Paryżanin, albo po prostu facet na zakupach.

Ostatnio byłam świadkiem takiej typowo paryskiej scenki rodzajowej. Godzina 19 ta. W porze, kiedy sporo ludzi wychodzi z pracy i tradycyjnie zachodzi do swojej ulubionej piekarni po bagietkę. Taka piekarniana godzina szczytu. Aż kolejka wychodzi, raptem kilka kroków, na zewnątrz piekarni. Całe 5 minut czekania.

Sprzedawczynie w środku uwiją się jak w ukropie. Jakoś nie zazdroszczę im tej pracy. A do tego mroźna, jak na paryskie warunki zima. Całe + 2°C (plus 2 ° C) na dworze. Taaaaaaaaaaaaaakie mrozy dla tutejszych.

Facet w średnim wieku, w futrzanej czapie i takowym korzuszku, z mocno rozwiniętym mięśniem piwnym na brzuszku. Z samiusieńkiego końca kolejki (tego jeszcze na zewnątrz) podchodzi do kasy.  W tzw międzyczasie. Bo że było mu zimno na dworze,  kulturalnie (a co?) zaklepał sobie miejsce w kolejce i wszedł do środka. Gdzie cieplej. A teraz solidaryzuje się z tymi, co stoją na zewnątrz (tu cytuję jego słowa). Bezceremonialnie pogania sprzedawczynie i psuje krew tym, co w środku.

A on czekał na mrozie…..

Wiadomo Paryżanin. Taki stereotypowy…. Le Parisien.

Bo wiadomo, dla faceta zakupy, takie żywieniowe, codzienne (wyłączając hightech, gadżety i inne podobne zabawki dla dużych chłopców) to przekleństwo, skaranie Boże, urwanie głowy, niepotrzebne zawracanie 4 liter, jakieś tam babskie fanaberie czy banialuki… Generalnie czarna rozpacz i mroczny humor.

Dlatego z facetem na zakupach, jak z jajkiem. Co by się nie przegrzał, nie naczekał. Wszystko działa mu na nerwy. A już szczególnie odstanie 5-ciu minut w kolejce przy kasie … przerasta jego ego. Tak że z pielgrzymki po codzienną bagietkę wraca z miną cierpiętnika. Raczej nie nawrócony. Tylko podwójnie poddenerowowany.

Nie wiem, jak reagują na taką sytuację stresogenną nasi rodzimi panowie. Pewnie ci wychowani w czasach kolejkowych mają dobrą zaprawę. Skądinąd byłam mocno zaskoczona totalnym brakiem kolejek przy kasie w polskich supermarketach. Coś zupełnie nie do pomyślenia w Paryżu.

Wracając do naszego niesfornego paryżaniana. Bo taki też jest tytuł popularnej gazety codziennej w regionie paryskim. Le Parisien, czyli paryżanin. 

Największym grzechem w marketingu jest bycie nudnym.

Kilka lat temu gazeta Le Parisien przeprowadziła bardzo pomysłową kampanię promocyjną, bazującą się właśnie na takim stereotypie paryżanina: mało sympatycznego, zadufanego w sobie. Z bezkompromisowym mottem: Paryżanin lepiej mieć go w formie gazety.

[Tweet “Le Parisien il vaut mieux l’avoir en journal. Paryżanin – lepiej mieć go w formie gazety.”]

Każda reklama opowiadała jakąś scenkę rodzajową ze stereotypowym paryżaninem w roli głównej. Czyli  storytelling, a więc opowiadanie historii. Które same przez się mocniej zapadają w pamięć. Storytelling sprzedaje. Bo ludzie lepiej zapamiętują historie. Dzięki czemu szybciej kojarzą daną markę.

Rasowy paryżanin do życia podchodzi …. kreatywnie: łamie schematy, nie podporządkowuje się nudnym i ograniczającym jego kreatywność zasadom. Et voilà.

Sterotypowy paryżanin, czyli …

  • Jest scenka rodzajowa w osiedlowym sklepiku tzw epicerie, gdzie rasowy paryżanin w żadnym wypadku nie przepuści przy kasie starszej pani z jedną malutką buteleczką wody mineralnej. Jeszcze bezczelnie wepchnie się przed nią, by podrzucić kasjerce cały swój stos zakupów.
  • Jest paryżanin z psem na spacerze. Co to od razu zawuaża cudze śmieci. Ach, jak te kolą go w oczy. Aż skrzętnie wrzuca je do kosza szpikulcem swego parasola. Tak, bo w Paryżu często pada. Ale kupki zostawionej przez swojego czworonożnego pupila już nie zauważa. I po swoim psie już nie posprząta.
  • Jest paryski “gentelman” (taki w cudzysłowiu). Co to przy odpalaniu samochodu powoduje stłuczkę. Tyle, że poszkodowanemu automobiliście podrzuca nieswoją wizytówkę. Tylko wizytówkę kogoś, z kim właśnie prowadził interesy przy obiedzie.
  • Jest paryżanin, który tak zna swoje miasto, że japońskich turystów poszukujących Wieży Eiffla odsyła w dokładnie przeciwnym kierunku. Dosłownie spod stóp Wieży Eiffla.

Po prostu paryżanin. What else?

Tu przychodzi czas na puentę:  paryżanin – Le Parisien najlepiej mieć go w wersji papierowej. A nie taki egzemplarz, czy ewenement na żywo. Le parisien il vaut mieux l’avoir en journal…. Nawet, jeżeli zupełnie nie znacie francuskiego, możecie to spokojnie obejrzeć i pośmiać się.

Właściwie pierwotnie przygotowałam ten tekst na bloga o Paryżu i nauce francuskiego. A wyjściowa historyjka miała być pretekstem do podrzucenia w formie podcastu porcji francuskich słówek przydatnych w piekarni.

Kurs francuskiego i podcast:

Dla tych, którzy wybierają się do Paryża, co by nie ulegli intensywnej frustracji, jak ten Polak, który na migi i we wszystkich możliwych językach (tylko nie po francusku) – stara się kupić chleb w paryskiej piekarni. Zdesperowany, coraz bardziej głodny i wciąż bez wymarzonej bagietki, co by uniknąć dalszych nieporozumień rzuca wymownie niekumatemu sprzedawcy soczystą wiązankę kuchennej polszczyzny. Podpierając ją równie wymownym gestem: No to, K…pocałuj mnie w dupę.

Du pain – podchwytuje uradowany sprzedawca i podaje Polakowi wymarzoną bagietkę.

Listen to “KURS FRANCUSKIEGO W PIERKARNI” on Spreaker.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

A w ramach Wspólnego Czytania i Dziergania z blogiem Maknety, przeglądam intensywnie w tym tygodniu podręczniki do nauki francuskiego. Szukam materiału i pomysłu na kolejne podcasty z francuskiego.

i słodkości wypatrzone na witrynie paryskiej piekarni.

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

5 komentarzy

  1. Świetna dawka francuskich słówek Beatko! Fajny pomysł. Ja w ogóle bardzo lubię słuchać francuskiego, bo to naprawdę piękny język, chociaż obawiam się, że niczego nie potrafiłabym powtórzyć 😉

  2. Francuski to zdecydowanie nie mój język, do nauki oczywiście, bo francuskie piosenki to mogę słuchać i słuchać. Świetny post – scenka na pewno zostanie w pamięci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version