Paryż, VADEMECUM BLOGERA

Czy warto wyjeżdżać na emigrację?

gdzie wyjechać do pracy za granicę

gdzie wyjechać do pracy za granicę

Ten wpis napisałam 2 lata temu. Przypadkowo odnalazłam go robiąc porządki na moim drugim blogu Moda na Bio, do którego już mi nie pasuje. Dlatego jeszcze raz odważyłam się podrzucić Wam go tutaj.

Takie mea culpa długoletniej emigrantki.

Ostatnio co rusz wpadam na wpisy młodych ludzi, którzy chcą wyjeżdżać z kraju. Dlaczego? Bo nie widzą tu dla siebie perspektyw. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, czy coraz silniejsza tendencja? Jako niekoniecznie już taka młoda emigrantka, pragnę dorzucić tu swoje 3 gorsze.

Wyjechałam za granicę (do Francji) z ciekawości … świata

Dla poznania szerszych horyzontów, dla nowych wrażeń, dla języka itp (jeszcze w czasach, kiedy zdobycie karty pobytu było nie lada wyzwaniem).

Wyjechałam na krótko. Zostałam na dłużej (kilkanaście lat). Tak, życie czasami płata takie figle.

Wszystko to, co chciałam przeżyć na emigracji, przeżyłam. Tyle, że trochę inaczej. Poznałam wielu wspaniałych ludzi – głownie emigrantów, o bardzo poplątanych losach i w konsekwencji dużej mądrości życiowej. Dzięki nim (i temu, co opowiadali mi o swoich krajach) odbyłam swoistą podróż dookoła świata w pigułce. Nie ruszając się z miejsca.

Wyjechałam. Nie żałuję. A jednak.

[Tweet “Non, je ne regrette rien.”]

Ale tym wszystkim, którzy wahają się jechać w świat, czy nie, chcę powiedzieć:

Emigracja to dobra szkoła życia. Ale niekoniecznie taka, jakiej się spodziewacie. Jak każda szkoła życia mocno daje po 4 literach.

Bo życie emigranta już od pierwszych chwil na obcej ziemi jest jednym wielkim wyzwaniem. Nikt nie rozwija tu czerwonego dywanika. Do wszystkiego trzeba dojść samemu.

Trzeba znaleźć mieszkanie, pracę, opanować język itp. Oczywiście pokonanie tych trudności dodaje wiary w siebie. Ale nie zawsze i nie wszystko idzie jak po maśle. W pewnym momencie każdy emigrant poczuje opór materii. Taki niewidoczny szklany sufit.

Ciężko przebić się do lepszych zawodów.

Te wymagają kwalifikacji, dobrej znajomości języka, a czasami po prostu znajomości. Tak za granicą – a przynajmniej we Francji znajomości czyli tzw piston są bardzo pomocne.

Żeby dostać lepszą pracę ważne jest miejsce zameldowania. Bo mieszkanie w dobrej dzielnicy świadczy o tym, że udało nam się zaaklimatyzować (czy jak to mówią Francuzi zintegrować). A ciężko znaleźć pracę, gdy mieszka się w cieszącym się złą sławą podparyskim okręgu 93.

Bo tu nocami wciąż płoną samochody.  Policja nigdy nie zapuszcza się na długo, by nie oberwać płytą chodnikową (co kraj, to obyczaj). A jak już się zapuszcza, to tylko całym batalionem i  w zwartym szyku bojowym. Waląc w tarcze ochronne dla dodania sobie animuszu. To nie Ukraina, tylko Francja (ta z emigranckich przedmieści). Mało się  o tym pisze. Choć ostatnio więcej w kontekście ostatnich zamachów terrorystycznych.
To niezbyt zachęcająca wizytówka. Ale wierzcie mi – jak najbardziej prawdziwa.

Pierwszy krok to wyrwać się z takiej dzielnicy.

Albo nigdy się w niej nie znaleźć. Bo zły adres  w nieodpowiedniej dzielnicy potrafi zaprzepaścić najsolidniejszą szansę na pracę.

Bo emigrantom ciężko jest pozbyć się akcentu i pokonać barierę językową. Jedno jest: umieć się porozumieć, a drugie mówić (i pisać) bezbłędnie. Akcent o ile dodaje pewnego uroku, może być przeszkodą w ubieganiu się o pracę.

W pewnym momencie emigracja przestaje być przygodą.

A ta praca: kasjerki, kelnerki, barmanki, recepcjonistki, sprzątaczki, opiekunki do dzieci, która tak nas cieszyła na początku (wydawała się wręcz szczytem marzeń), z czasem zaczyna ciążyć. Czym? Paradoksalnie – brakiem perspektyw życiowych. Tymczasem wiadomo, że prowizorka trzyma najdłużej.

Dlatego zanim emigracja stanie się sposobem na życie, warto zastanowić się czy na prawdę tego chcemy.  

Bo emigracja to ciężki kawałek chleba.

I jak każdy ciężki kawałek chleba uczy pokory i pogody ducha.

Zauważam duży kontrast między rdzennymi Francuzami (znajomi z pracy mojego męża), którzy z reguły mają dobrą pracę i płacę, a emigrantami (moim znajomi z pracy: z Wietnamu, Laosu, Sri Lanki, Filipin).

Ci pierwsi ciągle narzekają, że (i tu cytuję) „głodują”. Nawet jeżeli nie mają nikogo, prócz siebie samych na utrzymaniu. Ci drudzy (emigranci po przejściach) mimo, pracy za najniższą krajową tzw SMIC, zawsze mają na ustach życzliwy uśmiech i są gotowi dzielić się z innymi. I nigdy, przenigdy nie narzekają.

Dlaczego o tym piszę? Wiem, licho mnie podkusiło. Mój blog miał byc optymistyczny. A tu piszę o prawdziwym życiu emigranta. A jednak, to też wielu rzeczy uczy.
Ostatnio pewna blogerka – emigrantka pisała do kogoś w sieci na Google Plus:

„Dziewczyno, Ty w kraju się marnujesz”.

Do czego się wtrącam? Rozumiem, że świeżym emigrantom życie za granicą może zawrócić w głowie. Bo zarobki są wyższe (czynsze też). Z głodu na Zachodzie trudno umrzeć. Zasiłek goni zasiłek. A jak się człowiek ustawi i te wszystkie RSA, CAF-y i inne będzie miał w małym paluszku, to żyć – nie umierać. Ale co to za kariera?

Jeżeli ta sama blogerka, cały dzień codziennie:

  • zasila kilka blogów … po polsku,  
  • dosłownie wisi na Google, 
  • publikuje w godzinach, kiedy ludzie, którzy robią karierę (czy może po prostu ludzie, którzy pracują) mają coś innego do roboty, to ja mam pewne wątpliwości co do jej rad.

Bo życie na emigracji jest bogate … w doświadczenia. Ale tym, którzy obiecują Wam złote góry, po prostu nie wierzcie.

Pozdrawiam serdecznie z przeuroczego Paryża…

A jednak

Beata

gdzie wyjechać do pracy za granicę

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Enregistrer

Zapisz się na newsletter i pobierz darmowy ebook: TWOJA MARKA NA INSTAGRAMIE

O AUTORZE

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.

Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.

Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.

Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.

Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci.

Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie.

Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.

A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

(7) Komentarzy

  1. Szesnasta Pestka Gratymena says:

    Czyli – dopóki coś pozwala się rozwijać, dopóty warto. Wiele z tych doświadczeń, o których piszesz, jest bardzo cennych. Sama nie zdecydowałabym się na emigrację, z różnych powodów. Ale z zaciekawieniem słucham i czytam tych, którzy taką decyzję podjęli.

  2. Ja uważam, że emigracja wymaga wielkiej odwagi i siły charakteru. Wydaje mi się, że ja nie dałabym rady. Dlatego podziwiam Cię Beato, a i zazdroszczę trochę życia w tym pięknym, magicznym mieście.

  3. Czasami emigracja to nie sprawa marzeń i aspiracji, tylko konieczności. Ekonomicznej, politycznej, itd. Życie na emigracji jednak nie jest proste i wcale nie jest tak kolorowo… No ale tylko ten, kto był za granicą dłużej niż za wakacjach, jest w stanie to zrozumieć 😉

    1. I tutaj Kasiu masz rację. Ale większość ludzi podchodzi do tego trochę inaczej.
      Wiadomo zawsze najwięcej do powiedzenia mają osoby, które nawet za granicą nie były 🙂

  4. napiecyku says:

    Ja nie jestem dobrym materiałem na emigrację, tylko w swoim kraju czuję się dobrze i u siebie 🙂 Ale też rozumiem osoby, które są ciekawe świata i próbują swoich sił w innym kraju 🙂 Wszystkiego dobrego Beatka na Święta i Nowy Rok 🙂

  5. Agnieszka says:

    W moim przypadku dobrym początkiem pracy za granicą była praca w turystyce, na destynacji. Oznaczało to polskiego pracodawcę, polską umowę, możliwość kontaktu z żywym językiem (według mnie nie ma lepszego sposobu na naukę języka!), szansa na ukształtowanie lokalnej sieci kontaktów (nieocenionej potem), ale też: polską pensję, roszady zawodowe po powrocie do kraju (musiałam kombinować, żeby znaleźć pracę na okres pomiędzy wyjazdami) oraz… brak samodzielności (nie było sensu wynajmować mieszkania na okres “przejściowy” w Polsce, co wypominali mi wszyscy wokół, poza tym, moja pensja niekoniecznie mi na to pozwalała). Mimo wszystko, początkowo postawiłam na wzbogacanie siebie, a nie swojego portfela (choć podobno niektórzy potrafią robić to równocześnie), ponieważ Polskę bardzo kocham, ale … z daleka (z banalnego powodu, jakim jest paskudna pogoda – do życia potrzebuję słońca i co najmniej 20 stopni, a najlepiej 40, nie ze względu na jesienne depresje, ale na skrajne nieprzystosowanie mojego organizmu do zimna). Choć muszę uczciwie dodać, że to właśnie podróże pozwoliły mi zauważyć, że możliwości zawodowe i edukacyjne w naszym kraju są naprawdę imponujące. Oprócz pracy za granicą, nieocenione doświadczenie i znajomości zdobywałam na stażach (także bezpłatnych, co oznaczało zarabianie po godzinach i zaciskanie pasa). Ale wciąż ze wszystkich pracuję na to, żeby na emigrację wyjechać do pracy w branży, a nie zaczynać tam od zera. I – krok po kroku – wyjazd ten każdego widzę w coraz jaśniejszych barwach 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *