Jak lepiej pisać?

jak lepiej pisać

Jak lepiej pisać? To znaczy jak?

  • Jak powiedziałaby Ola, czyli Pani Swojego Czasu: pisać tak zarąbiście, żeby czytelnikowi gacie pospadały.
  • Maciej – profesjonalny copywriter i twórca grupy: Jak zrobić wpis na bloga, żeby czytelnika wyrwało z butów – pisać właśnie tak, żeby czytelnik został bez butów. Cała definicja znajduje się w nazwie grupy.
Janina Daily – po prostu UWIELBIAM

Jak pisać lepiej?

Czasami może to oznaczać niebezpieczne balansowanie po delikatnej granicy między patologiczną grafomanią.

Ale póki ludzie czytają to z przyjemnością… Póki daje to człowiekowi (tzn. czytelnikowi) do myślenia. Póki tym pisaniem został osiągnięty świątobliwy cel: wlewać radość w serca bliźnich, tak by banan samoistnie spadł z palmy i niejednemu przykleił się do twarzy: Janina Daily.

Pisać tak, żeby poruszyć w człowieku tę delikatną strunę, empatię, wspomnienia, to, co kiedyś zabolało i przez lata tkwiło bezpiecznie przysypane w zakamarkach duszy. A teraz odezwało się, przebudziło… Tak, ten tekst zagrał na emocjach. Zażarł.

Pisać tak, żeby czytelnik uświadomił sobie, że on też tak myślał. Tyle że wcześniej nigdy nie przyszło to mu do głowy. Albo przyszło, nie raz przelatywało prawie że bezszelestnie, a on nigdy nie wiedział, jak ubrać w słowa. A teraz podaje te swoje słowa, swoje myśli – podane Twoimi słowami DALEJ. BINGO….

I tu mam dobrą wiadomość: wszystkiego można się nauczyć: lepszego pisania też.

Ta droga dla jednych będzie mniej lub bardziej wyboista. I tu nie chodzi nawet o to, żeby się po niej gdzieś wspiąć. Tylko, żeby to codzienne po niej wspinanie stawało się przyjemnością.

Tak, bo pisanie wciąga: i to jest dobra i jednocześnie zła wiadomość. Dla wszystkich piszących. Bo skoro wciąga – to uzależnia. A skoro wciąga i uzależnia, to siłą rzeczy z upływem czasu będziemy to robić coraz lepiej.

I tak…

Moja historia i poplątane emigranckie losy.

Pewnego pięknego dnia 6 lat temu (po kilkunastu latach na emigracji, a to starczy, by moja polszczyzna dosięgła dna, czyli poziomu, na którym leży i kwiczy) – zaczęłam pisać bloga.

Wtedy moje pisanie przypominało bardziej ciosanie kamienia łupanego – scyzorykiem. Albo nie – raczej maczugą: topornie, niezdarnie, bez odrobiny finzeji, polotu i delikatności….

Wyszły na wierzch moje ubytki w słownictwie. Chwila bolesnej prawdy: ja już nie potrafię mówić, ani pisać po polsku.

Nie dałam za wygraną. Pisałam dalej.

Co z tego, że długo pisałam z pewną taką nieśmiałością, sztywno, odtwórczo…

Jak ten jaskiniowiec ciosający słowo (czy – nie bójmy się tego słowa – masakrujący słowo) maczugą.

Bałam się wyjść poza utarte ramy fachowego słownictwa (pisałam o zdrowiu). Tak pisałam, że dzisiaj, kiedy do tego, co wtedy napisałam wracam – usypiam z nudów…..

Tak, bo ja długi czas byłam z gatunku tych blogerów, o których Kominek pisał w swojej książce (coś w tym stylu), że:

Gdyby ludzie naprawdę umierali z nudów, to czytanie blogów byłoby narzędziem masowych mordów i tortur.

Szczęśliwie ludzie tak naprawdę nie umierają z nudów. Jeżeli już to bardziej z braku motywacji do dalszego życia.

Dlatego mam też nadzieję, że nikogo na sumieniu nie mam… Jedyne co mam, to czyjąś (utraconą) cierpliwość.

Jak pisać coraz to lepiej….

Kiedyś był (a może jeszcze jest) taki fajny kabaret literacki o nazwie POTEM.

W pewnym momencie jego twórcy rozszyfrowali jego nazwę. Wbrew temu, co każdy prawdopobonie myślał na zasadzie luźnych i najprostszych skojarzeń: to POTEM wcale nie oznaczało: później, dalej, za chwilę.

Bo żeby stworzyć dobry tekst, nie trzeba chwili wysiłku… Trzeba dużo więcej niż chwilę wysiłku. Tu trzeba wycisnąć z siebie całe wiadro potu.

Pot, potem. Potem to narzędnik od słowa pot. Kim, czym – potem…..

Bo to że się to lekko czyta, wcale nie znaczy, że to nie zostało zroszone czyimś potem….

Podczas dobierania, cyzelowania i wykreślania zbędnych czy niezbędnych słów.

Podczas zbierania doświadczeń życiowych, które doprowadziły do tego przelanego na papier kawałka siebie, wyrwanego prosto z duszy….

Owszem

Tu nie chodzi o to, żeby tekst wymęczyć. Raczej żeby wymęczyć siebie:

Przekopać siebie wzdłuż i wszerz, aż zaboli. Przekopać nieodkopane zakamarki swojej duszy, tyle tych poskręcanych zwojów mózgowych.

Nie poprzestawać, aż poczujesz, że dotarłeś do sedna: do sedna własnych przemyśleń, doświadczeń, bólu i rozdarcia.

Ale tu też nie chodzi o to, by pisanie bolało.

Wyrywając z siebie kawałek swojej duszy powinnam czuć tę znieczulającą moc wzbierających we mnie ednorfin, hormonów szczęścia, entuzjazmu, pasji….

Bez tej porywającej coraz bardziej przyjemności pisania wątpię, by narodził się we mnie dobry tekst…

Dać z siebie to, co najlepsze. I podać to czytelnikowi w jak najbardziej skondensowanej postaci.

Wycisnąć to, aż zostanie tylko to, co naprawdę ważne.

Pisanie to lekcja pokory i cięcia własnych słów….

Jak czasami żal… A jednak nie ma co żałować. Tak jest lepiej. Dla dobra sprawy….

I znowu urodziłam kolejny tasiemiec.

Ale tu ….

Nie tylko chodzi o to, by ładnie powiedzieć. Tylko, by mieć coś do powiedzenia.

By nie okazało się, że flitrujemy ze słowem dla samego flitrowania. A jak odfiltrujemy wszystko co zbędne (zbędne słowa) – to nie zostanie NIC. Zero treści, sensu, wartości do przekazania…..

To wymaga właśnie tego przemyślenia w sobie. Dotarcia do najgłębiej zakopanych fragmentów: emocji, skojarzeń, doświadczeń. Wydarcia kawałka swojej duszy… I podania jej czytelnikowi na tacy….

Odważ się myśleć samodzielnie.

Odważ się przewyciężyć wewnętrzny opór i strach.

Brakowało mi odwagi, by pisać od siebie. Jak ja bałam się pewnych słów, dodawałam słowa – bufory, zmiękczacze. Aż to, co chciałam powiedzieć: rozmywało się, traciło moc. Nie trafiało w sedno… Trafiało gdzieś obok, czyli do NIKOGO.

Te wszystkie: może, czasami, nie zawsze, a gdyby tak……

CYKOR…

Przestałam być cykorem, bo chciałam stać się rozpoznawalna. A to wymaga wyrazistości języka…

I aż żal powiedzieć… taka jest goła prawda: przestań się bać clickbajtów.

Przestałam się bać clickbajtów.

Nic tak nie robi zasięgu, jak clickbaity.

Póki pisałam ugrzecznione, ułożone teksty (a to naprawdę – nie ja), mój fanpaga był jak kostnica. Tylu obserwujących, a wszyscy jakby dawno umarli.

Oczywiście jest też druga strona medalu: wszystkim nie dogodzę. Doszłam do tego, że teraz nawet się cieszę, kiedy ubywa mi obserwujących na Facebooku.

TAK. Bo to znaczy, że mój ostatni tekst chwycił, że rozchodzi się tu, zatacza coraz szersze kręgi. Jest reakcja. Zaś ludzie, którzy dawno już o mnie zapomnieli i teraz Facebook im przypomniał – odchodzą. I dobrze.

Wolę mieć mniejszą, ale bardziej zaangażowaną społeczność.

Uwolnić pióro, by zaistnieć. Znaleźć swój odcisk pisarski.

Rozpoznawalny bloger coś takiego ma.

Co to jest ten odcisk pisarski? Mieszanka wrażliwości, wzmącona prywatnym poczuciem humoru i wypchnięta na powierzchnię ciężarem nagromadzonego bagażu doświadczeń. Prawo Archimedesa.

Odcisk pisarski to wypadkowa temperamentu i bagażu przeżytych doświadczeń.

Ten odcisk wyrabia się i dojrzewa z czasem.

Nie zawsze przygotowuje nas do tego szkoła.

Człowiek jest istotą społeczną, z wyraźnie zarysowanym instyktem samozachowawczym….

I tak człowiek mniej lub bardziej świadomie formatuje to swoje pisanie pod kątem tego, czego się od niego oczekuje.

Dlatego wspominałam tu instynkt samozachowawczy.

Szkolne oceny nie zawsze są miernikiem odkrywczości danego tekstu. Czasami (zauważcie, tu słowo – bufor: czasami, żeby nie powiedzieć często) – miernikiem kompatybilności (sformatowania, dopasowania) danego tekstu do gustów i preferencji … oceniającego…

Gusta nie podlegają dyskusji.

Dlatego ilu geniuszy było złymi uczniami?

Ale w blogowaniu musimy znaleźć swoją drogę.

Po to, by stać się ROZPOZNAWALNYM.

A żeby stać się rozpoznawalnym w tym swoim pisaniu, w ogóle trzeba zacząć pisać.

Bo moje pisanie w samych jego początkach nawet nie było pisaniem…

Tylko kompilacją (mniej lub bardziej rękodzielniczą, radosna chałturka) podkradzionych, tu i ówdzie, podebranych i mocno zainspirowanych cudzym: przemyśleń, tekstów:

Klapki na oczy i masówka. To była epoka content marketingu – zalewania sieci treścią, tak by GOOGLE podsyłał, jak największy ruch.

Tyle, że z klapkami na oczach – koń jedzie cały czas prosto.

A tu nie raz trzeba zboczyć, czy nawet pobłądzić.

Mieć otwarty umysł

Leo Babauta w swojej książce “52 zmiany” wyróżnił jeden tydzień ćwiczeń nad samym sobą pod hasłem:

Zastąp poglądy ciekawością.

i tu cytuję:

Kiedy mamy zdanie na jakiś temat podświadomie rezygnujemy z jego zgłębiania. Myślimy, że wiemy, jak rzeczy się mają albo jakie powinny być, i przerywamy ich dalsze odkrywanie. To prowadzi do bardzo ograniczonego rozumienia, a w efekcie do braku prawdziwej wiedzy o danej rzeczy.

I tu walnę Wam brukowcem.

Bo jakie by nie były utarte, obiegowe poglądy na temat brukowców. Z jakimbyśmy niesmakiem na nie patrzyli….

To po pierwsze,jak tu fajnie trafia w punkt Maya Angelou:

In a magazine, one can get – from cover to cover – 15 to 20 different ideas about life and how to live it. Maya Angelou

To odnośnie życia. Ale odnośnie pisania:

Ile inspiracji jest w stanie dostarczyć człowiekowi o otwartym umyśle i zdolności do samodzielnego myślenia – brukowiec.

Ile fajnych historii do dodania odrobiny pieprzyku temu, co piszemy…. Nawet brukowiec…

Kopalnia inspiracji….

Bo żeby stale mieć coś nowego do napisania (a do tego, w dłuższej perspektywie czasowej sprowadza się blogowanie) – trzeba wykazać się ciekawością świata i gotowością do czerpania inspiracji, skądkolwiek nie miałaby ona na mnie spaść.

A akurat

Z brukowców możemy nauczyć się magii tytułów.

To czasami jest najlpeszy punkt zaczepienia, by “sprzedać” swój TEKST.

Magia dobrego tytułu…. Czy po prostu clickbaitowy tytuł.

Bo, żeby cokowiek sprzedać, trzeba jeszcze opakować tak, by ludzie zwrócili na to uwagę.

I tu czasami warto dać sobie czas na wymyślenie takiego żrącego tytułu. I w ogóle…. nie tylko tytułu.

Daj sobie czas, by Twój tekst w Tobie dojrzał.

I to będzie TEN TREND w tym nowym 2018 roku….

Jeżeli pisać – to pisać coraz lepiej, dogłębiej, bardziej wartościowo. A nie byle co.

Po zalewie treści i erze hurra content marketingu, czyli walenia treścią po sieci, byle było tego więcej. I ogłupianiu ludzi i Google – ilością (tworzonych, kopiowanych, sklejanych z byle czego) treści…

Po raz kolejny specjaliści mówią, że teraz to już tylko w tym zalewie – obroni się jakość…..

Może tym razem – uwierzmy im. Nawet, jak się pomylą: dobrych jakościowo tekstów nigdy nie będziemy musieli się wstydzić…. Coby nie było: WIN WIN.

Tyle, że jakość wymaga CZASU:

[Tweet “Wszystko, co doskonałe dojrzewa powoli. Schopenhauer”]

Dlatego…. np

Zawsze mam sporo nadpoczętych tekstów

Tekstów, które są już prawie gotowe, ale jeszcze czekają na ten brakujący element. Końcowe błogosławieństwo, puentę, podsumowanie, trafienie w cel.

Albo teksty, na które mam bardzo ogólnikowy pomysł, zarys, ale brak mi budujących go elemenów. I tak dokładam brakujące cegiełki w miarę, jak dosłownie, spadają mi na głowę. Walą mnie po głowie czasami w najmniej spodziewanym momencie. Rozmawiając z kimś, oglądając coś – nasuwa mi się takie oczywiste skojarzenie…. BINGO.

Nasz mózg działa na tej zasadzie, że nawet kiedy świadomie nad czymś nie pracujemy, on dalej nad tym pracuje.

W całej pokrętnej zawiłości swoich poskręcanych zwojów. Tymi pokrętnymi korytarzami i synapsami, jeden wątek odnajduje drugi i łączą się w całość, zazębiają… A wtedy w głowie zapala się zielone światło. To jest TO.

I tekst nabiera mocy urzędowej…. do opublikowania.

 

 

Kiedyś Joanna Glogaza podrzuciła taką fajną radę, którą odtąd staram się wziąć do serca.

Zacznij pisać z samego rana.

Tak, robię. Zanim jeszcze zdążę cokolwiek innego przeczytać i zasugerować się cudzymi przemyśleniami, czy cudzym sposobem pisania. Staram się czerprać z pokrętnej zawiłości własnych zwojów mózgowych i robić to bez znieczulenia. Papier wszystko zniesie… Potem jakoś zgrabniej to ogarnę i dopieszczę.

Ale, zaraz, chwileczkę. To wcale nie znaczy…. i wcale nie chcę tego powiedzieć, że nie należy czytać.
Jak najbardziej. Wszystko w swoim czasie i odpowiedniej ilości:

[Tweet “Żeby napisać jedno własne zdanie, należy przeczytać tysiące cudzych. Ryszard Kapuściński.”]

Więc, jak najbardziej czytanie…. i pisanie dla lepszego pisania.

Pisanie z samego rana to oczywiście zależy od indywidualnych predyspozycji i rytmu biologicznego. Taki jest mój patent.

Z rana mam bardziej wypoczęty umysł, nieskażony, tym co przeczytałam u innych. Bo to, co poprzedniego dnia przeczytałam u innych, przez noc się jakoś ułożyło i uleżało.

Inspiracja jest ważna. Ale jest cieńka granica między inspiracją a plagiatem. Kiedy przez noc coś przetrawiliśmy, jest większe prawdopodobieństwo, że zostanie z tego tylko inspiracja, a nie plagiat.

Dlatego…

Czytaj.

Czytam, by stymulować w sobie sobie bogactwo językowe. Którego tak mi brakowało w początkach mojego blogowania. Te słowa, których tak rozpaczliwie szukałam, a nie przychodziły… Czarna rozpacz.

Czytając możemy inspirować się różnymi stylami, cały czas szukając swojego odcisku pisarskiego.

Kiedy nie czuję danego tekstu….

To nie znaczy, że on sam w sobie docelowo będzie zły. On jeszcze we mnie nie dojrzał.

Nie dotarłam do sedna. Nie dość sobie to przemyślałam. Nie czułam tego, ale chciałam walnąć kolejny wpis na bloga…

Zapchaj dziura.

Czasami takie zapchaj dziury pisane w emocjach, jakbyśmy przeprowadzali wiwisekcję na żywym organiźmie roznoszą się po sieci. Ironia losu? Niekoniecznie. Po prostu przyszedł ten moment, że wylało się z nas, niczym wzburzona rzeka.

A wtedy to już nie są zapchaj dziury, tylko teksty, które żrą… Wyżarty z siebie kawałek swojej duszy, z którym identyfikuje się więcej osób.

To jest sztuka – napisać to tak, by inni odnaleźli się w tym …. naszym myśleniu.

Czasami po prostu brakuje mi słów. Ale wiem, że te słowa się znajdą w kolejnych podejściach. W najmniej spodziewanym momencie. Dlatego najpierw piszę tak, jak umię. A potem przychodzą do mnie odpowiednie słowa.

Notuję, spisuję na gorąco przelatujące myśli i skojarzenia. Staram się wykorzystać chwilę wzburzonych emocji, by uchwycić temat. Potem odcedzę to, co mało ważne, albo zbyt osobiste.

I tu znowu: wcale nie chodzi o to, by powalić czytelnika słowem…

Raczej skłonić go do myślenia. Pomóc wydostać się na powierzchnię temu, co tkwi w nim w środku.

Tekst zażarł. Czy jak to się mówiło kiedyś: dotarł i przemówił do czytelnika.

Jakie teksty żrą?

  • Takie, które uświadamiają czytelnikowi, że on też tak myśli. Nawet jeżeli dotąd nie potrafił wyrazić tego słowami.
  • Takie, które pomagają mu uporządkować to, co już wie. Ale co błąkało się w nim w bezładzie.
  • Taki tekst będzie dla niego odkrywczy. Bo pomoże mu odkryć swoje prawdziwe ja, swoje może jeszcze nie do końca uświadomione wartości. Uświadomi mu to, co jest dla niego ważne, co mu w duszy gra.

Im dłużej piszę, tym bardziej krytycznie podchodzę do swojego pisania….

Nawet nie to, że przesuwam poprzeczkę coraz wyżej w górę. Nie, ja tak zupełnie nieświadomie i niezauważalnie przesuwam swoją granicę tolerancji względem tego, co wcześniej napisałam.

Staję się coraz bardziej wymagająca. Nie mogę patrzeć, nie mogę czytać tego, co napisałam kilka lat wstecz. To dobry sygnał: Rozwijam się. To dowód, że wzrastam.

Zadbać o spójność stylistyczną:

Tak, żeby wszystko razem współgrało… Bez dysonansów…

Jeżeli na początku tekstu zwracam się do czytelnika na pan i pani. A potem już walę na Ty. A w tzw międzyczasie, na przestrzeni tych kilku linijek brudzia nie wypiliśmy (no chyba, że tak – wtedy to, co innego).

Jeżeli raz po raz w tym samym tekście schodzę z podniosłych tonów, wysublimowanych metafor do przyziemnej kurwy (i temu podobnej łaciny kuchennej).

Jeżeli nie jest to zamierzonym środkiem stylistycznym, obliczonym na efekt komiczny (co akurat u mnie często – jest), albo integralną częścią własnego stylu i bardzo zindywidualizowanym wyrazem poskręcania zwojów mózgowych…. U mnie – JEST.

Ale jeżeli nie jest…

Jeżeli to nie jest zamierzony efekt, to jest to bałagan, swego rodzaju dysonans myślowy.

Dlatego czytam swój tekst jeszcze raz i załamuję ręce. Nie, tego po prostu nie da się poprawić.

To chociaż porozdzielam przecinkami….

Dla większej przejrzystości.

Interpunkcja…

Dłuższy tok myślowy bez odpowiedniej interpunkcji – traci sens.

Dlatego we wszyskich poradnikach dobrego pisania w sieci wraca jedna i ta sama rada:

Pisz krótkie zdania.

Tak jest po prostu bezpieczniej. Eliminujesz ryzyko przegrzania styków u czytelnika. I to, że tak namotasz, że sam się w tym nie odnajdziesz….

Ale tasiemce, takie dobrze okiełzane mają swój urok.

Specjaliści (w każdym poradniku odnośnie pisania tekstów w sieci) radzą, by pisać krótkie zdania.
Ale zobaczcie tylko te długie, długaśne, nie kończące się, wielowątkowe, tasiemcowe zdania, bez chwili wytchnienia na wzięcie głębszego … oddechy u Janiny Daily.

Tak zamotane, że aż człowiek się w tym gubi. A jednak wychodzi z tego labiryntu nieparwdopodobnych i mniej lub bardziej absurdalnych skojarzeń z bananem na twarzy. I taki był cel.

Pal diabli tych wszystkich specjalistów. Skoro można inaczej, można po swojemu…..

JANINA DAILY Jedno króciutkie zdanie:

Jedną z takich rzeczy, które w uniwersyteckich murach pozostają niezmienne od lat, jest ten moment, kiedy spotyka się zespół przedstawicieli różnych dyscyplin i to zawsze wygląda tak samo, to jest – niby miło, niby dzień dobry i co słychać u żony, a potem nagle następuje jakaś prowokacja, na przykład ktoś pyta kogoś, czy może otworzyć okno, a to jak płachta na byka, stąd to już tylko rzut beretem do chaosu i festiwalu przemocy, chwilę później już wszyscy są na komisariacie i ten jeden tłumaczy panu policjantowi, że owszem, uderzył kolegę łopatą, ale to dlatego, że ten powiedział, że jego dyscyplina nie jest prawdziwą nauką, a generalnie to i tak cud, że trafił, skoro tamten ochraniał się krzesłem topornym jak jego własna metodologia, no i był jeszcze z nimi jeden człowiek, ale ten to akurat jest na oddziale ratunkowym, bo zjadł doktorat kolegi, by udowodnić mu, że do niczego innego się ta jego praca nie nadaje.

Odcisk pisarski….

No ale ten czasami też nic nie pomoże na nieunikonine…. Chwilowy przestój pisarski.

To wymaga ponownego naładowania akumulatorów.

Jak poradzić sobie z przestojem pisarskim?

Są takie okresy w pisaniu, kiedy wydaje mi się, że już nic więcej nie napiszę.

Ile razy przez to przechodziłam. Chciałam zamknąć, albo zawiesić bloga, bo czułam, że wszystko, co miałam do napisania – już napisałam.

Wtedy można pisać na siłę.

Napiszę coś – cokolwiek. Cokolwiek mi wyjdzie. Cokolwiek z siebie wyduszę, wymęczę.

A może po drodze się rozkręcę. Porwie mnie wir przemyśleń. Nabiorę rozpędu.

Albo zrobię sobie przerwę na coś bardzo manualnego i nie wymagającego myślenia. DIY?

 

 

Zmywanie naczyń to moja świątynia dumania.

Chwała Bogu nie mam zmywarki… Gdybym miała mój blog byłby uboższy o wiele tekstów i przemyśleń.

Ale jeżeli to nie zadziała i nawet niezależnie od tego: cały czas staram się szukać nowych pomysłów, tematów…

Zawsze mam kilka rozpoczętych tekstów, do których dokładam kolejne cegiełki. W miarę jak na mnie spadają.

Mam taką zasadę, że póki nie czuję danego tekstu, po prostu go – nie publikuję.

Podsumowanie…

Można się nauczyć się pisania.

To kwestia docierania swojego języka w poszukiwaniu siebie.

Kiedy zaczynałam pisać bloga po polsku, po kilkunastu latach na emigracji, tak na prawdę nie umiałam złożyć jednego zdania poprawnie i w całości w jednym języku.

Zawsze, gdzieś mi się tam motały francuskie idiomy i naleciałości. Nie potrafiłam znaleźć ich polskiego odpowiednika. Albo dorabiałam polski odpowiednik, doklejając polsko brzmiącą końcówkę do francuskiego słowa.

Tak mają wszyscy długoletni emiegranci. To dowód, jak ważny jest kontakt z językiem, choćby z językiem macierzystym. Czyli po prostu regularne czytanie…..

Ale zawzięłam się. Niczym ten jaksiniowiec, by to ciosanie w języku ojczystym – maczugą, nabierało coraz więcej finezji. Aż rozsmakowałam się w zabawie słowem….

Niemniej zdziwiło mnie, kiedy po kilku latach blogowania (bądź co bądź, jak to mówią Francuzi – wracam z daleka – je reviens de loin i nie mogę oprzeć się wklejaniu francuskich idiomów, które czasami bardziej namacalnie przekazują to, co chcę przekazać – to moje rozdarcie między dwoma kulturami).

Niemniej zdziwiłam się, kiedy ludzie zaczęli mi pisać, że wracają tu, bo lekko się mnie czyta. Bo mi nigdy lekko nie szło pisanie. Pisanie w szkole ha ha ha…

Szło mi jak po grudzie, bo nie pisałam od siebie, tylko chciałam się wpasować w czyjeś gusta.

Z czasem uwolniłam pióro (i to też jest ten idiom, wyjęty z języka francuskiego libérer la parole – uwolnić słowo. Ale wydaje mi się, że tak obrazowo i namacalnie przekazuje to, co chcę powiedzieć ).

Uwolniłam się z tych onieśmielających przekonań o sobie samej i o tym, jak bardzo nie potrafię pisać.

Piszę inaczej, charakterystycznie (z tymi francuskimi idiomami, które po prostu mnie prześladują, bo to ich używam na codzień)…

A jednak tak: znalazłam swój odcisk pisarski: poplątany, pogmatwany i lekko bałaganiarski. Ale dokładnie taka jestem… Więc ten odcisk nie mógł być inny.

A samo pisanie to nie wszystko. Potrzebny jest temat. Dobry temat. Taki temat, który rozbrzmiewa nam w duszy.

Dopiero taki temat, jak się w nas rozpęta, jak wyrywie z nas kawałek naszej rozdartej duszy, byle te rodzące się endorfiny znieczuliły ten ból. Wtedy jest szansa, że to chwyci. Zażre.

Czego Wam serdecznie życzę i pozdrawiam cieplutko

Beata

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

16 komentarzy

  1. Czytając twojego bloga aż trudno uwierzyć, że Twój polski był aż tak beznadziejny:-) Wiele dobrych rad w Twoim tekście, ja piszę od niespełna roku bloga, ale mam za sobą kilka książek. Nadal jednak nie do końca jestem zadowolona z pisania. Pozdrawiam i życzę wielu udanych wpisów w Tym roku i następnych latach.

  2. Dziękuję za cenne rady. W tym roku mam zamiar poświecić więcej czasu na naukę pisania. W szkole ciągle słyszałam, że nie umiem pisać. Dało to efekt zamknięcia w sobie i braku wiary we własne umiejętności. Co prawda piszę, ale wiary mi brakuje.

    1. Jola, właśnie to jest ten ból, że wchodzimy w dorosłe życie z jakimiś tam utartymi przekonaniami o sobie, opartymi na jakiś tam nie do końca uzasadnionych podstawach. Jeźeli ciągnie Cię do pisania, jeżeli masz ochotę to robić, to może po prostu powinnaś wsłuchać się w ten Twój wewnętrzny głos.

      Wsłuchaj się w swoje serce i swoją intuicję. One i tak już dobrze wiedzą, dokąd Ty tak naprawdę chcesz dojść. Steve Jobs.

      Pozdrawiam serdecznie Beata

    1. Justyna, dzięki. To jest ten ból, ale mimo to wydaje mi się, że czasami warto testować nowe formy, czy inne formy ułożenia treści… No cóż, nie każdy się w tym odnajdzie, ale nie ma odkrywania nowych ścieżek bez podejmowania ryzyka. Pozdrawiam serdecznie Beata

  3. Jak pisać?

    Po każdym napisanym zdaniu zastanowić się, czy jest ono koniecznie niezbędne.

    Czy ten ozdobnik, bajer, fajerwerk na pewno jest potrzebny, czy może jest w naszym tekście tylko po to, żeby pokazać innym, jacy to błyskotliwi językowo jesteśmy.

    Podsumowując: pisać krótko i z pokorą.

    PS. Dziękuję za wzmiankę o grupie 🙂

    1. Maciej, tak, to cięcie chyba przychodzi najtrudniej.. Ja jestem typowym chomikiem, zawsze żal mi się z czymś rozstawać, dlatego chociażby w archiwach kolekcjonuję swoje wpisy w rozszerzonej wersji, z tym, co w wersji docelowej – wykreśliłam.

      A Twoja grupa jest super. Zastanawiam się: ile czasu zajmuje Ci jej prowadzenie i wymyślanie do niej coraz to nowych zadań?
      Pozdrawiam serdecznie

      Beata

  4. Ja cały czas się uczę i mam nadzieję, że idzie mi coraz lepiej 🙂

    1. Monika, na pewno idzie Ci coraz lepiej. Tylko my po prostu postępy dostrzegamy skokowo. Tu najlepszym miernikiem jest powrót do starszych tekstów z bloga; jednocześnie można się nim podłamać (że zupełnie nie tak jest napisane), ale i podnieść na duchu, bo to znaczy, że robimy postępy. Pozdrawiam serdecznie Beata

  5. Jesteś niesamowita! Jesteś dla mnie wzorem do naśladowania. Podziwiam Cię za systematyczność, styl i za osobowość. Wkładasz w każdy tekst mnóstwo pracy, motywujesz do działania. Dziękujemy! Ja piszę prosta z serca. Wiem, że do doskonałości mi wiele brakuje, ale odnajduje w pisaniu przyjemność i to się dla mnie liczy:)

  6. Ja nigdy nie miałam problemów z pisaniem i pisanie przychodziło mi jakoś lekko. Tak jest do tej pory. Nie potrafię jednak siąść nad kartką czy przy klawiaturze i rodzić tekstu godzinami. Na brudno. Dlatego też nigdy nie umiałam pisać wypracowań na brudno. Na maturze, gdzie trzeba było mieć także brudnopis, najpierw napisałam pracę, a potem dorabiałam brudnopis. Bo u mnie to odbywa się inaczej. Tekst rośnie we mnie, rodzi się, powoduje burzę myśli, a potem jak czuję, że to już – siadam do kartki czy klawiatury i słowa płyną. Nie kreślę już, nie poprawiam, po prostu publikuję to, co wyszło spod moich palców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version