VADEMECUM BLOGERA

Chujowe kwatery pracownicze: Wynajęłam swój dom nieuczciwemu najemcy. Ukraińcy grozili mi i musiałam zapłacić im okup za własny dom.

chujowe kwatery pracownicze Bydgoszcz

W życiu nie ma porażek, są tylko lekcje.

Wynajęłam swój dom nieuczciwemu najemcy Ukraińcy grozili mi i musiałam zapłacić im okup za własny dom.

Właśnie podnoszę się z bolesnej, nie nie – porażki, tylko lekcji. Opowiadałam już wielokrotnie swoją historię o tym, jak chcąc pomóc, czy umożliwić start w biznesie komuś z rodziny, sama wdepnęłam w poważne problemy.

Bo zawierzyłam mój dom rodzinny niepoważnej i nieuczciwej najemczyni, która skrupulatnie go i mnie wykorzystała, absolutnie nie wywiązując się z powziętych przez siebie zobowiązań.

Suma sumarum: moja nieuczciwa najemczyni przerobiła mój dom rodzinny w prosperujące i dochodowe, ale tylko dla siebie samej kwatery pracownicze. Ale ponieważ notorycznie i systematycznie zapominała opłacać i swoje rachunki za zużyte media (a możecie wyobrazić sobie te opłaty dla domu zamieszkiwanego przez kilkadziesiąt, a dokładnie 28 osób – te dane biorę z jej oficjalnej strony internetowej).

No i oczywiście drobiazg zapominała płacić w sumie dość symboliczny, bo jak najbardziej chciałam pójść jej na rękę i przychylić nieba – czynsz dla mnie, jako dla właściciela nieruchomości. Na który się umówiłyśmy podpisując regularną umowę.

Ja sama, zanim się w tym wszystkim zorientowałam, nie do końca rozumiejąc polskie realia, bo od wielu lat mieszkam na emigracji, a w Polsce prawo istnieje tylko na papierze, a w praktyce działa prawo silniejszego i tego, kto ma więcej tupetu. A tego mojej nieuczciwej najemczyni akurat nie brakowało.

A że w swojej błogiej naiwności byłam gotowa przychylić jej nieba i wpompować w jej biznes swoje ostatnie oszczędności, do tego oddałam jej właściwie za friko mój dom rodzinny, który po latach – totalnie zdewastowany i opędzlowany musiałam od niej jeszcze wykupić.

Niestety tak działa, a raczej nie działa polskie prawo. I tak ślepo chroni najemcy. Nawet jeżeli najemca jest firmą, która czerpie grube korzyści z użytkowania czyjeś, bo przecież nie – swojej nieruchomości i doprowadza ją do stanu ruiny.

Ponieważ w okresie rozruchu, biznes tej pani i mojego bratanka się nie kręcił, przez wiele miesięcy dobrowolnie rezygnowałam z należnego mi według naszej umowy – czynszu. Potem przyszedł COVID, więc pani znalazła nowe uzasadnienie, dlaczego dalej jej biznes – niby obiecujący i generalnie w innych miejscach prosperujący – nie idzie. Czego oczywistą konsekwencją było to, że nie może odpalić mi ustalonego w ramach naszej umowy czynszu. No i choć pani zaklinała się, że to wszystko prawda, kiedy wreszcie udało mi się po Covidzie dojechać do Polski, z pewnym takim niedowierzaniem stwierdziłam, że w moim domu mieszka kilkadziesiąt osób naraz.

No ale nawet jeżeli zobaczyłam to na własne oczy, pani tak przekonywająco zapewniała mnie, że to tylko dzisiaj – przypadek – chwilowo i że jej Firma potrzebuje zwolnienia z czynszu jeszcze przez kolejne miesiące. I oczywiście w swojej nieograniczonej naiwności poszłam na to.

Ale jednocześnie zaczęłam nabierać podejrzeń. Jak gąbka, która powoli nasiąka wodą, każdy z nas ma wyczerpujące się pokłady naiwności.

Przy tej okazji udało mi się jednak wejść do własnego domu (co nie jest łatwe w momencie, kiedy przekazujecie zarządzanie swojemu najemcy, bo wtedy jesteście zależni w tym zakresie od niego – jedyną opcją jest tu wynajem na pokoje, który daje właścicielowi dostęp do części wspólnych, a więc pozwala na legalne wejście do swojej własnej nieruchomości).

No i że tak powiem, ukradkiem i na szybko wchodząc do własnego domu, zorientowałam się że środki finansowe, które wysłałam na finansowanie prac remontowych, zostały wykorzystane na ten cel w bardzo ograniczonym zakresie.
Jednym słowem pani wykiwała mnie i włożyła sobie kasę do swojej kieszeni (zamiast w mój dom).

I moje największe rozczarowanie: to wszystko przy aktywnym udziale mojego własnego bratanka, który faktycznie stanął po stronie kogoś, kto po prostu oferował mu większą kasę i natychmiastowy doraźny zarobek.

No i tak przez kolejne 3 lata próbowałam wykręcić się z tej feralnej współpracy, w którą pechowo wdepnęłam podpisując przeklęty cyrograf, czyli umowę z tą panią na wynajem mojej nieruchomości. No a dalej już nie było odwrotu.

Nawet jeżeli w umowie były klauzule dotyczące wyjścia z umowy na podstawie niezapłacenia przez najemcę czynszu. W praktyce polskie prawo jest bardzo przychylne najemcy.

Ostatecznie po prawie czterech latach zszarganych nerwów, rujnowania się na kolejnych prawników i na zapłacenie okupu – tu ironia losu musiałam zapłacić okup za własny dom, a raczej za zwolnienie i opuszczenie własnego domu przez niepłacącego od wielu miesięcy najemcę.

W tym momencie dopiero zaczynam odbijać się od dna. A właściwie jestem na samym dnie – finansowo, moralnie, emocjonalnie i będę próbowała się od tego dna odbić.

Silniejsza i bogatsza o to gorzkie doświadczenie. Ale też lepiej rozumiejąca pewne mechanizmy.

I nawet nie chodzi mi o to, że w Polsce prawo jest martwą literą. W tym zakresie – niestety – jeżeli chodzi o prawo własności, mamy państwo z kartonu.

Wystarczy, że najemca wie jak wykorzystać prawo na swoją korzyść i jest nietykalny.

Tu co prawda mam nadzieję, że ja po prostu miałam totalnego pecha i trafiłam na wyjątkowo perfidnego najemcę, który okopał się w mojej nieruchomości, sfałszował mój podpis po to, żeby zapewnić sobie dostęp niezbędnych mu do prowadzenia swojej działalności – mediów. A jeszcze na lewo i prawo opowiadał o mnie niestworzone rzeczy po to, żeby nastawić wszystkich przeciwko mnie.

Miałam dostawić sobie drugą nogę – mały dodatek do domowego budżetu, a tymczasem wkopałam się w ogromne długi. Zorganizowałam, w swojej błogiej naiwności, maszynkę wysyssającą ze mnie środki finansowe i szarpiącą mi nerwy, generującą długi – na opłacenie prawników, na zapłacenie okupu za własny dom.

Bo tu muszę powiedzieć: współpracujący z moją nieuczciwą najemczynią Ukraińcy grozili mi, że po prostu zainstalują na moim domu kamery do monitorowania i gdy tylko będę próbowała zbliżyć się do własnej nieruchomości będą reagować siłowo – czyli po prostu wykopią mnie stąd, albo nawet zrobią coś gorszego. A w tym czasie dom będzie niszczał i niszczał. A więc lepiej, żebym wykupiła go od nich, żeby móc zadziałać zawczasu.

W tym momencie udało mi się odzyskać mój dom totalnie zdemolowany, zapuszczony i opędzlowany ze wszystkiego: ze wszystkich mebli, które np. zostawiłam na rozruch tych feralnych dla mnie kwater pracowniczych. Moja nieuczciwa najemczyni zabrała z niego nawet stare po PRL-owskie szafy i łóżka, które jeszcze widnieją na zdjęciach reklamujących mój dom na jej stronie internetowej.

W domu znalazłam też wydrążoną sporą dziurę w ścianie nośnej, którą ta pani wykonała w ramach maksymalizowania swoich zysków. Bo próbując dorzucić dodatkowe pomieszczenie, “wygenerowała” pokój bez okien – jaskinię. Zastanawiam się, w jakich warunkach ona tam trzymała swoich lokatorów. Niemniej musiała dorzucić tutaj chociażby taką oryginalną, szkieletową wentylację.

