Artyści, bohema, cyganeria….

ludzie, klasa społeczna, która z małymi wyjątkami zawsze biedowała. Czyli jak się to powszechnie mówi: miała problem (notorycznie) z tym, by związać koniec z końcem….

Bo łaska pańska na pstrym koniu jeździ. A miłość publiczności jest ZMIENNA.

Artyści oddawali za bezcen swoje z perspektywy czasu – bezcenne prace. Za pożywny obiad…. Chodzili na wernisaże, by co nieco sobie podjeść. A jak przychodziło co do czego to nawet… umierali na scenie.

Co dzisiaj jest swego rodzaju fantazmem.

Czy artyści naprawdę chcą umierać na scenie?

Nie wiem jest to fantazmem: bardziej artystów, czy publiczności. Kiedyś rzeczywiście – zdarzało się. Z tej prozaicznej przyczyny, że artyści pracowali, produkowali się … do samego końca.  A miernikiem ich sukcesu była ilość końskiego łajna zgromadzona przed teatrem….

Czyli po prostu kolejna porcja ETYMOLOGII: Po Mrożącej krew w żyłach ETYMOLOGII z ubiegłego tygodnia…

Dlaczego mówimy… Tzn dlaczego Francuzi mówią:

Czy wiecie dlaczego mówimy: wiązać koniec z końcem?

[Tweet “Po francusku: wiązać koniec z końcem, czyli joindre les deux bouts.”]

Bo mówimy wtedy, gdy ktoś ma problemy finansowe. Trudno mu dociągnąć do końca miesiąca….

Samo wyrażenie wywodzi się z XVI wieku. A że panowała wówczas specyficzna moda na noszenie obfitych kołnierzyków. Te kołnierzyki były takim zewnętrznym atrybutem bogactwa, czy wyrazem stanu posiadania.

Bo taki misternie utkany kołnierzyk w owych czasach stanowił całkiem – całkiem spory wydatek. A że niektórzy z tych, czy innych względów chcieli pozować na zamożniejszych, niżi w rzeczywistości. Dodawali sobie animuszu i windowali w swoim przekonaniu swoją pozycję społeczną….

Problem pojawiał się dopiero, kiedy w takich misternych i skądinąd mało poręcznych kołnierzykach siadano do stołu. Wtedy chodziło o to, by broń Boże tego cudeńka nie przybrudzić. Dlatego na czas posiłku nakładano na niego serwetkę. Która swoimi wymiarami powinna była współgrać z kołnierzykiem.

A że niektórzy kupowali sobie wystawny kołnierzyk na wyrost. Cała para szła w gwiazdek. Nie starczało już funduszy na opłacenie, czy dokupienie stosownej wymiarami serwetki.

A przecież wiadomo, że: diabeł tkwi w szczegółach. Przy stole nieszczęśliwcy niemiłosiernie męczyli się ze związaniem jednego końca serwetki z drugim…

A pewnie najgorzej mieli artyści. Bo dla nich miernikiem sukcesu była ilość końskiego łajna porzuconego przed teatrem.

Gówno, czyli MERDE

Tak, jak my przed egzaminem, życzymy komuś połamania piór (chyba od nadmiaru wiedzy do przelania na papier i szybkości rakiety, z jaką ją z siebie wyrzucamy). Tak Francuzi – w tym przepięknym języku Moliera – w tym kontekście używają słowa: MERDE, czyli gówno.

Można by się zastanawiać dlaczego….

A tu wyjaśnienie jest banalnie proste. Dlatego, że w dawnym czasach miernikiem popularności artysty, czy miernikiem komercyjnego sukcesu była nie ilość lajków, czy szerów… Ale

Gówno – MERDE, czyli ilość końskiego łajna przed teatrem….

Bo im więcej tego – przepraszam za wyrażenie – gówna (czyli akurat tu: końskiego łajna) zebrało się przed budynkiem teatru, tym wskazywało to na większy sukces wystawianej tam sztuki.

  • Tym więcej jaśnie państwa zajechało karocami, czy innymi powozami przed teatr.
  • Tym dłużej artyści bisowali.
  • Tym dłużej trwały stojące owacje (tak przynajmniej możemy to sobie tak oczami wyobraźni wyobrazić).
  • Tym dłużej koniuszy i koń stał przed teatrem i czekał.
  • A jak tak sobie czekał i czekał, to przy tej okazji też srał i srał.

A im więcej srał, tym więcej końskiego łajna uzbierało się przed teatrem. Stąd to wyrażenie….

MERDE. Na szczęście.

Czy Molier rzeczywiście umarł na scenie?

Bo krąży taka legenda….

Zastanawiam się, czy śmierć na scenie nie jest takim fantazmem…. Nie tylko artystów. Ale i publiczności… zobaczyć artystę umierającego na scenie…

Dla artystów śmierć na scenie w blasku reflektorów, w trakcie spektaklu, na oczach kochającej publiczności – jest takim antidotum na umieranie w zapomnieniu i samotności.

Co paradoksalnie często staje się udziałem tych, którzy oddali swoje życie scenie. Tych, którzy dzięki niej – zdobyli uznanie i popularność.

Tak właśnie zmarła Dalida, samobójczą śmiercią… Prawdopodobnie w poczuciu pustki i braku sensu swojego życia. Dalida, której jednym z największych hitów była piosenka: Chcę umrzeć na scenie – Je veux mourir sur scène.

I tak krążą legendy, jakoby Molier – ojciec francuskiego teatru zmarł bezpośrednio na scenie…. Molier był nie tylko aktorem – comedien, ale też reżyserem – metteur en scene. A także kierownikiem zespołu teatralnego, czyli directeur de troupe.

Prywatnie zaś Molier był człowiekiem, który miał licznych wrogów. Jedni zazdrościli mu wsparcia w osobie samego Ludwika XIV (króla Słońce). Inni obrazili się na niego, gdyż czuli się osobiście napiętnowani w jego sztukach. Molier bowiem w swoich sztukach teatralnych odmalowywał w karykaturalny sposób przywary sobie współczesnych.

Też mogłabym tu beletryzować, że Molier zmarł na scenie. Ale to jest nie do końca prawda.

Molier zmarł wkrótce po spektaklu… Wkrótce po tym, jak na scenie, podczas grania sztuki i głównej/tytułowej roli w sztuce: Chory z urojenia – Le Malade Imaginaire – dopadły go dreszcze. Była to ostatnia rola, jaką zagrał.

Dograł ją do końca, zszedł ze sceny i jakiś czas po – zmarł.

Bo takie to były…., że zdarzało się, że artyści umierali na scenie.

Z prozaicznych powodów: przez całe życie klepali biedę. Więc byli zmuszeni do tego, by pracować do końca.

I to nawet – paradoksalnie – artyści dzisiaj, z perspektywy czasu, uznani za geniuszy w swojej dziedzinie. Znani i hołubieni. Dzisiaj, po swojej śmierci.

Za życia cieńko przędli i na codzień przekonywali się o prawdziwości powiedzenia, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

Z tamtych czasów wywodzi się francuskie wyrażenie: casser sa pipe, czyli potłuc fajkę – dosłownie, co w języku potocznym oznacza – umrzeć.

Bo tak to się potoczyło w przypadku bulwarowego aktora Mercier, do którego pod koniec kariery uśmiechnęło się szczęście. Aktor zdobył sobie jako taką popularność rolą znanego marynarza Jeana Barta. Niemniej, żeby być bardziej wiarygodnym w tej roli, w trakcie przedstawienia palił fajkę.

W pewnym momencie, poczas kolejnego spektaktu owa fajka wypadła mu z ust i potłukła się. Publiczność była świadkiem śmierci aktora na scenie. Il a cassé sa pipe.

I tym akcentem (takim czy innym)

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Jeżeli interesuje Cię język francuski i Francja, zapraszam na fanpaga Paryż Nieznany

 

PARYZ Nieznany

 

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

4 komentarze

  1. Bardzo dobry tekst, miło się go czytało zwłaszcza, że jestem aktorem 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version