Czasami tak wygodnie zasiedzimy się w tej naszej bezpiecznej sferze komfortu, że wołami nas z niej nie wyciągnąć.

Tak kurczowo trzymamy się utartych przyzwyczajeń. Utartego toku myślenia … o sobie.

Tego nie potrafię. To nie dla mnie. To też nie. I to też nie.

Tylko dlaczego z pewną taką zazdrością patrzymy na innych? Bo robią to, o czym my marzyliśmy od zawsze. Ale tylko marzyliśmy.  

Callanetics to nie dla mnie. Przez lata tkwiłam w tym przekonaniu. 

Zazdrościłam innym –  sylwetki. Ale tylko … zazdrościłam.  

Aż spróbowałam Callanetics. Nie wiem dlaczego tak długo myślałam, że to nie dla mnie. Wbiłam sobie to do głowy i ugruntowałam na długie lata na podstawie wątłych przesłanek. W jakiejś gazetce wpadłam na zestaw ćwiczeń do Callaneticsu. Nie doczytałam do końca. A już miałam swoje zdanie. “To nie dla mnie”.

Tymczasem po latach spróbowałam. Przypadkowo. Trochę wbrew własnym uprzedzeniom. Okazało się, że to świetne rozwiązanie … dla mnie.

Sposób na odrobinę gimnastyki, w ciasnym mieszkaniu, przy małych dzieciach. Gimnastyki, która skutecznie pomaga wyprostować skrzywione plecy. Po prostu czuję, jak wszystkie mięśnie pracują. A skoro pracują, to się wzmacniają. A wzmocnione mięśnie grzbietu, brzucha i inne ciągną w górę przygarbiony kręgosłup. Nagle nasza sylwetka staje się bardziej wysmukła, bardziej sprężysta.
 

A wystarczyło tylko spróbować.

Ale żeby spróbować … Trzeba było przełamać wewnętrzny opór.

Przezwyciężyć  stare przekonanie (To przecież nie dla mnie).

Włożyć odrobinę wysiłku, by pierwszy, drugi, trzeci raz przebrnąć przez serię ćwiczeń. Dalej idzie już z górki.

Tymczasem siła przyzwyczajenia jest taka, że nowe rzeczy, kiedy nikt czy nic nas do nich nie zmusza, odkładamy na później.

[Tweet “Głupie nie są rzeczy, które wymyślasz. Głupie jest to, że ich nie realizujesz.”]

Bo wszystko, co nowe, wymaga wysiłku. Nauczenie się czegoś nowego, wyjście do nowych osób, wyrobienie w sobie nowego nawyku np zdrowszego jedzenia. Ale niestety …

[Tweet “Jak szybko nie teraz, staje się nigdy. M. L. King”]

Wygodniej jest tkwić w strefie komfortu, w starej dobrze znanej rutynie i się z niej nie ruszać. Wygodniej mówić sobie (z góry, z zasady, od ręki): To nie dla mnie. I w ogóle nie próbować.

Albo spróbować. Tak dla spokokju sumienia. Ale bez większego wysiłku. Po łepkach. Przyjmując pierwszą napotkaną przeszkodę jako wystarczające usprawiedliwienie, by dać sobie spokój. A nie mówiłem. To nie dla mnie. Jogging, joga, programowanie, stworzenie własnej firmy, zaangażowanie się w jakiąś działalność społeczną czy polityczną. To nie dla mnie.  

[Tweet “Kto nie wierzy we własny rozwój, ten na zawsze pozostanie szarym przechodniem. Goethe”]

Wrócić do bezpiecznej dobrze znanej strefy komfortu. Do codziennej, dobrze opanowanej rutyny. Zaszyć się w niej. Do motywującej … do niczego przekonania, że to nie dla mnie. To też nie dla mnie. I to też. Wreszcie mieć święty spokój. Zero stresu.

A dalej żyć, nie umierać. A jak umierać, to z nudów.

Mam idealną pracę. Niewiele odpowiedzialności. Wszystko jest tak shierarchizowane, że gdy pojawia się problem, przekazuję pałeczkę komuś wyżej. Codzienna bezpieczna rutyna. Ale większość moich kolegów skarży się właśnie na to. Tracą motywację, bo cały czas robią to samo. I czują, że się nie rozwijają. Odchodzą do innej pracy. Nawet jeżeli ta też będzie monotonna. Zawsze to jakaś zmiana.

Bo jakaś wewnętrzna siła pcha nas do nieustannego rozwoju. Do przechodzenia samego siebie. Człowiek to brzmi dumnie.

Chcesz robić postępy? W czymkolwiek. To wymaga wysiłku. Nie świętego spokoju.

Dlatego ktoś mądry, mądrze powiedział:

[Tweet ” Problem to okazja w przebraniu.”]

Bo dobrowolnie, nieprzymuszeni przez okoliczności, niechętnie wychodzimy ze strefy komfortu. Tak się bezpiecznie w niej zasiedzieliśmy.

Czasami tylko problem, potrafi nas z niej ruszyć.

Czasami choroba sprawia, że zmieniamy nasze przyzwyczajenia żywieniowe i zaczynamy żyć zdrowiej.

Sama kiedyś się w coś takiego wpakowałam. Chorobę, która wynikała z mojego starego trybu życia. Ta choroba była sygnałem alarmowym. Wymusiła na mnie pewne zmiany. Więcej się ruszam i lepiej odżywiam. Te zmiany wyszły na dobre mojemu zdrowiu.

Ale na początku był problem. Bez niego nic by się nie zmieniło.

Bo by coś się zmieniło, potrzeba w to włożyć wysiłek. A tego zwyczajnie się nam nie chce.

Ale czy trzeba czekać, aż wstrząśnie nami problem?

Aż popadniemy w jakieś choróbsko od tego nieusatnnego narzekania. Moje życie jest szare i do dupy…

[Tweet “Dlaczego nie ryzykować chodząc po drzewach. Przecież to na nich rosną owoce. M. Twain”]

Czasami wystarczy spróbować czegoś nowego. Nawet jeżeli w głębi ducha wiem, że to nie dla mnie. Bo na początku do każdej nowej rzeczy trzeba się przekonać. A to wymaga czasu.

Tak jest chociażby z banalnym smakowaniem nowych potraw. Pamiętam, jak pierwszy raz w życiu jadłam ostrygi. Nie smakowały mi. Za drugim razem było już dużo lepiej.

Akurat ostrygi to nie moja para kaloszy. Ale np Callanetics to jest to. Dla mnie. Sama nie wiem dlaczego tak konsekwentnie odrzucałam go przez lata. Bo to nie dla mnie. Wiedziałam to bez próbowania.

Spróbowałam i zaskoczyłam samą siebie. Lubię to. Pewne rzeczy po prostu trzeba spróbować. By lepiej poznać samego siebie. Nawet jeżeli czasami tak bardzo się nie chce.

[Tweet “Zwycięzcy robią to, czego przegranym się nie chciało. H.J.Brown”]

Jeżeli nie spróbujesz, może nie będziesz wiedział, że kręci Cię majsterkowanie. A może znajdziesz w ten sposób to, czego szukałeś przez całe życie. Pasję, nowe umiejętności, nowy zawód.

Majsterkowanie? Przecież to tylko dla facetów. Więc nie dla mnie. Tak sobie mówię. Ale mam takie wewnętrzne przeczucie, że spodobało by mi się. 

Tylko nie mogę się do tego zabrać. Nie wiem od czego zacząć.  Na początek trzeba by poszukać materiałów, nauczyć się czegoś nowego, przełamać wewnętrzne opory. A to wymaga wyjścia ze sfery komfortu.

Czy mi się chce?

A czasami wystarczy się tylko za coś zabrać, by wciągnęło.

Czy słyszeliście o zasadzie 2 minut?

Jeżeli możesz zrobić coś w 2 minuty, to zrób to od razu. Jeżeli stosujecie ją u siebie, to pewnie zauważyliście, że potrafi czynić cuda. A czyni cuda, bo zmusza do działania.

Tak chętnie odłożyło by się jakiś administracyjny papier na później. Ale siadamy do niego, bo to przecież zajmie tylko 2 minuty. Wtedy okazuje się, że nie taki diabeł straszny. A jaka satysfakcja.

Podobnie jest z próbowaniem czegoś nowego. Czasami ciężko się za to zabrać. Zwłaszcza, gdy nie ma kogoś, kto poprowadził by nas za rękę. Najtrudniejszy jest pierwszy krok.

Tymczasem nasz umysł jest nastawiony na uczenie się nowych rzeczy. Homo sapiens. To nie homo sovieticus.

Wyzwania to nasza siła napędowa.

O ile nie zaszyjemy się w sferze komfortu, ile satysfakcji potrafi nam dać np poznanie nowych osób. Tylko, że najpierw trzeba wyjść do ludzi.

Ile satysfakcji daje nam nauczenie się czegoś nowego. Tylko najpierw trzeba przezwyciężyć własne lenistwo i pierwsze trudności.

Bo wszystko jest trudne, zanim stanie się proste.

Ale czasami wolimy mieć święty spokój. A dalej żyć, nie umierać. A jak umierać, to z nudów.

Ale dlaczego? Dlaczego nie spróbować nowych rzeczy? Sięgnąć po nowe smaki? Wtedy dopiero czujemy, że żyjemy. W głębi ducha pragniemy się rozwijać. Mamy ciekawość świata, ludzi i życia. Od dziecka. To ona pcha nas na przód. Dlatego tak hucznie świętujemy każdy kolejny rok. Co przyniesie nam dobrego?

Czasami warto dać się zaskoczyć. Mnie ostatnio zaskoczył przepis na zupę gruszkowo – marchewkową. Zaskoczył mnie sam pomysł. Zaskoczyło mnie to, że tak mi ta zupa zasmakowała.

Na szybko podrzucam przepis. 

Zupa gruszkowo-marchewkowa.

Potrzebne nam będą:

  • 3 gruszki,
  • 4 marchewki,
  • 1 l rosołu z kury,
  • 3 cebulki,
  • szczypta kminku,
  • sól i pieprz.

Przepis.

  1. Obieramy gruszki, kroimy na kawałeczki. Marchewkę kroimy w plasterki.
  2. W garnku lekko podrumieniamy cebulkę, w niewielkiej ilości oleju.
  3. Dodajemy marchewkę i gruszkę. Zalewamy rosołem z kury. Doprawiamy do smaku.

Ja moją zupę nagotowywałam bezpośrednio na kawałku mięsa. I też mi smakowało.

Posmakujcie. Polecam. Smakujcie nowych rzeczy, bo to dodaje smaku naszemu życiu.

A czasami po prostu wystarczy ruszyć się z domu. Chociażby dla rozgrzewki.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Enregistrer

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb. Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu. Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności. Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję. Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci. Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie. Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego. A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

Dołącz do rozmowy

33 komentarze

  1. W tym roku wybrałam sobie słowo ODWAGA. Ogólnie staram się rozwijać i nie stać w miejscu, ale teraz chodzi o to żeby wyjść trochę po za strefę komfortu. Chcę doświadczać, smakować, próbować. Znam zasadę 1 minuty i kiedy tylko ją stosuję wszystko jest takie proste i jakoś tak szybciej działam 🙂

  2. Czytając Twój wpis przypomniał mi się odcinek podcastu, w którym Micheal Hyatt opowiadał o tym, że to właśnie ciężkie doświadczenia zmieniają nas najbardziej i pozwalają się rozwinąć. Powiedział, że to próby, którym jesteśmy poddawani w życiu zmuszają nas do wyjścia z własnej strefy komfortu i zrobienia czegoś nowego. Patrząc na własne doświadczenie całkowicie się z tym zgadzam.

  3. Post do mnie 🙂 Joga była “nie dla mnie” a niedawno, czytając opisy niektórych ćwiczeń u jednej z blogerek, z zaskoczeniem odkryłam, że ja nieświadomie, nauczona przez panią rehabilitantkę bardzo często robię ćwiczenia z jogi, bo pomagają mi na kręgosłup! Bieganie też było nie dla mnie, dopóki nie spróbowałam 🙂 Wkręciłam się po same uszy! Nowością jest dla mnie zasada dwóch minut – spróbuję wdrożyć, bo niestety należę do tych ludzi, którzy odkładają wszystko na ostatnią chwilę a potem się denerwuję… Dziękuję i pozdrawiam 🙂

  4. Byłam kiedyś na wykładzie pani Beaty Kapcewicz, która powiedziała, że żeby osiągnąć sukces 30%-40% naszego działania powinno wychodzić poza strefę naszego komfortu. Nie można bać się zmian, bo zmiany są dobre. Może na początku wydawać by nam się mogło, że są złe, ale tak właśnie działa psychologia zmiany. Zawsze uczymy się czegoś nowego. Wychodzę z założenia, że kiedy przestanę się rozwijać to będzie to krótka droga do depresji. Pozdrawiam i życzę sukcesów w Nowym Roku! 🙂

  5. Fajnie jest spróbować nowych rzeczy, ja rok temu połknęłam bakcyla kajakowego. Nowe smaki to coś dla mnie, zupa marchewkowo-gruszkowa wygląda świetnie i zapewnie tak smakuje 🙂 Pozdrawiam Beatka i życzę dużo radości w Nowy Roku 🙂

  6. Kiedyś bardzo często zniechęcałam się do czegoś, a moją wymówką było “to nie dla mnie”. Teraz próbuje wszystkiego i dopiero później podejmuje decyzje. Zasadę 2 minut znam i od pół roku ją stosuje 😉

  7. Masz rację, Beatko, najtrudniej jest zrobić pierwszy krok, zaryzykować. Potem możemy cieszyć się, jeżeli coś jednak okaże się dla nas dobre, korzystne lub ze spokojem sobie to odpuścić, gdy zobaczymy, że to nie dla nas.

  8. Człowiek który stoi w miejscu nigdy nie spróbuje czegoś nowego. Ta reguła jest niezmienna odkąd Ziemia istnieje. Przy okazji zainteresowanych blogami zapraszam do siebie: http://bit.ly/1BFum13

  9. To prawda Beatko, zamykając się na nowe rzeczy można bardzo wiele stracić. A wystarczy się przełamać i spróbować. Dopiero wtedy możemy zweryfikować czy coś tak naprawdę jest dla nas, czy jednak nie. Warto próbować czegoś nowego! 🙂

  10. Homo sapiens. To nie homo sovieticus – oplułam ekran laptopa ze śmiechu ;D Mnóstwo inspirujących cytatów, ale “problem to okazja w przebraniu” tak idealnie wpisuje się w moją obecną sytuację, że aż muszę podziękować, bo strasznie poprawił mi humor.

  11. No tak, w kuchni też mozemy przekraczać strefę komfortu 😉 Niesty mój M. tradycjonalista i z góry wiem, co chętnie zje. Próbowanie czegoś nowego zwykle wiąże się z pewnym wysiłkiem, do tego trzeba chyba mieć wrodzoną ciekawość. Im ludzie starsi, tym mniej im się chce pracować nad sobą (tak zaobserwowałam). Między innymi, dlatego lubie blogosferę, bo pełno tu ludi, którzy nieustannie próbują czegoś nowego, a kiedy to widzę, mnie samej się tak chce 🙂

  12. Tak strefa komfortu nieźle ogranicza. Ja postanowiłam zaryzykować i dziś złożyłam wypowiedzenie w mojej jeszcze aktualnej pracy. Po rozmowie z przyjaciółką doszłam do wniosku że porzucenie aktualnego miejsca zatrudnienia to jedyny sposób, na to aby ruszyć do przodu i wreszcie móc zacząć żyć tak jak zawsze marzyłam 🙂

  13. Dokładnie, wszystko rozbija się o wyjście ze swojej strefy komfortu…
    Wydaje mi się, że dużo zależy też od odpowiedniej narracji. Jeśli tkwimy w przekonaniu, że nie damy rady, nie uda nam się, po co w ogóle coś zmieniać, nie wiadomo czy nie będzie gorzej… to stanie się to rzeczywistością. Dlatego pomimo wewnętrznego oporu, który w większym lub mniejszym stopniu wszyscy mamy, trzeba otwierać się na nowe wyzwania 🙂

  14. Z nowych smaków to ostatnio na szybko wymyśliłam i zainspirowałam @Blogierka do kremu ze szpinaku 🙂 A z tym próbowanie nowych rzeczy to się zgodzę – ja wzbraniałam się rękoma i nogami od “grzebania” w technicznych kwestiach bloga – ale tak długo czekałam na pomoc specjalistów, że krok po kroku zaczęłam stawiać wszystko sama. Jeszcze daleka droga przede mną, ale ta satysfakcja 🙂 Bezcenne. Ściskam 🙂

  15. Witam w gronie fanów callanetics Beato 🙂 Prawda, że dobrze robi na kręgosłup? 🙂
    A co do wychodzenia ze strefy komfortu, ja chyba jestem nietypowa, bo ja to lubię. Lubię takie zmagania ze sobą i przesuwanie własnych granic.

  16. Jeśli chodzi o mnie, to juz od jakiegoś czasu stosuje metodę “Jestem na TAK”:). Czyli w sytuacjach w których nie mam zbytnio ochoty gdzieś jechać, spotkać się, czy coś zrobić, to jednak przełamuje się i wbrew sobie lub swojej niechęci do wychodzenia ze strefy komfortu jednak robię to i potem jestem z siebie bardzo zadowolona:).

  17. Bardzo wartościowy tekst, który otwiera oczy i pomaga zauważyć co się z nami dzieje… Słynna strefa komfortu – zadomowiłam się w niej i miałam ogromny problem z wyjściem. Zmiana pracy była dla mnie pierwszym krokiem i poszłam za ciosem. Zawsze chciałam pisać bloga, ale po prostu się bałam. Zaczęłam kilka miesięcy temu i nie żałuję. A Tobie ogromnie DZIĘKUJĘ za motywację!! Dzięki Tobie już nie rozmyślam miesiącami czy aby na pewno?! Czy to dla mnie? Staram się działać mimo, że od zawsze zwykłam mawiać, że “z założenia jestem leniwa”. To była moja wymówka. Nie jestem leniwa, tylko “przestraszona”. Sama nie wiem czego? Może porażki? Cały czas się uczę z tym walczyć i wierzyć w siebie. Że mogę, potrafię.

  18. Wyjść z tej strefy komfortu… dawno z niej nie wychodziłam i wręcz czuję, że się “cofnęłam”. Najgorszy jest ten pierwszy krok, potem już tylko motyle w brzuchu i pozytywna energia! Muszę coś ze sobą zrobić… świetny tekst! Trochę mnie zmobilizował. Dziękuję! 🙂

  19. Bardzo prawdziwy, życiowy wpis. Ja właśnie wdrażam w życie swój plan i jest ciężko, tak jak się spodziewałam, ale muszę powiedzieć, że jestem z siebie mega dumna, że to robię. Od bardzo, bardzo dawna nie czułam w sobie takiej siły i mocy. Czuję, że robię wszystko co mogę, więc jak się nawet nie uda, to przynajmniej spróbowałam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nowość - KURS - Twój pierwszy produkt online - 39,99 PLN + VAT Odrzuć

Exit mobile version