Więc dochodzą mi jeszcze koszty zamurowania tego otworu. Plus koszty usunięcia porzuconych i porozrzucanych po całym podwórzu i w przynależącym do domu – domku gospodarczym zapleśniałych materacy po kwaterach pracowniczych tej pani – kilkadziesiąt materacy – to nie jest wcale taki anegdotyczny koszt. Ale też kilka porzuconych pralek, które wysłużyły się w międzyczasie i których koszt usunięcia oczywiście sprytnie przerzuciła na mnie.

Jeszcze muszę zapłacić zaległe rachunki tej pani np. za ogrzewanie, żeby móc ponownie przyłączyć mój dom do sieci ciepłowniczej. A że zima była sroga w minionym roku. Kolejne długi…

Więc dostałam dobrą lekcję, z której teraz muszę wyciągnąć wnioski.

Powoli podnoszę głowę i startuję na nowo … z długami.

Czego mnie nauczyło to doświadczenie?

Pierwsza lekcja to zasada ograniczonego zaufania do innych ludzi.

Lepiej zaufać, zawierzyć i przez to inwestować w samego siebie, niż zdać się na innych. Każdy z nas ma w sobie potencjał, którego nie wykorzystujemy w pełni na co dzień i który wychodzi z nas dopiero w trudnych chwilach.

Ułuda Internetu. Uważajcie – ta pani była szumnie promowana jako absolwentka kursów uznanych i rozpoznawalnych na youtubie ekspertów od nieruchomości i kwater pracowniczych. I to był jeden z dodatkowych czynników, który skłonił mnie do tego, bym lekką ręką zainwestowała w rozwój biznesu tej pani swoje ostatnie oszczędności.

Warren Buffet ukuł takie sympatyczne powiedzenie:

Inwestuj w siebie, albo inwestuj w nieruchomości.

Inwestowanie w biznes innych ludzi – tutaj sprawdza się zasada ograniczonego zaufania. Tym bardziej, że natura ludzka działa na tej zasadzie: że to co łatwo przyszło – łatwo poszło. Łatwo wydaje się, czy pseudo inwestuje cudze środki, szczególnie jeżeli ze względu na odległość (bo mieszkam na emigracji) trudno jest to tak skrupulatnie monitorować.

A ja jeszcze byłam zahukaną szarą myszką, która brała za dobrą monetę każdą rzuconą na wiatr obietnicę tej pani, że kiedyś prześle mi zdjęcia, pokaże jak dom wygląda, ale teraz ona nie ma czasu, bo ona jest taką zabieganą bizneswoman.

Ale karma wraca i szczególnie zbyt niedbałe traktowanie pieniędzy. Bo pani cały czas była pod kreską i napędzała swój biznes łapiąc kolejne jelenie – przepraszam kolejnych inwestorów, którzy dokładali do jej biznesu. Tym bardziej, że była polecana przez znanych i rozpoznawalnych internetowych guru, co pomagało jej w budowaniu wiarygodności. I tak ta piramida Ponziego budowana na ludzkiej naiwności mogła się kręcić dalej.

Oczywiście wszystko kręci się do czasu, kiedy przychodzi jakiś Czarny Łabędź. Choć akurat pani bezproblemowo przebrnęła przez czas Covidowy, ale w pewnym momencie przebiera się miarka: ludzie otwierają oczy i budowana na wietrze piramida finansowa runie.

Lekcja ograniczonego zaufania do innych. Tak szczególnie ważna dla osób, które mają niskie poczucie własnej wartości. Łatwo nabrać się na szumną internetową autopromocję, kiedy wiele rzeczy jest na pokaz – u influencerów niby opływających w kasę, mieszkających na wymuskanych House Boatach, pozujących w wypożyczonych gablotach.

A jak się dobrze przyjrzeć i podłubać – okazuje się że król jest nagi, czy jak to mówi Warren Buffet:

Kiedy przychodzi odpływ, widać kto pływał bez majtek.

A więc po moim feralnym doświadczeniu zalecam ograniczone zaufanie do Instagramowej iluzji rzeczywistości.

Druga lekcja: Edukacja finansowa i pierwszy do niej krok, czyli rozmawianie o pieniądzach.

Bo jak to mówią: kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Pieniądze są nerwem każdego przedsięwzięcia.

A nam od dziecka się powtarza i tym buduje w głowach psychologiczne bariery, bo: Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach. Pieniądze szczęścia nie dają. Kobieta, która leci na kasę – niezła lafirynda, czy zołza.

A tym czasem pieniądze są tylko środkiem i wynagradzają dostarczaną wartość. Wszystko się sypie, kiedy tej wartości nie ma.

