Po prostu stań się poszukiwaczem dobra.
Bo czasami by być szczęśliwym wystarczy otworzyć oczy i spojrzeć na życie od tej lepszej strony.
Punkt widzenia nie zawsze zależy od punktu siedzenia. Ale od tego co chcemy zobaczyć. Szklankę do połowy pustą czy w połowie pełną?
Przypomniałam sobie takie wydarzenie sprzed kilku lat. No może trochę więcej. Był początek kolejnego roku akademickiego. Dokładnie piątek po pierwszym tygodniu zajęć. Wraz z koleżanką z roku wracałam do domu autobusem. Niby nic nadzwyczajnego, a utkwiło mi w pamięci. Dlaczego?
Byłyśmy wtedy na drugim albo na trzecim roku studiów. A z tego tytułu całkiem już dobrze obeznane ze studencką rutyną. Wiadomo: koła, egazminy, prace do oddania. Studencka normalka. Z pozoru wszystko wydawać mogło się trudne.
Ale znacie ten kawał, gdzie pytają się studenta ile czasu mu potrzeba na opanowanie chińskiego. A ten tylko pyta: ”A kiedy egzamin?”.
Dla tych, którzy nie znają kawału dodaję, że zapytany wcześniej profesor i doktor nauk odpowiedzieli odpowiednio: 30 lat i 15 lat.
Ale student chińskiego nauczy się i w 2 tygodnie. Jak trzeba.
Nie pytajcie jak. Wiadomo: zakuć, zaliczyć, zapomnieć.
Ale wróćmy do mojej historii. Było pogodne pazdziernikowe popołudnie. W perspekywie długi weekend. Życie wydawało mi się piękne do czasu… Aż zaczęłam rozmowę z moją koleżanką. Właściwie to mój udział w tej “rozmowie” ograniczał się do przytakującego potakiwania…. Z coraz bardziej pochmurną miną.
Moja przyjaciółka nieprzerwanie ciągnęła coraz to bardziej pogrążający mnie monolog w stylu:
-A widziałaś ten wykładowca, to chyba chce nas zajechać.
– A ten od …. Co on sobie wyobraża?”.
Jednym słowem: Czeka nas rok studiów nie do przejścia. Przyjdzie noce zarywać. Nerwy sobie zszargać. A i tak sproą część przedmiotów trzeba będzie odłożyć do sesji poprawkowej. Studia dla supermanów? Wcale nie. Studencka normalka. Ale podana w krzywym zwierciadle.
Jak podłamać się na duchu? Czyli dlaczego nie powinniśmy słuchać skrajnych pesymistów?
Wysiadając z autobusu, nadchodzący weekend już mnie nie cieszył. Nie czułam tego przyjemnego muskania wiatru po policzku. Ptaszki przestały śpiewać. A chyba nawet słonce przestało świecić. Przynajmniej dla mnie.
W mojej głowie rozpętała się nawałnica pochmurnych myśli. A na sercu poczułam ogromny ciężar.
Stało się: nadchodzący rok akademicki wydał mi się zupełnie, ale to zupełnie nie do przejścia.
Otrząsnęłam się….
Przecież dobrze wiedziałam, że moja koleżanka po prostu tak już ma: Że wszystko, zawsze i bez wyjątku widzi w czarnych kolorach. Co wcale nie znaczy, że dana sytuacja w rzeczywistości jest taka beznadziejna.
To nie w moim stylu tak dać się podlamać. Tzn czasami tak. Ale gdzieś tam w głębi mnie siedzi niepoprawny optymista. Czasami daję mu wyjść ze środka i dojść do głosu.
Jeżeli inni przede mną przez to przeszli, to dlaczego mi nie miałoby się to udać?
Jeżeli inni przez to przeszli, to oznacza, że jest to dla ludzi. Zamiast zamartwiać się na zapas, i to zupełnie bezproduktywnie. Raczej destrukcyjnie.
Lepiej skorzystać z ostatnich ciepłych promieni słońca. Cieszyć się życiem. Na zamartwianie się czas przyjdzie później. A może i nie.
[Tweet “Bo większość ludzi na tyle jest szczęśliwa, na ile sobie sama pozwoli.”]
Mamy do wyboru:
Albo na daną sytuację spojrzeć od tej ciemnej strony:
Natłok problemów nie do przejścia. A może tylko z pozoru nie do przejścia. Skoro inni na codzień przez nie przechodzą. Więc może jednak da się. Bo przecież wszystko jest trudne, zanim stanie się proste.
Albo możemy stać się poszukiwaczami dobra:
Dostrzegać choćby najmniejsze codzienne radości, cieszyć się nimi, delektować, przypominać sobie przed zaśnięciem, te wszystkie dobrze rzeczy, które przyniósł nam miniony dzień. Na zdrowie. Dbać o pogodę ducha, ładować swoje wewnętrzne akumulatory pozytywną energią. Zamiast już na starcie bezradnie załamywać ręce. Na samym wejściu dawać za wygraną.
Morał: Nie zamartwiaj się na zapas.
Co wcale nie znaczy, by zamiatać wszystkie problemy pod wycieraczkę. Nie. Bo wtedy dopiero staną się przeogromne. Tak trzeba stawić im czoła. Ale dużo łatwiej nam to przyjdzie, kiedy zamiast je wyolbrzymiać, będziemy traktować je jako wyzwania, z którym jak najbardziej możemy, potrafimy, jesteśmy w stanie sobie poradzić. I to poradzić sobie dobrze.
Oczywiście, łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Dlatego …
Powodzenia.
Bo na zamartwianie się czas przyjdzie później. A może i nie.
Pozdrawiam serdecznie
Beata
Enregistrer
Enregistrer
Enregistrer
Enregistrer
99% rzeczy, którymi się martwimy się nie sprawdza. Dlatego się martwię, żeby mieć 99% szans, że się nie sprawdzi 😀 Żart oczywiśćie 🙂
Żeby tak łatwo był nauczyć się, nie zamartwiać na zapas.
Ja jestem mistrzem w zamartwianiu sie na zapas ;)) Medali moglabym miec kilkanascie i to zlotych, gdyby istnialy medale w martwieniu sie na zapas. Od kilku lat bardzo pracuje nad tym by tej diabelnej cechy sie pozbyc.
Zamartwianie się na zapas nie służy nikomu. Warto się go oduczyć, zwłaszcza, że zazwyczaj martwimy się zupełnie niepotrzebnie 🙂
Ja często zamartwiam się na zapas. Usprawiedliwiam się tym, że mam to po mojej Mamie. Ale czy na pewno ? Wiem, że dużo zmarnowałam i straciłam bo widziałam ciągle czarne scenariusze….
Też dawniej zamartwiałam się na zapas, ale na szczęście otrząsnęłam się z tego. To nic dobrego nie przynosiło, miałam wiecznie zły humor, a i rozmowy ze mną zapewne do najprzyjemniejszych nie należały. Teraz wychodzę z założenia – starać się, działać, ale nie zamartwiać – będzie co będzie 🙂
Na każdą sytuację można spojrzeć pozytywnie lub negatywnie. I to od nas (i naszej natury,którą jednak można trochę zmieniać) zależy z której strony będziemy starali się patrzeć. Zwłaszcza jeśli sytuacja dotyczy czegoś nieznanego,coś co ma dopiero nadejść to jest 50/50 i pozostaje wybór którą 50tkę wybierzemy. Ale jeśli pesymistyczne spojrzenie tylko nas niszczy to wydaje się nielogiczne świadomie ją wybierać 😉 Pozdrawiam.
Kiedyś byłam mistrzynią w narzekaniu i wynajdywaniu problemów tam, gdzie ich nie ma. Teraz myślę zupełnie inaczej i choć nie wszystko układa się tak, jakbym chciała, to przynajmniej próbuję to zmieniać i cieszyć się z tego, co mam.
Myślę, ze podstawą odcięcia się od negatywnych emocji i wewnętrznych bolączek jest przede wszystkim POZWOLENIE sobie na porażkę. Jakąkolwiek – pozwolić sobie nie być doskonałym. Uciekając od tego stajemy się tylko bardziej płochliwi i podtopieni nowymi “udręczeniami”.
Czytam tego bloga już od jakiegoś roku i jestem nim niezmiennie zachwycona…. Kiedyś chcę coś takiego prowadzić, ale odbiegam od tematu…
Blog jest super, szczególnie często zaglądam tu jeśli szukam jakiś porad odnośnie wyglądu strony, lub grafik. Te porady są genialne… Przejrzyście napisane, oprawione miłym szablonem, a co najważniejsze w 100% pomocne. Czasem również zaglądam na wpisy innego typu, tak jak dziś, te również są ciekawe. Tylko gratulować. Podsumowując: świetny blog
Zapraszam
Napiszę tylko, że dziękuję za ten wpis, bo dziś mój dzień z każdą chwilą stawał się coraz bardziej szaro-czarny, a przecież nie jest tak źle, idzie wiosna, przede mną nowe wyzwania i nie ma sensu tracić energii na coś co nie zależy ode mnie.
P.S. Za instrukcje jak blogować też bardzo dziękuję, są bardzo pomocne