PO PROSTU BABA, VADEMECUM BLOGERA

Z przymrużeniem oka. Podsumowanie 10 najlepszych humorystycznych wpisów z minionego roku.

teksty humorystyczne

Nie napisałam ich w tym roku zbyt dużo. W 2017 roku było ich zdecydowanie więcej. Ale wciąż drzemie we mnie ta skłonność, niedobudzony lew, słabość – niepohamowany pociąg do pisania… pół żartem – pół serio.

Z pewną taką nieśmiałością, jak w tej reklamie podpasek: ostrzę sobie na to swoje pióro. Ale już wiem, że to teren delikatny i podminowany. Bo jest cieńka granica – między tym, by brzmiało zabawnie, a tym żeby totalnie to spalić, tak że zabrzmi po prostu żenująco.

Tu moja niedościgniona guru – Janina Daily…

Po prostu podziwiam.

Niemniej w tym roku stworzyłam kilka – w założeniu żartobliwych notek – bardziej po to, by przemycić porcję francuskich słówek.

I tu pozwolę sobie na małe podsumowanie z linkami. Zaczynamy:

teksty humorystyczne

https://vademecumblogera.pl/2018/08/komunikacja-w-zwiazku.html

ON I ONA. Bo jedni nazywają to ABC związku.

Ja raczej nazwałabym to równaniem z dwiema niewiadomymi. X + Y równa się …. I tu wychodzi jeszcze większa niewiadoma.

Bo ona chciałaby, żeby on łapał w lot. A on funkcjonuje w trybie 0 – 1 (zero – jedynkowym). U niego ten algorytm inaczej nie zadziała.

A ona odwołuje się do jego inteligencji emocjonalnej…

Czyli komunikuje mu to z podtekstem, a raczej w podtekście, że przecież wyraźniej nie można. To znaczy: możnaby powiedzieć wprost. Ale tego z kolei ona nie potrafi.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/04/czasowniki-francuskie.html

Chłop kontra francuska administracja.

Jak pewien rolnik z Pirenejów, na którego życzliwy sąsiad zrobił donos, został ukarany grzywną w wysokości 500 € za rozpalenie ogniska na swojej posesji.

500 € grzywny… To można załatwić jednym banknotem, ale też można rozmienić na jakieś 20 000 monet.

Ale że rogata widać była dusza w chłopinie… z ułańską fantazją.

W dniu płacenia kary przyszedł do urzędu z równowartością 250 € w bilonie ( w drobnych monetach o wartości 1, 2, 5, 10 centów – razem 10000 monet).

Widzę oczami wyobraźni, jak wypróżnia ojcowską skarpetę, odziedziczoną po pradziadku (tylko rękodzieło tyle trzyma) przed coraz bardziej baraniejącym zgromadzeniem urzędników.

Czujecie te efekty specjalne w postaci woni skisłej skarpetki, w których zaczadzają się kolejni urzędnicy i tracą resztki poczucia rzeczywistości…

A nieprzejednany chłop trzyma w ręku tę spuźciznę po przodkach – skarpetkę wypełnioną bilonem – niczym ten wóz Drzymały – broniący praw do swojej ojcowizny…. Wolnoć Tomku w swoim domku. Nie będzie sąsiad donosił na sąsiada.

Jak to mówią Francuzi: Zemsta jest zdaniem, które jada się na zimno.

Trzeba ją sobie na zimno przekalkulować. Choćby oznaczało to godziny liczenia bilonu w domowym zaciszu. Ale to dygresja….

Urzędnicy przezornie zwalają jeden na drugiego tę niewdzięczną pańszczyznę liczenia monet. Ale ktoś będzie musiał odwalić tę robotę ręcznie…. Sztuka za sztuką, 10 000 sztuk. 5 godzin liczenia.

Jeżeli jeszcze przyszedł na 5 minunt przed zamknięciem urzędu, wyszło że biedni urzędnicy musieli siedzieć po godzinach…

I jak to mówią kolejnym razem: rebelotte, czyli powtórka z rozrywki. Ale urzędnicy cwane bestie – w tzw. międzyczasie wyposażyli swój urząd w narzędzia do liczenia monet….

Tym razem nasz rolnik wyszedł z urzędu raptem po godzinie liczenia…..

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/01/walka-z-biurokracja.html

Jak robiłam przelew do Polski?

Czy ta historia w ogóle jest warta opisania? Dla mnie tak, bo zmagam się z nią od kilku dobrych tygodni….

Zaczęło się tak. Zamarzył mi się kurs Jasona Hunta Master Class (na marginesie kurs jest SUPER).

Ale wiecie mój mąż, jak to kiedyś grzecznym dziewczynkom niesforni chłopcy opowiadali mrożące krew w żyłach historie o pająkach brrrrrrrr.

Już wiszę na żyrandolu, ale mniejsza o to.

Mąż naopowiadał mi, że jacyś hakerzy na pewno te moje kody przy robieniu przelewu przejmą i opędzlują mi konto. Tak, jak ja chętnie opędzlowałabym pobliski sklep z włóczką.

Dlatego stwierdziłam, że przelew zrobię tradycyjnie z banku.

Przemiła pani na recepcji banku poświęciła pół godziny, by pomóc mi wypełnić odpowiedni formularz. Bo takich specjalnie zaadoptowanych dla mentalnych blondynek, czyli dla mnie, akurat nie mieli.

Po takiej … gimnastyce intelektualnej wyszłam wyczerpana, ale szczęśliwa. To beztroskie poczucie szczęścia towarzyszyło mi kolejny tydzień.

Ale ja jestem człowiekiem, który lubi mieć pewność. Dla pewności poszłam jeszcze raz do banku sprawdzić, czy przelew poszedł.

Nie poszedł.

Enigma dla przemiłej pani na recepcji. Widzę, że świeci oczami jak może.

I tu dowiaduję się, że jest jeszcze tajemnicza osoba, która obsługuje moje konto i która ma moc sprawczą nacisnąć na odpowiedni klawisz z sakramenalnym ENTER i wysłać choćby i w kosmos mój przelew. Alleluja.

Przemiła pani z recepcji jeszcze raz pomaga mi przeorać ten sam formularz, dla pewności.

Pot się ze mnie leje. Mokra plama do dzisiaj nie wyschła.

Na trzeci tydzień pojawia się światełko w tunelu. Przebłysk nadziei. Nawet najdłuższy tunel kończy się takim światłem.

Dostaję telefon od tajemniczej osoby obsługującej moje konto, że ona chce potwierdzić że ja na pewno chcę zrobić ten przelew.

A gdybym nie chciała, to czy 2 razy przeorałabym ten wyczerpujący intelektualnie formularz?

No ludzie. Chciałam przelać swoją czarę goryczy na fejsa. Ale mój mąż, człowiek rozumny mówi, że musi być jakieś logiczne wytłumaczenie.

No i było. Kolejne 3 tygodnie zajęło mi by je znaleźć.

Tajemnicza osoba obsługująca moje konto chciała zaoszczędzić mi 3 euro opłaty za przelew.

Morał. Morały są dwa.

  • Nie pisać głupot w złych emocjach. Zawsze musi być jakieś logiczne wytłumaczenie.
  • Morał drugi: dać więcej prerogatyw przemiłym paniom na recepcji (jakiejkolwiek). Bo świecenie oczami wyczerpuje.

Ale ta historia ma ciąg dalszy. Tyle że tym razem z mniej budującym morałem:

Dlaczego nie da się wygrać z francuską biurokracją?

Zachciało mi się kontynuacji pierwszego kursu. Znowu nastąpiła nieprzewidziana zbieżność wypadków i pogmatwanych kolei losu. Które zadziwiająco opóźniły wykonanie przelewu.

Dlaczego zawsze to tak długo trwa?

I jak to mówią Francuzi: to wsunęło mi tę pchłę do ucha – a mis la puce à l’oreille. Naprowadziło mnie na trop.  Zasiało to w moim sercu cień podejrzenia.

A może one to robią specjalnie? One to znaczy babeczki z banku.

Strategia brakującego papierka.

Cała Francuska biurokracja, a w ślad za nim cała reszta kraju – opiera się na strategii brakującego papierka.

Nic nie da się zrobić, póki tego papierka nie będzie. Trzeba go donieść i następnym razem wtedy (może) coś da się zrobić.

Strategia dyplomatycznego piętrzenia przeszkód – cichaczem, by petent wrócił następnym razem. Niczym ten bumerang. Ale trafił (może) w kogoś innego. Czyli takie doraźne przesuwanie problemu w inne miejsce i zbywanie jelenia.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/12/polacy-na-emigracji-tu-byli-nasi.html

Tu byli nasi.

Idę sobie banalną ulicą (żadna tam wieża Eiffla w tle), przeorane wzdłuż i wszerz. Krajobraz po bitwie.

Jacyś fachowcy naprawiają francuską instalacje: pootwierane włazy, wkoło 3 panowie pewnych – aż chciałoby się powiedzieć swojskich gabarytów…. Widać, ze mają sytuację pod kontrolą.

Podchodzę bliżej, a wtedy słyszę, jak – jeden fachowiec, pochylony nad zwojem kolorowych kabelków, jak ten James Bond w egzystencjalnym dla przyszłości całej planety dylemacie w przepięknej polszczyźnie 🇵🇱 mówi do drugiego:

„To kurwa będzie fioletowy. Tnę”. 🇵🇱🇵🇱

Tnie fioletowy. Nic mi nie wybucha za plecami.

Odchodzę w swoją stronę. Ale jeszcze tymi moimi oddalającymi się uszami wyłapuje rytmicznie powtarzające się: kurwa 🇵🇱…, kurwa 🇵🇱

Sól naszej ziemi, esencja polskiego języka. Jak soczyście i smakowicie.

Rozpiera mnie narodowa duma i patriotyzm. 🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱

Nasi fachowcy tu są i kurwa mają tę całą fracuską instalację pod kontrolą.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/01/znajomi-sprzed-lat.html

15 lat w korpo.

Wiecie, jak to jest, jak pracujecie w korpo. W tych niekończących się korytarzach ludzie znikają Wam na całe lata. I nagle natykacie się na nich w najmniej spodziewanym momencie. W taki klasyczny poniedziałek rano. Po 15 stu latach.

Właśnie wtedy wpadam na niego.

On czy nie on? Jeżeli on, to zestarzał się….

On do mnie: „Beata, jak dawno się nie widzieliśmy.”….

Czyli jednak on. 15 lat później. Teraz pracuje na nocnej zmianie. Zestarzał się. Mam nadzieję, że nie wyczyta tego z nieposkromionej elokwencji mojego spojrzenia.

Wtedy on przywala mi maczugą. Nie tak dosłownie. Tylko rzuca mimochodem to nostalgicznie brzmiące w swoim przekonaniu:

Zestarzeliśmy się.

NO: Zestarzeliśmy się.

Nie mógłby mówić za siebie.

Nie, ja takiej subtelnej aluzji, że się postarzałam nie przyjmuję do wiadomości. Ja wciąż mam te 35 lat. Po raz kolejny. I tak ma zostać do końca życia.

Wtedy przypominam sobie jego imię: M….

Ale go już nie ma. Poszedł w swoją stronę. Porwał go wir życia. Ten wir życia, który niczym huragan porwał mi minione 15 lat (tyle jestem na emigracji i w tej samej firmie). Kiedy to zleciało?

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/01/belgowie-stereotypy.html

Belgowie – lepsza wersja Francuzów.

Belgowie, to taka sympatyczna nacja, po części francuskojęzyczna. Która w całej swojej złożoności pozostaje spójna….

Tzn niby się rozwodzą (ale robią to kulturalnie tj. bez tłuczenia garów) i cały czas mimo przeciwności i rozbieżności językowych pozostają razem……

Ta namotana złożoność polega na tym, że część mieszkańców Belgii włada językiem francuskim, a druga część językiem flamandzkim.

Wyobraźcie sobie jeden naród – nie mówiący tym samym językiem.

To trochę, jak my Polacy, kiedy schodzi na tematy polityczne….  Co by było gdybyśmy mówili innymi językami z punktu widzenia lingwistycznego?

O ile Francuzi utrzymują bardzo specyficzną relację bliskości lingwistycznej z Belgami – ci ostatni uprawiają specyficzną wersję języka francuskiego, okraszoną pewnymi czarującymi wariacjami semantycznym

i jeszcze bardziej czarującym akcentem.

Oczywiście przypominam – Belgowie – w pewnej swojej części, bo już uprzednio wspominałam o złożoności lignwistycznej tego narodu, który bądź co bądź – jakoś tam dogaduje się razem ponad tymi podziałami lingwistycznymi.

Co obawiam się dla Polaków byłoby niewykonalne.

I tak Francuzi utrzymują serdeczną relację bliskości lingwistycznej z Belgami.

Obdarzają ich pewnym takim sentymentem, czerpiąc samozadowolenie z tego mile głaszczącego pod włos ich ego (miejscami potrzebujące tego głaskania) – poczucia wyższości narodowej.

Rasowy Francuz patrzy na Belgów, co nieco z góry – taki mały naród, a jednak…. mają czym się pochwalić. 

Ale też z nieukrywaną sympatią:

Belgowie – tacy sympatyczni ludzie, a ile piją…

O ile rasowy Paryżanin ma jasno wyrobioną i nieodwołalnie klarowną opinię o Amerykanach. Oni są po prostu idiotami.  O tyle…

Belgowie są po prostu sympatyczni.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/04/francuskie-magdalenki-przepis-oryginalny.html

Bo wszystko co dobre ma polskie korzenie.

Znacie takie francuskie ciasteczko – Magdalenka – Madeleine – rozpływająca się w ustach słodycz w formie muszelki?

To uosobienie słodyczy i delikatności dla podniebienia wyszło z kuchni polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego.

Który (po utracie polskiego tronu) rezydował w zamku de Commercy w oddanej mu we władanie francuskiej Lotaryngii – Stanisław Leszczyński był teściem francuskiego króla Ludwika XV.

Pewnego dnia nasz król wydawał przyjęcie w swoim francuskim zamku. A tu….

Na zapleczu, w kuchni rozgorzała kłótnia.

Tu puszczam wodze wyobraźni i widzę, jak kucharz w szewskiej pasji przywala intendentowi wałkiem do rozwałkowywania ciasta. A on rozwałkowuje nim intendenta.

A intendent też w szewskiej pasji. Żeby nie pozostać gołosłownym, ochoczo wywija drewnianą łyżką, zdobytą w ramach łupów wojennych w tej kiedy indziej – spokojnej kuchni. I okłada nią kucharza. Tak dogadzają sobie wzajemnie, a … gawiedź ma ubaw i obstawia zwycięzcę.

Tu jak mówiłam: puszczam wodze wyobraźni. Bo…..

Co rzeczywiście wydarzyło się tego dnia w kuchni zamku polskiego króla?

Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.

Bo jak to bywa w takich sytuacjach – wersję były rozbieżne…

Suma sumarum – jak to mówią Francuzi – kucharz zdjął swój fartuszek – il a rendu son tablier, czyli porzucił swoją posadę.

Ale po drodze, tzn. na odchodnym, w akcie ostatecznej desperacji, zgarnął deser przygotowany dla biesiadujących w tym samym czasie gdzieś na pokojach – gości króla.

Co robić? Czy król będzie osobiście świecił oczami? Czy ktoś przygotuje zastępczy deser?

I tu naprędce pokojówka o imieniu Madeleine (Madeleine Paulmier) przygotowuje ciasteczka – domyślacie się, że chodzi o Magdalenki. Które tak oczarowały biesiadujących, że przeszły do potomności.

Bo nasz król jako człowiek z klasą i tzw manierami – en homme galantnadaje ciasteczku imię jego twórczyni… Madeleine….

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/03/dlaczego-nie-otwiera-sie-parasola-w-domu.html

Dlaczego parasola nie otwiera sięw domu?

Bo kiedy pojawiły się pierwsze parasole, gdzieś w trakcie XVIII wieku w Londynie, łatwo wyobrazić sobie, że były to modele co najmniej siermiężne. I z tego tytułu co nieco wystrzałowe.

Trochę przypominały katoróżnicze narzędzia tortur.

Rykoszetem o nieszczęśliwy wypadek przy otwieraniu takiego XVIII wiecznego parasola nie było trudno.

A w nim te wszystkie śrubki, uszczelki, przekładnie, zapadnie – jeszcze w dość eksperymentalny sposób nakręcająca się przy otwieraniu siermiężna mechanika. I nie do końca okiełznane – potrafiły wystrzelić w górę, w powietrze, jak ten Filip z konopi. W najmniej spodziewanym momencie.

A przez to niechcący zranić osoby postronne, towarzyszące temu z pozoru niewinnemu ceremoniałowi rozkładania osiemnastowiecznego parasola …. na deszcz.

I jak to bywa w kwesti etymologii i przesądów: czasy się zmieniają, a pewne wyrażenia i wierzenia zostają. Nawet jeżeli ich użycie zupełnie już jest nieuzasadnione.

Tak jest z tym przesądem na temat parasola.

Dzisiaj w dobrym tonie leży otwieranie parasola po wyjściu z domu, a nie przepychanie się z nim przez drzwi, albo jeszcze co gorsza przez napakowany przemoczonymi do suchej nitki ludźmi bez parasola, cierpliwie czekającymi aż pogoda się co nieco uspokoi.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/02/walentynki-po-francusku.html

Love is love.

Działo się to kilka wieków wstecz…

Pewien młody człowiek, po uszy zadurzony w wybrance swojego serca, pracował w sklepie z cukierkami.

Tu regularnie podbierał cukierki swemu pracodawcy, po to by móc je ofiarować ukochanej.

Czy to starał się w ten sposób wkraść w jej względy? Czy to był niepoprawnym romantykiem? A może romantykiem z pomysłem i fantazją?

Ta fantazja podsunęła mu pomysł, by owijać podkradane swojemu pracodawcy cukierki w ozdobne papierki.

A jak na niepoprawnego romantyka przystało – zakochany młody człowiek dopisywał na nich czułe słówka, dla swojej wybranki serca.

Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy.

Nasz niepoprawny romantyk został przyłapany na niecnym procederze podprowadzania firmowych cukierków.

Dla prywatnych celów.

Nieugięty, nieprzekupny, bezlitosny szef nie tylko wyrzucił romantycznego pracownika na bruk.

Ale jeszcze przywłaszczył sobie jego pomysł.

Odtąd sam zaczął sprzedawać swoje cukierki owinięte w kolorowe papierki.

Niestety, bez mądrych cytatów czy czułych słówek. Co nie przeszkodziło mu zrobić interes stulecia.

Tak, ta historia naprawdę się wydarzyła…. gdzieś pod koniec XVIII wieku w Lyonie.

Zaradny biznesowo właściciel sklepu i jego niepoprawnie romantyczny pracownik na prawdę istnieli.

Właściciel sklepu nazywał się Monsieur Papillot, czyli pan Papillot.

Jego imię przeszło do historii, właśnie za sprawą tego skradzionego romantycznemu pracownikowi – pomysłu. Bo…

Do dzisiaj cukierki owinięte w papierek nazywa się po francusku: des bonbons en papillotes.

teksty humorystyczne

https://beatared.com/2018/03/romantycznie-po-francusku.html

Francuscy turyści nie poskromili gondoli.

I znowu skusił mnie clickbaitowy tytuł w jakiejś gazetce…  Ten zawsze wyczula mój zmysł analityczny.⠀⠀

Romantyczna eskapada gondolą po Wenecji, zakończona w komisariacie.⠀⠀

Innymi słowy: francuscy turyści nie poskromili gondoli.⠀

Fakt autentyczny, czy wyssany z palca redaktora gazetki?

Postawcie się na miejscu francuskich kochanków:

Jak przy małym budżecie zorganizować sobie nocną eskapadę pełną romantycznych uniesień i beztroskiego balansowania po falach Wenecji przy romantycznym blasku księżyca?⠀

Można wypożyczyć sobie gondolę. Nie tak, żeby wypożyczyć ją sobie oficjalnie, ale cichaczem. Gondola, ale bez gondoliera. A ten jednak ma fach w rękach. Wie, jak wymiatać tym wiosłem. A to wcale nie jest taka bułka z masłem.⠀

No cóż, nasza para francuskich kochanków dowiedziała się o tym dopiero w praniu. Kiedy poniosła ich ta gondola…

Bo odtąd już nic nie poszło zgodnie z planem. Miała być romantyczna eskapada przy świetle księżyca i delikatnym muskaniu fal…⠀

Była noc pełna ostrych zawirowań i jazdy bez trzymanki. Tak poniosła ich ta gondola i zafundowała twardy powrót do szarej rzeczywistości.⠀

Najpierw trzeba było ratować beztroskich kochanków. Potem uściślać bieg wypadków w komisariacie. Pod hasztagiem: w kajdankach nam do twarzy, będzie co wspominać.

A gondolier, no cóż: Gondolier nie odnajdzie swojej gondoli.⠀

Z beztroskiej, romantycznej eskapady pełnej zawirowań i zwrotów akcji – gondola – wyszła cała w drzazgach.⠀A wszystko przez te niesprzyjające warunki atmosferyczne i ten nieposkromionym bieg wypadków….

Jednym słowem: przyjeżdżajcie do Paryża. Tu nie powniesie Was żadna bezpańska gondola.

A ja pozdrawiam serdecznie Beata

Zapisz się na newsletter i pobierz darmowy ebook: TWOJA MARKA NA INSTAGRAMIE

O AUTORZE

Jestem blogerką, emigrantką, poczwórną mamą. Kobietą, która nie jednego w życiu doświadczyła, z niejednego pieca jadła chleb.

Od prawie 20 lat mieszkam na emigracji we Francji, w Paryżu.

Uważam, że emigracja to dobra szkoła życia i wymagająca, choć bardzo skuteczna lekcja pokory. Ale też wewnętrznej siły i zdrowego dystansu do samego siebie i momentami wystawiającej nas na próby codzienności.

Jestem tu po to, by pomóc Ci lepiej pisać, skuteczniej docierać do czytelnika, wywołać większe zaangażowanie w social mediach. Czasami rozśmieszę lub zmotywuję.

Ale równolegle do Vademecum Blogera jestem autorem kilku niezależnych miejsc w sieci.

Ponieważ wiele osób pyta się mnie, jak mimo 4 ciąży i 40 - stki na karku udało mi się zachować linię nastolatki, uruchomiłam kanał na YouTube o zdrowym gotowaniu - bezglutenowo - bezmlecznie.

Znajdziesz mnie również na blogu BeataRed.com i powiązanym z nim Instagramie, gdzie piszę bardziej osobiście o Paryżu i mojej pasji, jaką jest nauka języka francuskiego.

A jeżeli interesują Cię praktyczne porady o tym, jak budować swoją obecność w sieci zapraszam na mój kanał na You Tube z blogowymi tutorialami.

(3) Komentarze

  1. Z przymrużeniem oka 🙂 Dobra, jadę do Wenecji, pal licho gondolę, namówiłaś mnie 🙂 Wszystkiego dobrego w Nowym 2019 Roku!

  2. “Zestarzeliśmy się.” Dobrze że nie powiedział: “zestarzałaś się” to by był szczyt taktu 😀

  3. Bardzo fajny i przjemny post, czasami dobrze poczytać coś “nietypowego”. Pozdrawiam, Vee.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *