Nie jestem wystarczająco dobra….
Mówiąc to chcesz być uczciwa względem samej siebie – nie jesteś.
To wcale nie jest odważne przyznanie się do swojej słabości. Raczej przynoszące chwilową ulgę rozgrzeszenie z braku odwagi.
Bo w gruncie rzeczy dobrze wiesz, że ….
[Tweet “Wszystko, czego pragniesz znajduje się po drugiej stronie strachu.”]
Ale Ty wolisz przestać pragnąć niż spróbować po to sięgnąć.
Dlatego zabarykadowałaś się w okopach utartych przekonań o samej sobie:
Jesteś niewystarczająco dobra. Nikt nie wystawi Ci lepszego usprawiedliwienia.
Nie, Ty wcale nie jesteś niewystarczająco dobra.
Ty po prostu jesteś niewystarczająco dobra dla samej siebie.
Nie dajesz sobie tej szansy, której tak bardzo pragniesz.
Skąd to wiem? Bo ja taka jestem. Całe życie zajęło mi to, by to zrozumieć…
Kilka dni temu, przyjaciółka przysłała mi z samego rana taką pogodną historię do podania dalej. Więc podaję.
Do samolotu przyczepiona jest lina. Do której to liny przyczepionych jest…. 10 mężczyzn i 1 kobieta. Tak, to dość karkołomne. Ale spróbujcie to sobie wyobrazić naocznie. Nieodzowne dla wyobrażenia sobie dalszego toku tej historii.
W tym momencie okazuje się, że lina nie jest w stanie utrzymać takiego ciężaru i powoli zaczyna pękać. Wtedy głos zabiera kobieta. Ona zdecyduje się poświęcić dla dobra ogółu, pozostałych i tę linę puścić. Tak, jak to robi na codzień, w domu, w pracy, poświęci się, odwali czarną robotę. Nawet nie chce za to żadnego podziękowania. Kiedy kończy swoją dramatyczną przemowę 10 mężczyzn bije gromkie brawo. I w tym momencie …. puszczają linę i zostaje tylko ona jedna przyczepiona do tej liny. Bo oni niechcący spadli w dół.
Niewiele ma to wspólnego z realnym życiem. Ale przesłane z samego rana przyprawia o uśmiech.
Ale jaka to fajna metafora… Tego, jak mogło by być. Jak kobieta mogłaby wykorzystać swoje mocne strony: gotowość do poświęceń i konsekwencję działania… w jakiejś mniej karkołomnej sytuacji.
Odwrócić kota ogonem. Ale nie, my jesteśmy silne, zorganizowane, działamy systematycznie…. Ale mimo to – nie potrafimy przebić się przez ten szklany sufit.
W końcu wiem, doszłam do tego
Skąd ten szklany sufit wziął się nam nad głową.
Same go sobie tam ustawiłyśmy. Nad głowami. Same go sobie wypracowałyśmy tym wiecznym powtarzaniem samym sobie:
Nie jestem wystarczająco dobra.
Nie, nie jestem w tym sama. Ale jestem tego dobrym przykładem.
A gdyby to, o co zawsze się wywracamy, wykorzystać jako siłę? Gotowość do poświęceń, konsekwencję działania…. Ale nie, kobieta wykorzystuje swoje mocne strony inaczej….
Teraz w pewnym uproszczeniu i telegraficznym skrócie mogłabym zreasumować Wam….
Historię mojego życia. I to jest to….
Swego czasu w ramach błędów młodości, zgubiłam się na studiach technicznych (kierunek technologia i inżynieria chemiczna)…. Ale jakoś tak przez całe studia nie opuszczało mnie przekonanie, że trochę techniki i już się gubię. Nigdy nie przepracowałam ani dnia w wyuczonym zawodzie…
No, ale ja studiowałam w takich czasach – lata 90 te, kiedy to w ramach naboru na studia inżynierskie – robiono łapanki. Bo wtedy wszyscy chcieli być notariuszami, albo marketingowcami. I trzepać grubą kasę w rękawiczkach. W zaciszu biura. A Inżynier? W terenie, w tych umorusanych kaloszach, albo przy wybuchowych probówkach.
Inżynierami zostawali ci, którym nie udało się gdzie indziej.
Jakoś trzeba było zapełnić tę lukę. Więc robiono nabory z łapanki.
I tu pierwszy raz po kobiecemu ustawiam ten szklany sufit. Jak 100 % kobieta – zaniżam – w poczuciu dobrze pojętej skromności – to, po co w życiu sięgnęłam. Studiowałam sumiennie. Kujonem byłam pospolitym ….. Więc zero mojej zasługi. Sama z siebie to nic. Bez tego kujoństwa, jestem niewystarczająco dobra.
I tu mogłabym Wam opowiedzieź historię mojego kolegi ze studiów. Pracuje w zawodzie.
Kolega miał po prostu notorycznego pecha. Jakby czarny kot się na niego uwziął i w dzień egazminów cierpliwie wyczekiwał zaparkowany pod jego drzwiami.
Biedaczek zawsze wyciągał pytanie, to jedno jedyne, na które akurat nie znał odpowiedzi. Bo na inne znał. Gdyby go tylko o to zapytano. Takiego miał pecha.
No tak, jak typowa kobieta, która zanim opowie do końca jedną historię, co rusz rozbija się o spienione fale wątków pobocznych. I ta tratwa, na której oczami wyobraźni dryfuję po bezkresnym oceanie, nigdy nie dobija do dobrego portu. Tak, ta historia nigdy się nie kończy. Kobietą jestem.
Tak, bo my babeczki jesteśmy takie wielowątkowe, wielozadaniowe, wielofunkcyjne. W tym tkwi nasza siła i nasza słabość.
Wielozadaniowa to musi być sekretarka. Byłam sekretarką.
Zaraz po studiach. I wiecie co, bardzo – bardzo lubiłam tę pracę.
Sekretarka… Niczym wróżbita z fusów czyta w jeszcze niepomyślanych myślach szefa. Taka dalekowzroczność. Musi zapanować nad chaosem wyjątkowych sytuacji, które zupełnie wyjątkowo zdarzają się codziennie. Dzień w dzień. Zamówienie na wczoraj…. żaden problem. Nie takie rzeczy się załatwiało.
Byle jakoś opanować tę rozpaloną do czerwoności centralkę telefoniczną i skrzynkę mailową. Z której aż się wylewa… Ona to załatwi. Bo ona jest taka wielofunkcyjna. To niby zaleta.
Ale szefem jest ON. Bo on jest jednozadaniowy. Jego zadaniem jest delegować.
Coś, czego kobieta nie potrafi robić. A jak już to robi, to z takimi oporami. Bo to ona przecież jest od czarnej roboty. Delegowanie dla niej jest jak to Piłatowe umywanie rąk od pracy.
Jesteśmy mistrzyniami paradoksu. Paradoks, ironia losu czy esencja kobiecości?
Mamy same zalety: konsekwencja działania, wytrwałość, pracowitość, cierpliwość. Ale nawet te w naszym przypadku stają się wadami.
Miałam takiego kolegę w pracy. Strategicznie oszczędzał swoje siły (i de facto nie robił NIC). Do czasu, kiedy na horyzoncie pojawiał się…. SZEF.
Wtedy to on (normalnie zbijający bąki) prześcigał samego siebie (to w sumie nic) i innych w pracowitości. Nie zgadniecie…. Tak pracowałam w korpo…. Tak to tu działa.
Straciłam kolegę. Kolega awansował. Ponad te babeczki, które niezmiennie i sumiennie robiły swoje. Kolega został szefem.
No i czemu się tu dziwić. że nie zasłużył sobie? Dlaczego nie? Potrafił dobrze się sprzedać.
Nie chodzi o to, ile jesteś wart. Ale za ile potrafisz się sprzedać.
Nie ma sprawiedliwości, jeżeli jej sobie nie wywalczysz.
Powtarzała moja przyjaciółka z pracy.
Tyle, że my kobiety mamy przed tym opory… Krygujemy się, celowo zaniżamy swoją wartość, po to, by to inni nas docenili.
Tymczasem, życie zawodowe jest jak poker. Jeżeli nie przełamiesz swoich oporów przed tym, by sprzedać się dobrze. To się nie sprzedasz….
Ale Ty przecież jesteś niewystarczająco dobra. Ja taka jestem.
I to jest wystarczający powód, by pogodzić się z losem, dalej siedzieć w kącie i dalej robić swoje.
Wszyscy znamy te kobietki. Robią swoje. A potem dyplomatycznie usuwają się w cień. One są ponad całą tą przyziemną małostkowość tego świata.
One po prostu nie są wystarczająco dobre. Dlatego nigdy nie przebiją się przez szklany sufit.
Grzeczne dziewczynki idą prosto do nieba. Niegrzeczne tam, gdzie chcą. To tytuł książki, o której huczy w blogosferze. Ale jaka to fajna metafora tego, jak to naprawdę JEST.
Ja taka jestem. Grzeczna, ułożona, ze starannie odrobionymi zadaniami domowymi i wyuczonymi na piątki lekcjami.
Czytaj: Nieprzygotowana do życia.
Więc zaczęłam pisać bloga. Wzmącone wody mojej wyobraźni motywowane niezmąconą konsekwencją działania. Maraton, jakim jest blogowanie.
I tu też znalazłam sobie dobry powód, by sobie powtarzać:
Nie jestem wystarczająco dobra.
Co ja tu robię? Ja nie-humanistka, nie skończyłam przecież polonistyki?
Ja, która mam taki usystematyzowany usmył. że dla mnie życie jest jednym wielkim równaniem chemicznym. Substraty włożone do reakcji stają się produktami. Byle tylko współczynniki się zgadzały.
A tu potrzebny jest ten katalizator. Odrobina szaleństwa. Bez tego żaden post nie nabierze życia. Pal diabli te współczynniki…
I tak czytam ten cholerny tekst w nadziei, że przy kolejnym czytaniu wyda mi się lepszy. Nie jest. Nie jestem wystarczająco dobra.
I mogłabym skończyć w tym miejscu. Bez przesłania.
Ale jest….
Pamiętacie naszego wielkiego mistrza Adama Małysza. Ten w pewnym momencie miał już zakończyć swoją karierę. Zanim na dobre się ona zaczęła. Nie szło mu skakanie… Miał wrócić do wyuczonego zawodu dekarza i ominęły by go te wszystkie medale i tytuły mistrza….
Ale zdarzył się CUD, przełom. Nie, wcale nie trenował więcej, nie szprycował się jakimiś cudownymi miksturami. Nic z tych rzeczy. Zaczął współpracować z coachem, który pomógł mu w wizualizacji. Skakał w swojej głowie. Wyobrażał sobie, jak skacze coraz lepiej. Coraz dalej. Coraz pewniej.
Tak przebił swój mentalny szklany sufit. Okazało się, że jest mistrzem.
Tak, bo problemem, który nas ogranicza jest ten szklany sufi. Tyle, że to my sami ustawiamy go sobie nad głową. Czasami po prostu trzeba zmierzyć się ze swoimi demonami, po to by udowodnić samemu sobie, że to tylko demony. I wiecie: jak to robi dobrze.
Robię sobie coś w rodzaju autoterapii. żaden ze mnie autorytet z przebojowości…
Niemniej pisanie o blogowaniu jest szukaniem odpowiedzi na pytanie: Jak się tu przebić… No właśnie: JAK?
Najpierw trzeba przebić się przez ten szklany sufit, który mamy w głowie…. A dopiero dalej się potoczy….
I tu taka puenta….
Najlepsi nauczyciele to tacy, którzy powiedzą Ci gdzie patrzeć, ale nie powiedzą Ci co widzieć.
Alexandra K. Trenfor
Patrzcie na ten szklany sufit, który Was ogranicza. I przestańcie w niego wierzyć. Tzn, nie patrzcie na niego. Bo go tam nie ma. Patrzcie i przestańcie go tam widzieć. Przestańcie go czuć. Niech on wreszcie przestanie Wam przeszkadzać. To tylko wytwór wyobraźni. Wystarczy wcisnąć DELETE, wykasować, wymazać i żyć tak, jakby nigdy go tam nie było.
Nie ogranicza nas nic. Ograniczamy siebie sami.
Przegońcie te demony. Tak, jak ja próbuję przegonić swoje.
- Ja nie-humanistka pisząca bloga.
- Ja niespełniony inżynier chemik, piszę o chemii… Na swój sposób…
- Ja, która po latach błądzenia i miotania się doszłam, do tego, że:
Szklany sufit nie istnieje nigdzie indziej, jak w naszej wyobraźni.
Jeżeli mówisz innym, że jesteś niewystarczająco dobra, oni nie powiedzą ci, że wręcz przeciwnie.
Jeżeli nie uwierzysz sama w siebie, nikt w Ciebie nie uwierzy. To jest punkt wyjścia.
To jest pierwszy krok na długiej drodze. Ale to od niego trzeba zacząć. Powodzenia
Pozdrawiam serdecznie. Ale zanim….
Polecane linki
Dlaczego lepiej być kobietą?
Bo… cytuję:
Nasze zachowanie zawsze da się wytłumaczyć – hormony.
Jeśli zajdziemy w ciążę mamy pewność, że brałyśmy w tym udział.
Możemy powiedzieć “nie” w taki sposób, że facet domyśli się, że chciałyśmy powiedzieć “tak”.
- Buon appetito. O kuchni włoskiej. Aż się rozmarzyłam….
- Z całego serca polecam Blog PAZUREM PISANY
- Odkryłam wreszcie blog Radomskiej Lekcja pokory za 2 dychy.
- To nie Jason Hunt (nie tym razem), ale Jelen hunt. Zresztą zobaczcie sami.
- Janina Daily o blogowaniu i wyrabianiu sobie swojego odcisku pisarskiego.
Teraz już tylko pozdrawiam serdecznie
Beata
Zastanawiam się, czy takie podejście do życia wynika ze sposobu, w jaki wychowuje się małe dziewczynki, sposobu w jaki inni traktują małe dziewczynki czy też na ile jest to uwarunkowane biologicznie.
Temat na czasie! 🙂 wciąż sama go przerabiam 😉
Sama z tym walczę, by myśleć o sobie lepiej. Większość ograniczeń jest tylko w naszych głowach, a rzeczywistość okazuje się być zupełnie inna.
Wpis bardzo aktualny, ja ciągle mam ten szklany sufit- choć bywają takie dni – gdy on… nie istnieje- oby takich dni było więcej niż mniej 😉 Taaak, praca sekretarki- też to przerabiałam- w sumie bardzo dużo pewności siebie uzyskałam dzięki tej pracy i nauczyłam się walczyć o swoje 🙂
Niestety rodzice często inaczej wychowują dziewczynki i inaczej chłopców.
Od dziewczynek oczekuje się perfekcjonizmu, a chłopcom pozwala się na rozrabianie. Ot jedna z przyczyn.
Dziękuję za ten tekst. Rzeczywiście, próbujemy porządkować swoje życie, znosić swoje i innych nastroje, uciekać od męczących myśli zamiast zmieniać problemy na cele i podnosić jakość swojego życia. A dziewczyny z mojej grupy rzeczywiście biorą trudne sprawy za bary i idą krok po kroku wytrwale do przodu. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Czasem wolałabym być facetem, bo zawsze zazdrościłam facetom tych cech, które ułatwiają życie: konkretność, skoncentrowanie na najważniejszym zadaniu, kierowanie innymi, pewność siebie, spryt, umiejętność sprzedaży, wpłuwania na innych. Wymienione przez ciebie “kobiece” cechy uważam, za zbyt komplikujące życie. Choć zdarzają się wyjątki i są kobiety mające tzw osobowość “czerwoną” (poczytaj sobie o kolorach osobowości) dążące do władzy co budziły mój podziw i chciałam być taka jak one. One zawsze robiły kariery i osiągały to czego chciały nie tracąc czasu na pindolenie się w jakiś ckliwych relacjach.
Czy to, że kobiety ogólnie gorzej radzą jest kwestią wychowania czy może niechlubnej historii? Przez wieki faceci się rozpanoszyli, rządzili światem pozbawiając kobiet praw i usuwając je w cień. Dopiero niedawno kobiety wywalczyły sobie prawa. Ale wciąż siedzi w nich mentalność uległości i wycofywania się by niechcący kogoś nie urazić, brania na siebie za dużo, dogadzania innym, po prostu mentalność służalcza facetom. Ja też kiedyś myślałam, że nie jestem dość dobra, bo wychowałam się w środowisku wpędzającym w kompleksy. Później sama uświadomiłam sobie, że siła jest we mnie i nikt nie ma prawa mnie poniżać. Uwierzyłam w siebie, poczułam się warta, próbowałam swoich sił w dziedzinach w których podobno nie byłam zbyt dobra. Robię to do tej pory. Serio, nie myślałam już o sobie źle. Jednak to świat nadal stawia przeszkody i próbuje mnie cofnąć. To nie ja sobie tylko inni (np rekruterzy na rozmowach kwalifikacyjnych) próbują mi wmówić że nie jestem wystarczająco dobra, nie mam doświadczenia, słabo znam angielski i inne głupoty… więc nie mam czego szukać. Nawet nie zdają sobie sprawy, że wszystko jestem w stanie nadrobić. Wszędzie, wymagają byś jednak była najlepsza, była idealna natychmiast. Więcej wymagają od kobiety niż od faceta. Ale wszystko zależy od tego jak umiesz się sprzedać, jak umiesz ludzi przycisnąć by ci ustąpili, jak umiesz od nich egzekwować to co ci się należy. Jeśli to umiesz = osiągasz wszystko a pracowitość i zaangażowanie nie ma nic do rzeczy. Bardzo chcę być osobą, która to potrafi. Na moim prywatnym fb opublikowałam wywiad ze znaną panią coach, która pokonała szklany sufit i nawet facet przed nią przyznał się do słabości, której ona – kobieta nie miała. Polecam
Zgadzam się z Tobą, jeśli same w siebie nie uwierzymy, nikt tego nie zrobi za nas. Ja podobnie jak Ty, też zawsze uważałam się za niewystarczająco dobrą, i ograniczałam się tym przysłowiowym szklanym sufitem. Dziś już też wiem, że ten sufit istnieje tylko w mojej wyobraźni, ale mimo to i tak zdarzają się sytuacje, w których ten sufit pojawia się w mojej głowie.
Szklany sufit…jakże często nie mamy odwagi go stłuc w obawie, że dostaniemy odłamkiem po oczach…
Napisałaś od serca- i czytało się z zapartym tchem odnajdując tak wiele siebie w Twoich słowach! I tak. największe ograniczanie sami sobie stawiamy..bezsensu ale tak robimy :/.
ps. Dzięki za Janinę! 😀
Kiedyś też o tym pisałam – że ograniczenia są właściwie w naszej głowie, a nie poza nią. Sami sobie programujemy, że czegoś nie potrafimy, nie damy rady, coś jest nie dla nas. Ja w końcu wprogramowałam sobie do głowy, że niemożliwe nie istnieje i próbuję zawsze. Co też nie jest łatwe, bo wiele ludzi wokół też ma zaprogramowane, że kobiety się do czegoś nie nadają czy nie potrafią, czy facet będzie lepszy.
I jest jeszcze jedna ważna rzecz w moim życiu – niedawno pojawił się w nim ktoś, kto wierzy we mnie tak mocno, że inspiruje mnie i dodaje mi skrzydeł. To na pewno też bardzo pomaga 🙂