W zeszłą Gwiazdkę mój Pusiaczek był na takim rozkosznym etapie rozwoju, że oczami wyobraźni (nadopiekuńczej mamy) widziałam, jak przewraca na siebie świątecznie wystrojoną choinkę. Z całym (tłukącym się) dobrodziejstwem inwentarza: bombkami, lampkami i Bóg jeden wie czym jeszcze. To wszystko próbując nasycić, nienasyconą w tym wieku, ciekawość świata.

Wymyśliłam sobie, że salomonowym rozwiązaniem byłyby nietłukące się bombki na choinkę. Zaplanowałam nawet, że obrobię całą choinkę szydełkiem. Zero ryzyka. Nie zdążyłam. Na choince zawisły prawdziwe, szklane, tłukące się bombki. I wiecie co …

Mój pusiaczek choinki na siebie nie wywrócił. Nie pokaleczył się potłuczoną bombką. Nie kopnął go prąd z choinkowych lampek. Niczego nie zmalował. Nie przyjechało pogotowie. Nie trzeba było wzywać straży pożarnej. Nie zdarzyło się nic z tego, co nadgorliwie podsuwała mi moja rozgalopowana wyobraźnia … nadopiekuńczej mamy. O dziwo? Nie.

“Przeżyłem wiele lat i poznałem w życiu wiele problemów, z których większość nigdy się nie zdarzyła”. Mark Twain

Nie, nic z tego się nie zdarzyło. Pusiaczek zachwycał się bombkami. Wszyskiego chciał dotknąć i wszystkiego dotykał. A ja po prostu usiadłam przy nim. Przezwyciężyłam swoje obawy. Nie chciałam podcinać własnemu dziecku skrzydeł. Przecież nie chcę, by wszystkiego w życiu się bało?

Razem zachwycaliśmy się udekorowaną choinką i dobrze się bawiliśmy. Tłumaczyłam, że bombki są prześliczne właśnie dlatego, że są takie wrażliwe i delikatne. Dlatego trzeba się z nimi delikatnie obchodzić. Pusiaczek słuchał z uwagą. Czuł się odpowiedzialny. Zrozumiał, że pokładam w nim zaufanie. A ja czułam jak pusiaczek dorasta … w mgnieniu oka. Zaufanie działa w obydwie strony. I wiecie co, zaufanie czyni cuda.

Ja zaufałam pusiaczkowi, że potrafi, że zrozumie. Nawet jeżeli jestem nadopiekuńczą mamą, postanowiłam się przełamać. Nie podcinać skrzydeł mojemu dziecku. Zanim jeszcze wzbije się do lotu. Nie tak, jak ten mały chłopiec z jakiejś książki (jakiej nie pamiętam), który do piątego roku życia był przekonany, że nazywa się “Fred-nie-wolno”.

Dziecko jest jak gąbka. Chłonie nasze obawy. Syci się wiarą, jaką w nim pokładamy: że potrafi, że podoła, że zrozumie.

Jeżeli przesiąknie przekonaniem, że wszystkiego w życiu należy się bać, to będzie się bało. Jeżeli będzie czuło, że nawet my rodzice w niego nie wierzymy, samo w siebie nie uwierzy. Nie tak chcę wyposażyć swoje dziecko na przyszłość.

Nie wolno. Nie dotykaj. Nie próbuj. Nie odkrywaj świata.

To szkoła życia … dla nieudaczników. Ja takiej szkoły dla mojego dziecka nie chcę. Za to chciałabym, by moje dziecko potrafiło wyjść ze swojej strefy komfortu (takie ostatnio modne słowo). By nie bało się sięgać po swoje marzenia. Rozsądnie. Bo inaczej będzie w życiu nieszczęśliwe. Będzie sfrustrowanym człowiekiem. Bo inaczej może będzie robić to w ukryciu przed mamą. W wiecznym poczuciu winy. A tego przecież nie chcę. Chcę, by moje dziecko było szczęśliwe. Tu i teraz, no i dalej przez całe życie.

Dlatego staram się małymi krokami przezwyciężać swoją nadopiekuńczość.

Prowadzić dziecko za rękę. Ale czasami umieć ją puścić. Po to, by moje dziecko uwierzyło w siebie. By uwierzyło, że potrafi. By moje zaufanie, wiara w to, że potrafi, że podoła … dodawały mu skrzydeł. W przyszłości przeniesie to na swoje realcje z innymi ludzmi. 

Moja mama wierzyła we mnie. Czułam to na każdym kroku. Podświadomie. To najwspanialszy prezent, jaki mi dała.

Dlatego pozytywnie podchodzę do ludzi. No dobra, z małymi wyjątkami, ale z reguły te wyjątki uprzednio mocno dały mi w kość. A kiedy podchodzę do jakiegoś problemu, to z takim wewnętrznym przekonaniem, że go przejdę (bo potrafię). Bo ja wzrastałam w tym przekonaniu. Dziękuję Ci mamo. 

Chciałabym dać to samo swoim dzieciom.

Bo w zaufaniu jest coś magicznego. Zaufanie działa w obie strony. Gdy obdarzamy nim nasze dziecko, ono jakby dorasta. A wtedy przechodzi samo siebie i przerasta nasze oczekiwania.

Przypomniał mi się fajny żart rysunkowy. Dwie mamy z córeczkami w tym samym wieku (niekoniecznie w wieku stawiania pierwszych kroków, trochę ponad, żeby było zabawniej).

Jedna kurczowo trzyma za rękę swoją córeczkę, coby nic się jej nie przytrafiło. Druga puszcza “luzem” swoją pociechę. Ta grzecznie, acz pewnie maszeruje obok swojej mamy.

Pierwsza mama pyta drugą: “Jak pani to robi, że pani córka jest taka samodzielna?”. Druga odpowiada: “Pozwalam”.

Ja też chcę pozwalać mojemu dziecku odkrywać świat. Nawet jeżeli w głębi ducha jestem nadopiekuńczą mamą.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

PS. Jeżeli mimo wszystko przygotowuję szydełkowe ozdoby na choinkę, to z czystej pasji … dla szydełka. No i tak się rozgadałam, że rozpiskę wzorów podrzucę Wam innym razem.

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

11 komentarzy

  1. Cała prawda… U nas przez ostanie 5 lat zbiło się kilka bombek, ale co z tego? Trochę roboty i już! Radość dziecka z dotykania, oglądania bezcenna.
    Jestem matką popychającą do “złego”, ale dzieci mają swój rozum i jeśli nie są gotowe to niczego nie zrobią. 🙂 Taka natura ludzka.

  2. Świetny tekst. Myślę, że dziecko nadopiekuńczych rodziców czuje obawy przed światem bo dostaje sprzeczne komunikaty. Z jednej strony słyszy, że ma tego i tamtego nie robić bo świat jest niebezpieczny a z drugiej strony wymaga się od niego samodzielności by mogło się nim pochwalić przed znajomymi. Takie dziecko czuje wewnętrzny bunt, bo to tak jakby było zniewolone, prowadzi też to do konfliktów z rodzicami. Potem w dorosłym życiu będzie miało obawy i poczucie winy stojąc przed każdym wyborem. Zamiast szybko decydować, będzie się zastanawiać, czy rodzice by to zaskceptowali. Jeśli jego wybór doprowadzi do porażki, bo cóż, tak też w życiu bywa to usłyszy od rodziców – a nie mówiłam. Oraz radę “Masz wszystko konsultować ze mną”. Często rodzice dorosłych dzieci są nadopiekuńczy, chcą dziecko uchronić widząc jak ono sobie nie radzi. A nie radzi sobie bo nie dostało zaufania. Zaufanie to najpiękniejszy prezent jaki można dać dziecku. W dzieciach nadopiekuńczych rodziców słychać wewnętrzny krzyk, błaganie o to zaufanie. To tylko to czego ono chce i nie zastąpią mu tego najlepsze zabawki pod choinkę i nawet więcej spędzonego z nim czasu. A rodzice mówią NIE i uzasadniają to jego przeszłością, że już przecież nie raz coś zawaliło, coś zepsuło, sparzyło się. A najlepszy tekst brzmi: “Przecież my to robimy dla Ciebie, my chcemy dla Ciebie dobrze”. A każdy bunt (który jest błaganiem o zaufanie) odpowiadają: “Nie jesteśmy twoimi wrogami”. Dziecko to odrębny człowiek z odrębnym charakterem, nie jest na zawsze przyklejony do rodziców i też ma prawo popełniać błędy. Winić za wszystko rodziców też nie zawsze ma sens, bo oni to robią nieświadomie i rzeczywiście chcą dla dziecka jak najlepiej. Więc warto o tym mówić tak jak Ty, że można inaczej.
    Beato, u mnie choinka zawsze ma nietłuczące się bąbki i pewnie zawieszę na niej jakieś ozdoby z papieru z DIY. To z powodu mojej kotki 😉 Dziwne pytanie, z czym jest łatwiej – z dzieckiem czy z kotem. Niby nie ma porównania. Ale dziecko możesz zachęcić do podziwiania choinki i ono w końcu to zrozumie. A kotu nawet jak powiesz “Nie ruszaj” to i tak zrobi po swojemu. On nie zna coś takiego jak poczucie winy czy strach. Jak jest ciekawy świata, tego co nowe i kolorowe to skoczy na to bez żadnych oporów. W święta jak wracam do domu to potem znajduję bombki na podłodze tak jakby ktoś pozdejmował – wiadomo, to ona! 😀 Muszę to zaakceptować i się dostosować, więc cierpliwie zbieram i wieszam ponownie a cwaniarę pogłaszczę 😉 Pozdrawiam i życzę udanych świątecznych przygotowań.

  3. Piękny wpis.
    Tak do końca to nigdy nie wiem czy my jako rodzice jesteśmy często nadopiekuńczy czy to raczej my sami- my dorośli, nie umiemy dać sobie rady sami z sobą. I to właśnie przenosimy na nasze dzieci.

  4. W końcu jakaś mama z sensem : ) Osobiście nie mam dzieci, aczkolwiek planuję. No, dobra. Gdzieś w daaaaalekiej przyszłości, ale na pewno się pojawi. Studiowałam pedagogikę. W dodatku resocjalizacyjną, więc ja nie mam mieć dzieci?! 😀 W każdym razie, wpis mi się bardzo podobał. Czytam Twojego bloga już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz przełamałam się, by skomentować.
    Od razu przypomniał mi się cytat z Króla Lwa.
    Simba: Chciałbym być taki odważny jak ty.
    Mufasa: Jestem odważny, kiedy trzeba. Odwaga, to nie jest narażanie się bez potrzeby.
    Simba: Ale ty się nie boisz niczego!
    Mufasa: Dziś się bałem. Że cię stracę.
    I myślę, że to jest mentalność wszystkich mam. A przynajmniej w większości. Jeśli są nadopiekuńcze, to tylko dlatego, że się martwią. I pewnie wcześniej nie miały w życiu dość łatwo. Nie jest to jednak usprawiedliwieniem, bo tak jak zaznaczyłaś, taka nadgorliwość w opiece to często krzywda dla dziecka, a nie coś dobrego. Z czasem dostrzegają, że gdzieś zrobiły jakiś błąd, ale zazwyczaj jest wtedy za późno, bo życie zaczyna kopać ich dzieci po tyłku i dopiero wtedy uczą się samodzielności. A z wiekiem boli bardziej.
    Tak trzymaj, Beatko. Pozwalaj, ale czuwaj. Rodzic nie jest po to, żeby dbać by dziecko się nie przewróciło. Rodzic jest po to, żeby pomóc mu się po tym upadku podnieść. Ewentualnie tylko przypilnować, czy się podniesie. : )

    Pozdrawiam, A.

  5. Ostatnio w sklepie słyszałam jak mama mówiła do dziecka, które grzecznie sobie oglądało jakiś przedmiot leżący przy kasie, żeby nie dotykało tego bo zaraz Pan przyjdzie i skrzyczy (co za Pan to nie mam pojęcia) a inna mama powiedziała żeby nie szło nigdzie bo je ktoś porwie. Rozumiem uświadamianie dzieci, teraz faktycznie jest dużo niebezpieczeństw ale mówienie dziecku takich rzeczy to jak dla mnie nie fajna sprawa bo dziecko poznaje świat, uczy się i trzeba mu to umożliwić i oczywiście tłumaczyć co i jak ale nie straszyć.

  6. Podobno dopiero drugie dziecko, wychowujemy mądrze, ucząc się na błędach popełnionych przy pierwszym dziecku. Ja mam jedynaka, więc parę rzeczy zawaliłam, właśnie przez nadopiekuńczość, ale i tak wyrósł na super gościa 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version