Moja nieuczciwa najemczyni trzymała swoich najemców w tragicznych warunkach i docelowo wszystkie poważne firmy współpracujące z nią zaczęły porzucać udostępniane przez nią kwatery pracownicze ze względu na to, że nie oferowała wartości i jakości.

Ale oczywiście ona w tym momencie woli powtarzać, że to ja położyłam jej firmę. Ja, którą mieszkam 2000 km stąd. Której tak skutecznie broniła dostępu do mojej własnej nieruchomości, że przez lata nawet nie mogłam do niej wejść. To niby ja jestem winna jej niepowodzeń w biznesie: na odległość, wirtualnie położyłam jej firmę. No bo przecież nie ona jest temu winna. Bo nie dostarczała wartości. Tylko winni są inni.

Najgorsze jest to, że są jeszcze ludzie, którzy to łykają i którzy chcą jej wierzyć. W dzisiejszych czasach ogłupiającego wszystkich i spłycającego wszystko internetu, ludzie wierzą i chętnie łapią proste frazesy i wierzą temu, kto głośniej krzyczy i szumniej się auto promuje. W dzisiejszych czasach nie można mieć wstydu.

Ale największym zagrożeniem jest to, kiedy człowiek boi się rozmawiać o pieniądzach.

Ta psychologiczna bariera, temat o którym się nie rozmawia i który sprawia, że przez lata szarpiemy się w trudnej sytuacji finansowej, przekonani o tym, że nie zasługujemy na więcej i w skrytości ducha, a raczej w poczuciu własnej bezradności – klepiemy biedę.

Kiedy tymczasem przyciśnięci do muru, powoli znajdujemy coraz to nowe rozwiązania.

To jest moje osobiste doświadczenie, próbując wyjść z długów – wygenerowanych nie przeze mnie, bo ja zawsze żyłam skromnie, ale przez moją nieuczciwą najemczynię, która żyła podnad stan i bez skrupułów przerzucała swoje koszty na innych.

Tutaj takie schematyczne myślenie, że po pierwsze o pieniądzach się nie mówi i powinnam w skrytości ducha i w mozolnie i rzetelnie wykonywanej pracy etatowej przez kolejne lata swojego życia spłacać długi mojej najemczyni i pogodzić się ze swoim losem (małego trybika w maszynie).

Ale po pierwsze: zobaczyłam, że nie mając odwagi rozmawiać o pieniądzach, te często po prostu przeciekają nam przez palce i wyciekają z kieszeni. Szczególnie, kiedy kupujemy coś, tylko dlatego że to jest takie tanie. Nawet jeżeli się do niczego nie przyda.

A jeszcze kiedy zaczynamy analizować swoje przychody i wydatki, w nawet najskromniejszym budżecie okazuje się, że można wydłubać troszkę więcej, wynegocjować, renegocjować zaciągnięte kredyty i np rozłożyć je inaczej, poszukać kolejnego źródła dochodu, uciąć chociażby nieużywane od wielu miesięcy aplikacje, które generują kolejne abonamenty i wydatki. Czy klasyk gatunku: kupować coś, co jest nam niepotrzebne, tylko dlatego, że jest takie tanie, tak – na zapas.

Kiedy nerwem wojny są pieniądze – nie te wydane, których już nie mamy. Tylko te, którymi dysponujemy na koncie, choć boimy się o tym rozmawiać.

No a ponieważ jak to mówią nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – to że zostałam przyciśnięta do muru, że tyle kosztowało mnie od strony finansowej moje doświadczenie z nieuczciwą najemczynią – to zmieniło mnie.

To doświadczenie postawiło mnie pod ścianą i musiałam zacząć rozmawiać i myśleć o pieniądzach. Będąc wychowana w kraju, w którym o pieniądzach się nie mówi – pieniądze są czymś złym, wręcz napiętnowanym i będącym przeszkodą do pozaziemskiego życia, czy po prostu złem wcielonym. Tymczasem kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze.

Począwszy od pieniędzy ubranych w modne łaszki w nieoznaczonej, ale opłacanej instagramowej promocji – tzw product placement. Poprzez uświadomienie sobie wartości, jaką wnosisz do swojej pracy i nawet jeżeli szef nie spieszy się z uznaniem tej wartości w formie dodatkowej podwyżki, być może to jest ten moment, żeby poszukać dodatkowego źródła wykorzystania, a więc spieniężenia swoich kompetencji np. robiąc coś po tzw. godzinach.

Ale w momencie, kiedy boisz się pieniędzy, boisz się mówić o pieniądzach, kiedy żyjesz w przekonaniu; że na nie zasługujesz, dopóki masz taki stan ducha, będziesz miał z tym problem Czy po prostu będziesz zmagać się z tym problem.
Jestem tego żywym dowodem i przykładem.

To, co myślisz o pieniądzach – takie pieniądze, albo ich brak do siebie przyciągasz.

Dopóki myślisz, że pieniądze to zło wcielone i źródło problemów, ściągasz na siebie te problemy.

Bojąc się pieniędzy, będziesz przyciągać ludzi, którzy potencjalnie mogą Cię omamić i wycisnąć jak gąbkę, a następnie wyrzucić na bruk jak niedopałek papierosa. Historia, z której wychodzę.

Ale przede wszystkim pieniądze stwarzają nowe możliwości. Pieniądze są nerwem każdej wojny i każdego przedsięwzięcia.

Odkąd zaczęłam myśleć, że pieniądze są tylko środkiem do rozwoju i uznaniem wnoszonej przez nasze działania wartości dodanej – wszystko się zmieniło.

Niestety jesteśmy wychowani w przekonaniu, w ten sposób funkcjonuje nasze społeczeństwo, że wystarczy ciężko pracować: jak ten chomik bezszelestnie pedałujący w rozpędzonym kołowrotku od pierwszego do pierwszego, żeby otrzymać wypłatę i żeby mieć motywację, żeby gonić w tym kołowrotku dalej, aż do emerytury.

Kiedy to właśnie zmiana mentalności, zatrzymanie się i wyskoczenie z rozpędzonego kołowrotka po to, żeby stanąć obok i uporządkować swoją relację z pieniędzmi może okazać się krokiem milowym. Co w tym momencie robię.

Bo nie chodzi o to, żeby pracować ciężko, tylko pracować mądrze i rozglądać się za nowymi możliwościami. Kiedy poświęcnie 100% swojego czasu na dawanie siebie w pracy etatowej, sprawia, że brakuje go nam, żeby rozejrzeć się za czymś innym.

Kolejne doświadczenie i kolejna lekcja: Stać Cię na więcej, niż myślisz.

Postawiony w trudnej sytuacji, w której czujesz się niekomfortowo, możesz czuć się źle, ale też granice Twojej wytrzymałości przesuwają się.

Ja – nieśmiała, zahukana, szara myszka (zmuszona do tego) byłam zdolna do samodzielnego wtargnięcia do Wilczego Szańca, do oblężonej fortecy, czyli do mojego rodzinnego domu, okupowanego przez moją nieuczciwą najemczynię i jej ukraińskich wspólników, którzy po prostu żerowali na biednych ukraińskich kobietach, które pracowały na nich. A oni bez skrupułów brali od nich kasę, nie płacąc ani za media, ani nie płacąc nic właścicielowi budynku.

Trudne zdarzenia przesuwają granice naszej wytrzymałości, ale też popychają nas do robienia rzeczy, do których wydawałoby się, że nie jesteśmy zdolni.

W tym momencie, nawet jeżeli dopiero odbijam się, czy próbuję odbić się od dna, mam poczucie, że zyskałam dodatkową siłę. Czy raczej: odkryłam w sobie siłę, której sobie wcześniej nie uświadamiałam. I to jest dobry punkt … do odbicia się.

Warto uwierzyć w siebie. Bo jak chcesz, żeby inni uwierzyli w ciebie i że to, co masz do zaoferowania ma wartość? Jeżeli ty sam w siebie nie wierzysz…

Tu punktem wyjścia jest zmiana myślenia o sobie i … zmiana swojego podejścia do pieniędzy.

W tym momencie dopiero wychodzę na prostą. Ale mam nadzieję wykaraskać się po tych wszystkich feralnych przejściach. Póki co zaczynam układać to sobie w głowie, bo to jest miejsce, od którego trzeba zacząć.

Pozdrawiam serdecznie i do usłyszenia

PS. W kolejnych listach napiszę Ci, jak układa mi się ta trudna droga.

Beata Redzimska

Zapisz się na newsletter i pobierz darmowy ebook: TWOJA MARKA NA INSTAGRAMIE

O AUTORZE

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.

Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.

Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.

Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.

Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci.

Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie.

Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.

A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *