętej pamięci komórka nie pozwalała mi na korzystanie z tej aplikacji. Po prostu … za wysokie progi. Co przypomniało mi o istnieniu barier społeczno-finansowych, o których w wirtualnym świecie chcielibyśmy zapomnieć.

Moja nowa komórka nie wywołała rewolucji w moim życiu. Choć przyznaję, że trudno mi się oderwać od Instagramu. Ale to dopiero nasz trzeci dzień razem. Mam nadzieję, że za jakiś czas mi to przejdzie. Czy ktoś z Was przez to przechodził?

Większą zmianę w moim życiu (i to chyba na lepsze) wywołało kilka tygodni spędzonych bez telefonu. Bo wymagało to nowej (tzn lepszej) organizacji, czyli bycia zawsze i wszędzie o wyznaczonym czasie i w wyznaczonym miejscu. A to stanowi pewne wyzwanie. Co z kolei bardzo motywuje.

Nowa komórka i związane z nią doświadczenie z Instagramem skłoniły mnie raczej  (i jedynie) do zastanowienia się nad tym: ile razy mówiłam, że nigdy  … i ile razy się myliłam.

Było by co wymieniać (ale trochę wstyd się przyznać).

Gdy tymczasem tak sobie siedziałam (bez natchnienia) nad pustą kartką papieru i zastanawiałam się co napisać, jednym okiem podglądałam telewizję. Zupełnie nieproduktywne, ale czasami tak przychodzi natchnienie. Tu wzruszyła mnie historia pewnej pani, mieszkanki Calais (czyli granicznego miasteczka po francuskiej stronie kanału La Manche). Otóż owa pani ładowała baterie telefonów dla emigrantów. Niby nic wielkiego, ale ….

Po pierwsze ładowała je zupełnie bezinteresownie i hurtowo tzn wszystkie gniazdka w domu, na strychu, w piwnicy, w garażu miała dosłownie oblepione ładującymi się telefonami. A w każdym gniazdku nie jedna komórka, ale całe baterie trójników, czwórników, czy nie wiem jak się to nazywa. I te komórki ładowały się w nich non stop, 24 godziny na dobę. Pod domem zaś na te  ładujące się telefony (jak na zbawienie) czekała kolejka emigrantów.

Bo czym jest telefon komórkowy dla emigranta? Jakiegokolwiek, ale w tym przypadku nielegalnego.  Jest ostatnią deską moralnego ratunku, pocieszenia, nadziei. Bo dzięki niemu może porozmawiać z kimś życzliwym, złapać kontakt z osobą, która ma mu pomóc lub czeka na niego po drugiej stronie itp…

Tu muszę wytłumaczyć Wam kontekst. W Calais roi się od emigrantów. Takich na czarno, bez papierów. Sciągają tu z czterech stron świata, najczęściej z miejsc targanych wojną. Ich celem jest przedostanie się  do Wielkiej Brytanii. W pojęciu emigranta: kraju mlekiem i miodem płynącego i mówiącego zrozumiałym językiem. Bo tam łatwiej o pracę i papiery.

Na Calais konczy się Francja, a zaczyna polowanie  na okazję, by przedostać się na drugą stronę (Kanału La Manche). Na tę okazję można czekać miesiącami.

W międzyczasie emigranci błąkają się w naturze, koczują w opuszczonych domostwach, rozkładają się na chodnikach, proszą o pomoc, żebrzą … Czasami coś ukradną, czasami się pobiją. Co prawda są jakieś organizacje charytatywne, ale  nie nadążają. Przewidziane dla przyjęcia emigrantów specjalne centrum zostało zamknięte jeszcze w czasach Sarkozego. Chodziło o to, by zlikwidować problem. Oczywiście tylko na papierze. Czasami politycy zaskakują długowzrocznością. ha ha ha.

A emigranci to też ludzie. I to ludzie wystawieni na ciężką próbę. W wrogim i do tego nieznanym otoczeniu. Chyba nie muszę Wam wyjaśniać, że większość miejscowych nie jest zachwycona ich obecnością. Pani, która ładuje telefony jest tu wyjątkiem. Inna cywilizacja, inna kultura, inny kolor skóry, czasami nie cenzuralne, czy niekulturalne zachowania. Wszyscy mają dosyć. I miejscowi. I emigranci.

W takich ekstremalnych sytuacjach często jedynym punktam zaczepienia, światełkiem w tunelu, motywacją do dalszej walki o przeżycie jest właśnie telefon. Bo daje możliwość rozmowy z drugim (bliskim) człowiekiem (może gdzieś na drugim końcu świata).

Z pozoru naładowanie czyjejś komórki jest drobiazgiem. Ale dla człowieka na skraju rozpaczy, wycienczenia, utraty wiary w ludzi, potrafi wiele zmienić. Wyobrażam sobie, że nawet potrafi dodać skrzydeł. Choć może trochę idealizuję.

Fotka do wyzwania u Uli

A czytelniczo historie francuskich blogerek. Morał:  kochaj albo rzuć blogowanie.

Dziergająco szal, wzór znaleziony w Galeryjce za miastem u Sylwii. Plus wyciągnęłam zaczęte przed rokiem (na kursie u Maknety) mitenki. Może kiedyś uda mi się doprowadzić je do konca.

Wzor szala

Z inspiracji i dobrych linków w tym tygodniu tylko post Eli (kartoflanej) z Moich szydelkowych przygod  z schematem szala (jak najbardziej na czasie). Nie miałam czasu więcej pogrzebać w sieci.

Szal z bloga Moje szydelkowe przygody.

Pozdrawiam Was serdecznie i lecę pobiegać (i pokomentować ile zdążę) po Waszych blogach

 

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

22 komentarze

  1. Witaj Beatka, no to możemy sobie podać ręce, ty nawet mnie wyprzedziłaś, bo ja się zabieram za założenie instagramu, jak pies za jeża, telefon mam ok, ma androida, ale ciągle jakoś nie mogę się zalogować i jestem w tym temacie zielona, więc jak będziesz chciała krok po kroku przedstawić jak to się robi, to wreszcie dołączę do tego grona. Pozdrawiam Babooshka

  2. Nie ciagnie mnie jakos do instagramu, choc moja noga tam jeszcze nie stanela, wiec nie mam pojecia czy mogloby mi sie spodobac… 🙂
    Po twoim poscie zaczelam zastanawiac sie nad przyjeciem wyzwania ‘tydzien bez telefonu’. Mysle, ze byloby mi ciezko ale chcialabym sie sprawdzic 😉 No ale najpierw musze sobie kupic zegarek, bo na razie telefon sluzy rowniez jako czasomierz 😀

  3. Instagram niesamowicie wciąga i już nie wypuszcza, coś o tym wiem! 😀

    A emigrantów pod tym względem rozumiem. Telefon nie raz uratował mi tyłek, zwłaszcza gdy byłam daleko od domu. Ludzie są bardzo życzliwi i nie raz, będąc w podróży, dzięki uprzejmości mogłam skraść nieco miejscowego prądu dla mojej padającej komórki i dać znać bliskim, że żyję. 🙂

  4. Podobno nie powinno się pisać długich postów, bo nikt tego nie czyta, ale podobno warto pisać długie, bo ten koto jest zainteresowany to przeczyta na pewno do końca. Ja przeczytałam, przyznam że telefon nabrał dla mnie nowego znaczenia.
    Na instagramie jeszcze mnie nie ma, ale to kwestia dosłownie dni 🙂 bo jak zauważyłaś warto i wciąga, chociaż tego wciąga się najbardziej obawiam.
    Tytuł Twojego dzisiejszego posta bardzo mi się podoba, bo “wszytko się może zdarzyć” 🙂

  5. Fajna historia i super osoba która pomaga podtrzymać wiarę w to że się uda. A poza tym cieszę się że wreszcie poznałam cię bliżej jeśli chodzi o twarz, bo kurczę te małe zięcia, mam takie wrażenie że gdybyśmy spotkały się na ulicy to pewnie byśmy się nie poznały (wizualnie) bo te zdjęcia takie małe, a teraz już wiem jak wyglądasz:). Powinnaś zmienić sobie zdjęcie profilowe na to bo jest ładne 🙂

  6. Dole emigrantów są rożne, tych o których piszesz nie do pozazdroszczenia… Instagram posiadam od czerwca tego roku, faktycznie wciąga ale teraz już opatrzył mi się 😉 jednak nadal na nim działam 🙂 ogólnie fajna rzecz, dla mnie to skrótowy przekaz swojej codzienności bądź zainteresowań, ważnych chwil.. 🙂

  7. Oj, a ja nawet nie wiem, co to ten instagram… Jakaś sieć społecznościowa typu Facebook? Ja to jednak do tyłu jestem… Chusta śliczna! Ja teraz dziergam mitenki, w sporych ilościach. Potem będę dziergać kominy 🙂
    Pozdrawiam,
    Asia

  8. Czasami coś małego cieazy. Ostatnio w sklepie, w kolejce przede mną, starszy pan wyciągał z kieszeni chusteczkę i wypadło mu dwa złote, kiedy mu je podałam strasznie się zdziwił, a potem dziękował jakby to była conajmniej stówa. Miłe 🙂 tak i ta kobieta… Niby to tylko naładowanie telefonu, a robi różnicę 🙂
    Piękne te chusty i szale 🙂

  9. Ja założyłam konto na Instagramie jakoś na początku lipca i do tej pory mnie nie puściło, więc po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić 🙂 A historia o emigracji bardzo ciekawa i nie wyobrażam sobie ładowania tylu telefonów na raz. Ta kobieta jest naprawdę pomysłowa.

  10. Kurczę, ten post trafił w moje serce! Ja zostałam emigrantką 13 lat temu (przyjechałam do Niemiec na jeden kurs, a skończyło się studiami, pracą, założeniem rodziny i pobytem po dziś dzień 🙂 ) i wierzyć się nie chce, ale były to czasy, keidy telefony komórkowe tak na prawdę dopiero trafiały w obieg. Najpierw pisaliśmy do siebie z rodzicami tradycyjne listy, które przekazywaliśmy przez znajomych, a później rodzice dorobili się dwóch “komórek” z czego jedną oddali mi na wypadek jakichkolwiek sytuacji awaryjnych. Opłaty były horrendalne, więc faktycznie korzystało się z tej opcji tylko w razie “W” i nie raz, nie dwa uratowało mi to życie – w ten czy inny sposób. Tak więc gest tej pani jest jak dla mnie jak najbardziej wielki i zrozumiały 🙂 Natomiast co do Instagramu, to ja ciągle biję się z myślami. Raz chcę założyć tam konto, bo bez tego coraz ciężej w wirtualnym świecie, ale z drugiej strony jak podliczam ilość czasu spędzaną na dwóch blogach, FB czy youtubie, to odechciewa mi się kolejnych stron do obsługi 🙂 Ale nie mówię nie 🙂 Pozdrawiam!

  11. Opowieść Twoja o emigrantach, trochę podobna do mojej o…kotach. U Ciebie telefon daje nadzieję. u mnie darmowe ogłoszenie na portalu ogłoszeniowym.
    Pomysł ładowania komórek jest pomysłem genialnym. Nigdy nie byłam w tak ekstremalnej sytuacji, ale zgubiłam się w galerii handlowej. Telefon rozładowany, ale od czego salon, w którym rok wcześniej podpisywałam umowę. Nie uwierzysz, miła pani z uśmiechem powiedziała mi, że nie świadczą takich usług. Musiałam sobie radzić sama, jeździłam pół godziny przeszkloną windą wypatrując rodziny. Pozdrawiam ciepło.

  12. Nie znam blogów francuskich blogerek, we francuskim jestem na poziome je suis, ale mam taki sam wniosek – kochaj albo rzuć, nawet jeśli mi nie idzie tak jak bym chciała, nie jestem w stanie rzucić, bo to kocham 🙂
    A tak w ogóle, to ta pani musiała mieć ogromne rachunki za prąd (skąpiradło przeze mnie przemawia).

  13. Mój syn uczy się francuskiego, musiał wybrać drugi język już w liceum no i padło na francuza, po roku przerwy kontynuuje naukę na drugim roku studiów, ale narzeka, że diabelnie trudny język do opanowania. Pamiętam jak rok temu byliśmy w Paryżu i tam nikt go nie rozumiał 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version